Wolfgang Thiem: Zawróciłem z drogi na szczyt Grossglocknera

Kulturalny jegomość ujmujący spokojem. Ma podstawową zaletę, o której dzisiejszy świat dość często zapomina: potrafi słuchać. Wiele poświęcił, aby dwójka jego dzieciaków (Dominic i Moritz) mogła uprawiać ulubioną dyscyplinę sportu. Jazda nieludzko zatłoczonym samochodem z turnieju na turniej nie jest dla niego obcym doświadczeniem. Wie, że ryzyko jest wkalkulowane w życie i warto wykazać się cierpliwością w dążeniu do celu. Wolfgang Thiem uwielbia tenis, co nie oznacza, że świata nie widzi poza dropszotem, chip & charge i topspinem. Jak przystało na wrażliwego człowieka o bardzo sprecyzowanym celu, lubi ciszę przyrody. Wybornie zna się na tenisie, ale chętnie zapuszcza się w otchłań natury. Jest ambitnym człowiekiem, przeto razu onego spróbował wejść na szczyt Grossglocknera. To imponujący wierzchołek w austriackich Alpach wznoszący się na wysokość 3798 metrów nad poziomem morza. Skoro tata mierzy wysoko, to trudno, żeby Dominic Thiem nie marzył o ataku na najwyższe partie gór…

Z Wolfgangiem Thiemem, ojcem Dominika Thiema, rozmawia  
Tomasz Lorek | Polsat Sport

To wielki przywilej móc porozmawiać z Wolfgangiem Thiemem, znakomitym trenerem tenisa. Twoja żona Karin również pracuje jako trener, tak?

– Zgadza się. Poznaliśmy się wiele lat temu w klubie tenisowym. Budowaliśmy wspólnie kameralne centrum tenisowe. To był bodajże 1992 lub 1993 rok. Wówczas tenis w Austrii stał na bardzo wysokim poziomie. To był okres, kiedy Thomas Muster był w czołowej „10” rankingu ATP. Wiele dzieciaków zaczynało wtedy grać w tenisa, więc był to dość łatwy krok, aby wkroczyć w ten biznes.

Pamiętam ubiegłoroczny mecz finałowy w Wiedniu w Stadthalle, kiedy Twój syn zagrał przeciwko swojemu przyjacielowi Diego Schwartzmanowi z Argentyny. Wówczas Thomas Muster był na tym spotkaniu. Czy era Thomasa Mustera była krokiem milowym dla młodego pokolenia austriackich tenisistów, aby pójść w jego ślady?

– Wydaje mi się, że niekoniecznie dla Dominica, a bardziej dla pokolenia Stefana Koubka i Jurgena Melzera, ponieważ oni pojawili się od razu po Thomasie. Każdy oczekiwał, że będą osiągać identyczne rezultaty jak Muster. Okres pomiędzy erą Mustera i obecną – Dominika, był po prostu za długi, więc nigdy ich nie porównywano do siebie.

Wytłumacz mi jedną rzecz Wolfgang. Austria jest znana z pięknych alpejskich krajobrazów i gór. To także kolebka genialnych kompozytorów muzyki klasycznej, takich jak Johann Strauss i Joseph Haydn. Dlaczego więc tak blisko związałeś się z zawodowym sportem zamiast zostać muzykiem lub narciarzem?

– Oczywiście jak każdy w Austrii, kiedy jeszcze byliśmy młodzi, uprawialiśmy narciarstwo. Dotyczy to także Dominika, który jeździł na nartach do czternastego roku życia. Co roku wybieraliśmy się na 7-dniowy wypad na narty. To tkwi we krwi każdego Austriaka. Ja jednak zawsze byłem najmocniej przywiązany do tenisa. W naszym rodzinnym mieście uczęszczaliśmy z moją przyszłą żoną do klubu tenisowego, mieliśmy trenera, więc powoli wkraczaliśmy w świat tego sportu. Dla mnie tenis zawsze wzbudzał największą fascynację. Brałem udział w wielu turniejach juniorskich. Po dzień dzisiejszy tenis to dla mnie sport numer jeden.

