Jak trenerzy pomogli Navratilovej zdobyć tenisowy szczyt

Martina Navratilova. Fot. Akron WTA Finals 202

Tekst: Piotr Żurek

Martina Navratilova była jedną z największych gwiazd światowego tenisa. Jej trudna droga na szczyt wiodła przez komunistyczną Czechosłowację do reprezentacji USA. Bilans jej prawie 20-letniej kariery sportowej jest imponujący: 1257 wygranych meczów przy 169 porażkach, 53 zwycięstwa w turniejach wielkoszlemowych (18 singiel, 31 debel, 10 mikst). W Wimbledonie odniosła 99 zwycięstw, 9 razy wygrywała grę pojedynczą, w tym sześć razy pod rząd (1982-1987).

Urodziła się w 1956 roku w Pradze, a kiedy miała 4 lata tragicznie zginął jej ojciec. Była leworęczna, przez co często była zmuszana do zmiany naturalnych odruchów. W swoich wspomnieniach pisze: „Moi nauczyciele nie byli zadowoleni z tego, że byłam leworęczna – jak moja matka. Gdy poszłam do szkoły, pisałam lewą ręką, ale ponieważ na lekcjach kaligrafii rozmazywałam atrament po kartce, po pewnym czasie polecono mi pisać prawą ręką. Zupełnie się nad tym nie zastanawiając spróbowałam i okazało się, że mogę i tak pisać”. Stała się oburęczna, co było później jej atutem.

Martina pochodziła ze sportowej rodziny, jej babcia i matka grały dobrze w tenisa, a ojczym, Navratil, uczył ją grać w tenisa: „Był dla mnie prawdziwym ojcem i to jego energia i zapał pomogły mi stać się tym, kim jestem”.

Oto, jak wspomina początki swej przygody z tenisem: „Odziedziczyłam jedną z rakiet mojej babci – drewnianą, staromodną, o lekko skrzywionej ramie, bez taśmy na rączce. To była rakieta dla dorosłej osoby, więc musiałam ją trzymać w obu rękach, gdy odbijałam piłkę o ścianę. Gdy moi rodzice grali mecze towarzyskie, ja ćwiczyłam, godzinami odbijając o ścianę. Czasami próbowali mnie odciągnąć, bym spróbowała czegoś innego, ale gdy tylko przestali zwracać na mnie uwagę, biegiem wracałam i grałam dalej. Pamiętam, jak pierwszy raz zagrałam na prawdziwym korcie. Grałam ze ścianą, która stała na tyłach kortów, gdy ojciec wziął mnie na kort i próbował nauczyć forhendu. Grał przy siatce, a ja odbijałam, stojąc między linią serwisową a końcową. W chwili, gdy stanęłam na korcie, poczułam chrzęszczący żwir pod nogami i radość z przerzucenia piłki nad siatką, zrozumiałam, że to jest moje miejsce. Miałam wtedy chyba sześć lat, ale pamiętam, jakby to było wczoraj. Mogłam grać z ojcem cały dzień – miałam niespożyte siły i cierpliwość. Od chwili, gdy poszłam do szkoły, tenis był moją ulubioną dyscypliną sportu. Wiedziałam już, że będę tenisistką” – pisała w swoich wspomnienia „Martina” (Navratilova, Vecsey, 1991).