Czy w Twojej rodzinie był ktokolwiek, kto wcześniej uprawiał tenis?

– Nie do końca. Moi rodzice tak naprawdę zaczęli grać w tenisa w tym samym momencie, co ja z moim bratem. Ten romans z tenisem rozpoczął się podczas wakacji w Karyntii, gdzieś na początku lat 80. Znaleźliśmy klub tenisowy i trenera. Wówczas wszyscy wspólnie zaczęliśmy grać w tenisa.

Turniej na nawierzchni ceglanej w Kitzbuehel cieszy się bardzo dużą popularnością w Austrii, podobnie jak halowe zmagania w Wiedniu. Czy zwycięstwo Dominika w obu turniejach w jednym roku kalendarzowym było dla Ciebie wielką ulgą? Uważasz, że najtrudniejszą rzeczą jest grać przed domową publicznością?

– Absolutnie tak, ponieważ towarzyszy ci wówczas większa presja, aniżeli wtedy, kiedy grasz w innych krajach. Sukcesy w Kitzbuehel oraz w Wiedniu były pierwszymi dużymi osiągnięciami w karierze Dominika. Grał tam w bardzo młodym wieku. W Kitzbuehel Dominic dotarł do finału w 2014 roku, natomiast w Wiedniu wygrał z Musterem w pierwszej rundzie w 2011 roku i osiągnął pierwsze zwycięstwo meczowe w turnieju ATP. Mój syn obie imprezy darzy ogromnym sentymentem. Takim turniejom zawsze towarzyszy wyjątkowa więź. W kolejnych latach Dominic nie osiągał już tak dobrych wyników. W Wiedniu odpadał we wcześniejszych rundach, w Kitzbuehel w 2016 roku przegrał w ćwierćfinale z Jurgenem Melzerem, co zostało okrzyknięte jako wielka niespodzianka. Dopiero w zeszłym roku udało mu się wygrać oba turnieje, co było niesamowicie ważne dla niego. Jeżeli pamiętasz, to po triumfie w Kitzbuehel, Dominic położył się na ziemi będąc niebywale szczęśliwym. Finał był dla niego trudnym pojedynkiem, bo Albert Ramos-Vinolas stawiał solidny opór. Każdy spodziewał się pewnej wygranej ze względu na grę u siebie i fakt, że Dominic świetnie czuje się na mączce. Dodatkowo w Kitzbuehel był turniejową „jedynką”. To samo można powiedzieć o ubiegłorocznym turnieju Erste Bank Open w Wiedniu, gdzie poziom był niezwykle wysoki.

Wysoka jakość meczów.

– Zgadza się. Już w pierwszej rundzie musiał grać z Tsongą. Pokonał także Berrettiniego w półfinale, a w finale Schwartzmana, który grał wtedy niesamowicie dobrze. To był niewątpliwie jeden z najważniejszych triumfów dla Dominika.

Jurgen Melzer to świetny leworęczny zawodnik, również kapitalnie radzący sobie w deblu. Historia tenisa zna kilka przypadków, kiedy dwóch znakomitych deblistów, tak jak np. Jonas Bjorkman i Radek Stepanek, potrafiło przebić się do czołowej „dziesiątki” singlistów. Czy można przenieść umiejętności z gry deblowej, aby zostać równie dobrym zawodnikiem wśród singlistów?

– Na początku kariery Dominika mocno zachęcaliśmy go, aby grał w debla, ponieważ wówczas intensywniej pracujesz nad swoim serwisem, returnem czy grą przy siatce. Jest zatem wiele aspektów z gry deblowej, które możesz wykorzystać w singlu. Kiedy jednak jesteś w topowej „dziesiątce” rankingu singlowego, wówczas ciężko jest pogodzić grę pojedynczą z deblem.

Głównie ze względu na utratę energii.

– Dokładnie. Kiedy zaczynasz grać w jednym turnieju zarówno w singlu jak i w deblu i nagle w czwartek oraz w piątek masz najpierw mecz deblowy, a potem singlowy, to jest to nazbyt stresujące i wyczerpujące. Oczywiście może ci się udać taka ekwilibrystyka i pogodzisz singla z deblem raz czy dwa w skali sezonu, ale nie przez cały rok. Wydaje mi się jednak, że Dominic wiele nauczył się grając w debla na początku swojej kariery. Co istotne, syn lubi grać w debla, jeżeli tylko dysponuje czasem.

Na ogół singliści chętnie zgłaszają się do turnieju deblowego w Indian Wells.

– Zgadza się. Są turnieje, w których zawodnicy preferują grę w singla i w debla. Indian Wells jest idealnym przykładem, że można połączyć te dwie specjalizacje, ale zazwyczaj najlepsi singliści nie występują w deblu.

Pamiętam jak Twój syn wziął udział w turnieju w chorwackim Umagu w 2015 roku. W finale Dominic pokonał Joao Sousę, a następnie spędził osiem godzin w podróży samochodem, aby dotrzeć do Gstaad. W Szwajcarii Dominic pokonał w finale Davida Goffina. Rozumiem, że rola tatusia jest niewdzięczna, bo nie dość, że chciałeś nauczyć syna grać w tenisa, to jeszcze wytłumaczyłeś mu, że warto posiadać prawo jazdy i nie należy uskarżać się na niewygody. Czy nałożyłeś na siebie dodatkową presję, że musisz być dobrym kierowcą, aby syn mógł zgarnąć kolejne trofeum?

(śmiech) – To są bardzo przyjemne wspomnienia. Dominic wybrał się do Umagu ze swoim fizjoterapeutą. Natomiast ja, moja żona oraz nasz nieco młodszy od Dominica drugi syn – Moritz, dotarliśmy na półfinał turnieju, w którym Dominic pokonał Monfilsa. Z kolei w finale po bardzo dobrym meczu zwyciężył Sousę z Portugalii. Dominic rozegrał świetne spotkanie z Joao. Następnego dnia wszyscy razem we czwórkę odbyliśmy podróż autem do Gstaad. Samochód był upchany bagażami do tego stopnia, że ledwo co mogliśmy w nim coś dostrzec. Bagaże po sam dach… Zmęczeni dotarliśmy do Gstaad, gdzie obiekt znajduje się na wysokości 900 metrów n.p.m.. Wspinaliśmy się od zera, bo Umag jest portowym miasteczkiem, a zatem różnica wysokości była spora. Warto dodać, że mieliśmy tylko dwa dni na treningi w Gstaad.

To była podróż na kort imienia Roya Emersona, legendarnego australijskiego tenisisty. Ostatni odcinek trasy mogliście pokonać pociągiem. Wygodny schnellzug (pociąg pospieszny – przyp. red.) i heja na korty!

– Tak, linia kolejowa wiedzie tuż obok kortu centralnego w Gstaad. Kompleks kortów tenisowych jest przepięknie położony. To bardzo przyjemne miejsce. Cieszyliśmy się, że Dominicowi udało się wygrać w Gstaad. Wspomnienia ze szwajcarskiego turnieju są bardzo miłe.

Czy dla Ciebie jako ojca ciężko jest zmotywować syna po porażkach? Szczególnie wtedy, gdy był faworytem meczu? Dotyczy to zwłaszcza gier na kortach ziemnych. Oczywiście nie tylko na takiej, bo w tym roku Dominic dotarł do finału Australian Open na nawierzchni twardej, gdzie uległ Novakowi Djokoviciowi. Kiedy Dominic jako junior przegrał finał juniorskiego Roland Garros w 2011 roku z Bjornem Fratangelo, jak przekonałeś syna, mówiąc, że kariera juniorska jest ważna, ale nie aż tak bardzo jak seniorska? Jakich słów użyłeś, sugerując, że jutro będzie lepiej?