Wzór i pierwszy trener

Wzorem dla Martiny był Rod Laver, zdobywca Wielkiego Szlema, leworęczny tenisista z Australii. Dużymi emocjami darzyła swój wzorzec już od najmłodszych lat: „Boże, co za zręczność, jakie uderzenie! Widziałam go niemal wzlatującego nad kortem i myślałam: to jest to, to ja, taką tenisistką chcę być. Kobiety nie grały i nie grają tak jak on, ale Laver był jedynym graczem, którego chciałam naśladować. Obejrzawszy grę Lavera mogłam sobie wyobrazić, jak wygląda tenis na światowym poziomie. Zaczęłam śnić o wygraniu na korcie centralnym w Wimbledonie lub zdobyciu Pucharu Federacji dla Czechosłowacji”.
Później Laver przekonywał wszystkich, że Martina wyrośnie na naprawdę dobrą tenisistkę. „Byłam szczęśliwa, bo jeśli sam Rod Laver tak twierdzi, to znaczy, że powinnam zrobić wszystko, by tak się stało”.
„To mój ojciec sprawił, że zaczęłam marzyć, bo wierzył, że mogę stać się wspaniałą tenisistką. To on godzinami odbijał ze mną piłkę, mówiąc, że będę mistrzynią. Mój ojciec był wymagający i twardy, ale tylko jako trener”. Ojciec dalsze szkolenie 9-letniej Martiny powierzył J. Parmie, pracującemu w najlepszej szkółce tenisowej w Pradze.

Nowy trener uzyskał jej pełne zaufanie: „Po kilku lekcjach skoczyłabym w ogień za niego – wysokiego, przystojnego mężczyzny o blond włosach. Był moim bożyszczem – zimny, inteligentny, wykształcony: podróżował dużo za granicę i znał pięć języków. Był najcierpliwszym trenerem, jakiego dziecko może sobie wymarzyć. Nigdy mnie nie karcił, nie upokarzał, jedyne co mówił to: „Dalej, Martina”, i to mnie dopingowało. Byłam posłuszna każdemu jego słowu i gdy myślałam, że chce mi coś powiedzieć, biegłam do siatki i patrzyłam w jego jasnoniebieskie oczy. Jirzi zaczął udzielać mi wskazówek, jak zachować się podczas meczu, jak zmieniać uderzenia. Widziałam, że dostrzega moje postępy. Rozmawiał ze mną o swoich doświadczeniach z turniejów zagranicznych. Opowiadał raz, że nie otrzymał właściwego treningu, ponieważ dorastał w czasie II wojny światowej i tuż po niej. Bez wątpienia byłby lepszym tenisistą, gdyby miał lepszego trenera. Miał nadzieję, że dla mnie wszystko ułoży się lepiej, w tym czasie Czechosłowacja była bardziej zainteresowana posiadaniem dobrych graczy, mogących brać udział w zawodach międzynarodowych”.

Zaskakujące jest, jak poważnie i indywidualnie Parma traktował swą 9-letnią uczennicę, udzielając wskazówek, jakich czasem nie otrzymują nawet dorośli tenisiści, tym bardziej że było to wiele lat temu (1965 r.). Być może to jedna z fundamentalnych zasad „czeskiej szkoły tenisa”, której wychowankowie odnosili i odnoszą znaczące sukcesy na arenie międzynarodowej.

„W drużynie kobiet lepsza była Tomanova, niemal dwa lata starsza ode mnie – we wszelkich wzmiankach prasowych zawsze ją wymieniano jako pierwszą. Czasami sprawiało mi przykrość, że moja gra przechodziła niezauważona i równocześnie byłam przekonana, że mój sposób gry – serw, wolej – bardziej się nadawał do zawodów międzynarodowych niż styl gry większości czeskich tenisistek i że byłam od nich bardziej utalentowana, a moja gra potrzebowała jedynie czasu, by w pełni się rozwinąć. (…)

(…) Ojciec ciągle powtarzał, że wygram kiedyś Wimbledon i to mi dodawało sił. Sparta często grała przeciw innym klubom, czasem aż po 17 meczów singlowych i deblowych w czasie dwudniowego spotkania. W mikstach występowałam z Janem Kodeszem, ekonomistą z dyplomem Uniwersytetu Praskiego, najlepszym czeskim graczem od czasów J. Drobnego. Kodesz zdobył mistrzostwo Francji na kortach Rolanda Garrosa w grze pojedynczej w 1970 i 1971 roku”.