– Muszę przyznać, że wraz z dojrzewaniem Dominica, ja i moja żona również dojrzewaliśmy razem z nim w tym okresie – począwszy od rozgrywek Tennis Europe poprzez ITF Juniors aż  po zawodowstwo. Kiedy Dominic przegrał z Fratangelo, pamiętam jak dziś – 6:8 w trzecim secie, to oczywiste, że jako rodzic reagujesz emocjonalnie. Najważniejsze, aby zawsze mieć pozytywne nastawienie. Jako rodzic ciężko jest znaleźć odpowiednie słowa po porażce, bo tak jak wspomniałem, reagujesz emocjonalnie. Będąc trenerem zachowujesz więcej dystansu, ponieważ to jest twoja praca, jesteś w stanie być bardziej obiektywnym niż mama czy tata. Było ciężko. Teraz jest o wiele lepiej i łatwiej, ponieważ samemu nabrałem doświadczenia. W czasach juniorskich nigdy nie wiesz jak potoczy się przyszłość. Teraz Dominic jest w czołowej dziesiątce singlistów świata. Jednak kiedy Dominic miał siedemnaście czy osiemnaście lat, nie masz bladego pojęcia co przyniesie przyszłość.

Poza tym ciężko jest dostrzec gwiazdy juniorskiego tenisa, które następnie stają się gwiazdami w seniorskim gronie. Tak było w przypadku Stefana Edberga, Rogera Federera i Andy’ego Murraya, którzy jako juniorzy radzili sobie znakomicie. Jaki jest twoim zdaniem kluczowy czynnik, aby pomóc młodemu człowiekowi poznać tajniki dorosłego tenisa?

– Jest tylu świetnych tenisistów w wieku Dominika, który w juniorach był wiceliderem w rankingu. „Jedynką” był wówczas Czech Jiri Vesely. Znakomitych zawodników było jednak mnóstwo – Jason Kubler, Oliver Golding, Ian Brady. Każdy z nich w pewnym momencie gdzieś utknął w korku. Jedni już na etapie juniorskim, inni w futuresach, jeszcze inni w challengerach lub dobrnęli do poczekalni tak jak Kubler, który w 2018 roku był w czołowej “setce”. To nie jest łatwa wspinaczka. Musisz być cały czas skoncentrowany, utrzymywać motywację, codziennie starać się polepszać swój poziom. Jeżeli tylko na moment się zdrzemniesz, to szanse na sukces drastycznie maleją.

Zacząłeś pracę w akademii Guntera Bresnika jako młody czy już doświadczony człowiek?

– Zacząłem, kiedy byłem młodym chłopakiem. Miałem wówczas swoją szkołę tenisa, ale po trzech latach powziąłem decyzję, że warto pracować z lepszymi zawodnikami. Gunter miał swoją akademię w Wiedniu. Zadzwoniłem do niego w 1997 roku i spytałem się czy mogę pracować w jego akademii.

Jako trener?

– Zgadza się. To była trudna decyzja, ponieważ kiedy masz własną szkołę tenisa, zarabiasz przyzwoite pieniądze, a po przejściu do akademii Guntera dostawałem mniejsze wynagrodzenie. Byliśmy wówczas młodą rodziną, a Dominic miał wtedy zaledwie cztery latka. Chciałem jednak takiej zmiany i byłem bardzo zmotywowany, aby wykonać ten krok nawet kosztem gorszych zarobków. A kiedy zacząłem swoją profesjonalną karierę w roli trenera, to moja współpraca z Gunterem trwała osiemnaście lub dziewiętnaście lat.

Będąc w akademii Guntera Bresnika, nigdy nie powiesz, że to był zły okres? Nauczyłeś się tam wielu rzeczy?

– To prawda, nauczyłem się wielu aspektów. Pod względem jego wiedzy na temat techniki gry, uważam, że Gunter jest jednym z najlepszych trenerów na świecie. Pamiętam jak pierwszy raz przyprowadziłem Dominika do Guntera. To było chyba w 2001 lub 2002 roku i spytałem się Guntera czy może przyjrzeć się Dominikowi i poświęcić mu chwilę. Gunter od pierwszego dnia, gdy go ujrzał, miał wizję, że zrobi wszystko, aby Dominic był dobrym zawodnikiem takim jakim jest w chwili obecnej. Jesteśmy Gunterowi bardzo wdzięczni, ponieważ moja wiedza w tamtym okresie nie była na tyle rozległa, abym był w stanie pomóc Dominikowi na takim poziomie, jak Gunter. Bresnik jest niewiarygodnie dobry w zakresie wyszkolenia technicznego. Jednak w dalszym etapie kariery Dominika doszły kolejne aspekty takie jak przygotowanie kondycyjne, siła mentalna, współpraca z trenerem oraz inne elementy, które zdecydowaliśmy się poprawiać. Kilka aspektów współpracy nie funkcjonowało należycie, stąd zdecydowaliśmy się na zmiany.