(…) Do 1972 roku, w którym skończyłam 16 lat, byłam znacznie bardziej doceniana poza krajem niż przez rodaków. Uważałam się za podrzędną zawodniczkę, dopóki nie pojechałam na mistrzostwa Czechosłowacji. W programie napisano, że Tomanova i ja mamy szansę zostać sensacjami turnieju i tak też się stało, gdyż obie dotarłyśmy do półfinału, w którym ją pokonałam. W ten sposób w finale miałam walczyć z V. Vopiczkovą, zamężną siostrą J. Kodesza, od wielu lat numerem 1 na krajowej liście rankingowej”.

Podczas meczu finałowego Martina czuła się fatalnie, bo przeziębienie przeszło w grypę. Mimo tego już na początku zdobyła przewagę nad Vopiczkovą i tak już zostało. „Bardzo się starałam i pomyślałam sobie, że naprawdę wiele mogę, gdy muszę. Powtarzałam sobie: Masz szansę, by coś osiągnąć”.

W gazetach zaczęli nazywać ją „obiecującą zawodniczką”, która awansowała na drugie miejsce w krajowej liście rankingowej. Mając 16 lat pojechała po raz pierwszy do Anglii, by grać w zawodach na kortach krytych. Wokół jej wygranej Brytyjczycy narobili dużo szumu, a znany komentator telewizji BBC przepowiadał, że zwycięży kiedyś w Wimbledonie.

Doradcy i trenerzy

Fundamenty techniki i taktyki Martiny stworzyli ojciec i J. Parma. Po wyjeździe do USA (1976 r.) nie miała nikogo, kto by jej kazał trenować przynajmniej przez tydzień na twardym korcie, by przyzwyczaiła się do innego rodzaju nawierzchni. Wśród zawodników czołówki światowej posiadanie osobistego trenera było rzadkością, wtedy jedynie Björn Borg miał swojego trenera, L. Bergelina, który doprowadził go do zwycięstw w Wimbledonie i Roland Garros.

Jedną z wielu wspomagających Martinę była mistrzyni golfa, S. Haynie. To o niej Martina pisała: „Byłam zafascynowana jej grą – golf potrafi zupełnie wykończyć nerwowo, a ona zachowywała się tak spokojnie. Zawsze uderzała piłkę w ten sam sposób – zorganizowana, uporządkowana, obdarzona wspaniałym zamachem. Podobał mi się sposób zachowania na polu golfowym, gdzie nie ma przeciwnika ani piłki w ruchu i nie spala się całej energii. Trzeba być skoncentrowanym i mocno trzymać się w garści, żeby zostać mistrzynią, jak Haynie. (…)

(…) Dzięki namowom Haynie zaczęłyśmy chodzić do klubu, by ćwiczyć w siłowni i ona zachęcała mnie do biegania. Nie lubiłam ćwiczeń jeszcze z czasów lekcji gimnastyki w Rzevnicach, ale Haynie udowodniła mi, że mój trening nie pomagał w grze. Próbowała także odzwyczaić mnie od jedzenia byle czego. Poddała w wątpliwość moją strategię. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wrosłam w linię końcową i tak turniej za turniejem staram się grać jak Chris Evert. Zawsze myślałam, że to będzie pełne zwycięstwo, jeśli pokonam Chris jej własną bronią, ale Haynie powiedziała, bym grała po swojemu i wracała do siatki. Haynie podkreślała również, że wszystko trzeba robić we właściwym czasie. Rozumiała, że na piłkę z powietrza nie można zamachnąć się tak bardzo, jak na piłkę odbitą od ziemi. Moja gra nie poprawiła się, dopóki Haynie nie zwróciła mi uwagi, że dobiegam do piłki tak szybko, że rakieta za mną nie nadąża. Kolejna rada dotyczyła opanowywania nastrojów, tak by nie wpływały na grę. – Wszystko dobrze, jeśli chcesz się wściekać, ale skieruj to do wewnątrz, nie na zewnątrz. Musisz się nauczyć ukierunkowywać swoją energię. Nie krzycz na widzów. Irytuj się na siebie, a nie na innych. Koncentruj się na jednej rzeczy naraz. Jeśli my potrafimy przez pięć godzin koncentrować się na polu golfowym, to ty możesz przez godzinę lub dwie na korcie. Zbieraj doświadczenia i zapamiętuj je – zwykła mawiać. Dzięki wskazówkom Haynie, moja gra niemal natychmiast poprawiła się. Wprawdzie w 1976 roku wygrałam tylko dwa turnieje – częściowo z powodu kontuzji, ale rok 1977 rozpoczęłam pokonując Chris 6:2, 6:3 w finale w Waszyngtonie. Potem nadszedł 1978 rok, kiedy wygrałam 37 meczów”.