Czy jednoręczny bekhend był twoim pomysłem czy Guntera Bresnika?

– To był pomysł Guntera. Dominic zawsze dysponował solidnym bekhendem, miał także dobry return, dobrze radził sobie z passingshotami. Nie potrafił jednak przyspieszyć uderzenia. Pamiętam, jak na jednym z treningów Gunter poprosił go, aby spróbował jednoręcznego bekhendu. Następnie Dominic trenował w ten sposób przez dziesięć, góra piętnaście minut. Gunter spytał się Dominika czy mu się podobało, na co syn odrzekł, że tak. I tak już zostało.

W dzisiejszych czasach nie widzimy zbyt wielu zawodników z jednoręcznym bekhendem, zwłaszcza wśród graczy młodego pokolenia. Dominic jest pod tym względem jednym z najlepszych na świecie.

– Koniec końców ta zmiana okazała się być w stu procentach słuszna. O wiele trudniej jest podjąć taką decyzję w okresie juniorskim, ponieważ rywale atakują twój jednoręczny bekhend grając wysoką piłką. A młody chłopak nie ma tyle siły, aby zagrać jednoręcznym bekhendem. Opanowanie tego elementu zajęło Dominicowi sporo czasu, bo pracował nad nim od dwunastego do szesnastego roku życia. Jeżeli pamiętasz jego początki w tourze, to oczywistym wnioskiem jest to, że każdy przeciwnik atakował jego bekhend, który wtedy był słabością Dominika. Teraz to jedna z jego najgroźniejszych broni, więc była to słuszna decyzja. Gdy patrzysz na takich zawodników jak Tsitsipas czy Shapovalov, to dostrzegasz, że to są młodzi zawodnicy o świetnym jednoręcznym bekhendzie.

Biorąc pod uwagę COVID-19 i okres pandemii, najlepszy mecz w ubiegłym sezonie to ćwierćfinał Australian Open na korcie w Melbourne. Nieopodal toczył się mecz koszykówki mężczyzn z udziałem drużyn Melbourne United i Perth Wildcats. Idąc na mecz koszykówki dostrzegłem rozgrzewającego się Dominica przed starciem z Rafaelem Nadalem. W pojedynku z Hiszpanem Dominic pokazał wszystko to, co jest potrzebne, aby pokonać legendarnego Rafę.

– Żeby pokonać Rafaela Nadala, musisz mieć świadomość i Dominic już ją ma, iż należy być skoncentrowanym od pierwszej piłki. Musiał rozegrać kilka meczów z Rafaelem, aby zdać sobie z tego sprawę. Pewnie pamiętasz jak grali ze sobą w ćwierćfinale US Open 2018 i Dominic przegrał ostatniego seta 6:7. Już wtedy był bardzo blisko wygranej z Rafą. W Melbourne w 2020 roku spotkanie także było wyrównane. Równie dobrze Dominic mógł ten mecz przegrać.

Starcie w ćwierćfinale US Open 2018 było niesamowite. Trwało blisko pięć godzin (4h 49 minut – przyp. red.). Panowała wspaniała atmosfera.

– To był niewiarygodny mecz. Dominic wygrał pierwszego seta 6:0!

W Nowym Jorku Dominic i Rafa zdjęli po meczu buty i w samych skarpetkach podeszli do siatki, aby sobie podziękować za walkę.

– To był wspaniały przykład jak wielcy sportowcy potrafią sobie pogratulować za rywalizację.

Gdyby to było możliwe, powinien paść wówczas remis.

– Tak, masz rację. Przeciwko Rafie musisz być cały czas w gotowości oraz prezentować gigantyczny poziom intensywności. To jedyny sposób, aby pokonać Nadala. To klucz do wygranej, ale warto pamiętać, że zwłaszcza na kortach ziemnych trzeba zaprezentować jeszcze wyższy poziom.