Kolejną doradczynią Martiny była koszykarka Nancy Lieberman. Opracowała serię ćwiczeń kształtujących siłę i wytrzymałość. Tak zaczęła się ich współpraca, która przetrwała 3 lata i pomogła Martinie dotrzeć na szczyty w tenisie. Martina polubiła koszykówkę jako uzupełnienie gry w tenisa.

W dużym stopniu karierę Martiny zmieniła trenerka, była tenisistka Renee Richards. „Ona wiedziała więcej o nauce gry w tenisa niż ktokolwiek z moich znajomych. Rozmawiałyśmy o strategii i zdałam sobie sprawę, że pokonała niektóre młodsze, szybsze dziewczęta dzięki swemu umysłowi. Zastanawiała się nad meczem przed grą – dla mnie to była rewelacja. Chociaż, gdy jeszcze występowała, nigdy nie pomyślałam o Renee jako o potencjalnej trenerce. Po przegranej z Tracy Austin w 1981 roku, rozejrzałam się dokładniej wokół siebie i spostrzegłam, że większość tenisistów ma trenerów. Tak właściwie to nie rozmawiałam z nikim o tenisie. Częścią mojej tajemnicy, choć raczej nie najlepszą drogą do zwycięstw, było to, że po prostu wychodziłam i grałam. Podczas US Open w 1981 r. miałam kłopoty z zarezerwowaniem kortu na trening i Renee powiedziała, że tym się zajmie. Odpadła w pierwszej rundzie, więc odbiłyśmy parę razy i zdałam sobie sprawę, że odpowiada mi pomysł, by ktoś mi udzielał rad. Byłam zdana na siebie przez długi czas i poczułam się zmęczona. Widziałam, jak wiele zdziałała Nancy przez kilka tygodni, nie chciałam czegokolwiek zaniedbać, więc poprosiłam Renee, żeby pracowała ze mną z doskoku przez rok: od tej chwili zaczęła podciągać moją grę. Renee pierwsza dała mi przedsmak tego, co to znaczy przygotowywać się do meczu – zastanawiania się, co normalnie robią inni gracze. Gdzie leży moja siła? Gdzie ich słabość? W czym mam większe szanse? Renee znała inne zawodniczki i powiedziała mi o nich rzeczy, których wcześniej nie zauważyłam. Do moich długich podcinanych bekhendów z rotacją wsteczną dodała także wysoki, podkręcany bekhend z rotacją wsteczno-boczną. Pracowała nad moim wolejem z forhendu, próbując powstrzymać mnie od długiego zamachu, zaczynającego się niemal przy ziemi. Potem pokazała mi, jak zginałam łokieć w finałowym pojedynku przeciw Tracy. Zachęcała mnie także, bym przy serwie podskakiwała, dodając mu w ten sposób siły i stała trochę bliżej linii – tak jak John McEnroe.

Popracowałyśmy razem kilka tygodni i rzeczywiście moja gra się poprawiła