Tak samo świetny mecz Dominic rozegrał przeciwko Djokovicowi w finale ubiegłorocznego Aussie Open.

– To było bardzo wyrównane spotkanie. Było 2:1 w setach, potem było 2:1 w czwartym secie, był breakpoint. Ryzykowna akcja w stylu serve & volley długo się śniła… Gdyby Dominikowi udało się przełamać Novaka, być może wygrałby swój pierwszy tytuł w Wielkim Szlemie. Czasami wygrywasz zacięte mecze, czasami przegrywasz. Najważniejsze jednak jest to, aby cały czas utrzymywać ten sam wysoki poziom, co można zauważyć od kilku lat w przypadku Dominica.

Po Australian Open zazwyczaj zawodnicy wybierają grę w europejskich halach, lecz nie wszyscy tak czynią. Część tenisistów wybiera się na tourne do Ameryki Południowej. Dominic lubi grać na kortach ziemnych w Buenos Aires czy Rio de Janeiro. Być może to część filozofii Thiema, aby pod wodzą byłego dziewiątego gracza świata – Nicolasa Massu zamienić się w bardziej ofensywnego tenisistę?

– Z pewnością tak. Nico sprawił, że Dominic gra z większą swobodą oraz odpowiedzialnością. Jest bardziej samodzielny na korcie. W czasie pobytu w akademii Guntera, Bresnik był dla Dominika niczym wielki autorytet, który traktował go po ojcowsku, ponieważ chłopak miał wtedy 12 lat. Dominic darzył go ogromnym respektem, czasami będąc nieco przestraszonym w rozmowach z Gunterem. To trochę tak, jak w rozmowie z charyzmatycznym i starszym od ciebie szefem,  kiedy boisz się czasami zadać jakieś pytanie. Do pewnego momentu, kiedy Dominic miał 18-19 lat, to wszystko było niesamowicie istotne. Jeżeli mógłbym się cofnąć do 2014 lub 2015 roku, już wtedy dokonałbym zmian, gdy Dominic miał 20-21 lat. Według mnie to był ruch spóźniony o trzy, cztery lata. Koniec końców skończyło się dobrze. Teraz Dominic prezentuje dużą swobodę na korcie. Jest bardziej pewny siebie. Widać, że jest pewniejszy siebie. To ważne, bo dojrzewa także jako człowiek.

Podziwiam Cię, ponieważ z perspektywy ojca istotne jest, aby nie przesadzić z nadmierną motywacją swojego dziecka. Ważne, aby zaszczepić w nim inne pasje, takie jak sztuka czy futbol.

– Przez ostatnie dwa lata sam nauczyłem się wiele, ponieważ Dominic pobierał nauki u Guntera Bresnika, u którego ja byłem tak naprawdę studentem jako początkujący trener. Tak naprawdę Gunter był szefem dla nas obu, co było nieco dziwną sytuacją. Po zakończeniu współpracy z Bresnikiem, byłem w stanie rozwinąć skrzydła jeszcze bardziej.

Kiedy Dominic ogląda mecz swojej ulubionej drużyny piłkarskiej – Chelsea Londyn, Ty siedzisz obok niego z kuflem dobrego piwka i kibicujesz innej angielskiej ekipie?

– Ja jestem kibicem Bayernu Monachium (śmiech).

Czyli jesteś fanem Bundesligi i Roberta Lewandowskiego (śmiech).

– Dokładnie (śmiech).

Będąc w Polsce na zaproszenie Top Level Tennis, jako przedstawiciel tenisa z najwyższej półki, jesteś otoczony ludźmi, którzy chcą zarazić się od Ciebie, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, filozofią i chcą pobierać nauki, aby móc przekazywać je dalej młodszym pokoleniom?

– Dla mnie zawsze istotne jest, aby móc dzielić się całym moim doświadczeniem, moją wiedzą z innymi, ponieważ jest wielu trenerów, którzy tego nie czynią. Ja niczego nie ukrywam, jestem otwarty i zawsze staram się przekazać tyle informacji, ile to możliwe – młodym trenerom, którzy następnie przekazują to kolejnym pokoleniom. To już jednak zależy od nich samych, co zrobią z tą wiedzą, którą im przekażę.

Jerzy Janowicz, wielki talent, półfinalista Wimbledonu 2013, niegdyś nr 14 światowego tenisa. Co sądzisz o polskim tenisie w męskim wydaniu? Kto może być jego największą gwiazdą? Czy Jerzy ma na to szansę po swoim powrocie po kontuzjach? A może Hubert Hurkacz?

– Hubert Hurkacz z pewnością jest bardzo niewygodnym przeciwnikiem, ponieważ jest przykładem nowoczesnego modelu tenisisty – wysokiego, z mocnym serwisem, z dobrym forhendem i bekhendem. To ten rodzaj zawodnika, z którym nie lubisz grać, ponieważ musisz być cały czas czujny. Nie możesz pozwolić sobie na chwilę słabości, gdyż możesz wówczas przegrać seta.

O takich graczach zwykło się mawiać, że są „cichymi zabójcami”.

– Gracze obdarzeni bardzo silnym podaniem wywołują u ciebie dodatkową presję. Z kolei kiedy grasz przeciwko komuś kto nie dysponuje mocnym uderzeniem czy serwisem, wówczas możesz sobie pozwolić na lekkie rozluźnienie. Natomiast na takich zawodników jak Hubert Hurkacz, Taylor Fritz, Reilly Opelka lub Jan-Lennard Struff z Niemiec, musisz cały czas uważać, ponieważ tak jak wspomniałem – wystarczy jeden moment nieuwagi, zostajesz przełamany i przegrywasz.

Struff świetnie radzi sobie w deblu.

– To prawda. Struff zdobywa sporo punktów za darmo dzięki imponującemu serwisowi. Wracając do Hurkacza. Także jego „pozakortowy” charakter czyni go bardzo dobrym sportowcem. Co do Janowicza… Jerzy to olbrzymi talent. Pamiętam jak grał w finale turnieju w hali w Paryżu w 2012 przebijając się przez eliminacje, a rok później zagrał w półfinale Wimbledonu. Janowicz ma na koncie wiele niesamowicie dobrych meczów, a potem zniknął na dwa, trzy lata. Janowicz powrócił do treningów w grudniu 2019 roku, a już w lutym 2020 roku awansował do finału challengera w Pau. Jerzy jest wysoki, ma potężny serwis, lubi szybkie nawierzchnie. Kiedy wróci do formy, będzie bardzo groźny.

Najgorszym elementem kariery są niestety przewlekłe kontuzje.

– Tak, to coś najtrudniejszego, z czym muszą zmagać się wysocy i silni fizycznie zawodnicy. Aczkolwiek Jerzy nie jest jeszcze wiekowym zawodnikiem, ma bodajże 30 lat?

Tak. Skończył 30 lat w listopadzie.

– Jeżeli będzie troszczył się o swoje zdrowie, wyleczy kontuzje, wówczas przed nim jeszcze cztery lub pięć lat gry na dobrym poziomie.

Ostatnia kwestia, Wolfgang. Jesteś szczęśliwym człowiekiem, głową rodziny. Zamierzasz zabrać ze sobą Dominica na szczyt potężnej i dostojnej góry Grossglockner, kiedy Twój syn zakończy już karierę i zapytasz się go – synu, czy dokonałeś dobrego wyboru? Wiodłeś ciekawe życie?

– Oczywiście, że tak uczynię (śmiech).

Czujesz się mocny we wspinaczce wysokogórskiej?

– Prawdę mówiąc zamierzałem wspiąć się na szczyt Grossglocknera dwa lata temu, ale wówczas była kiepska pogoda. Nastąpiło gwałtowne załamanie aury i musiałem zawrócić z trasy. Z natury jestem ambitnym człowiekiem, więc podejmę wyzwanie i z pewnością któregoś pięknego dnia postanowię wejść na szczyt Glossglocknera.

Powodzenia, Wolfgang! Tata Thiema ma spokojne usposobienie, a to przydatna cecha nie tylko na korcie tenisowym, ale również w wysokich górach.

Tomasz Lorek | Polsat Sport

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości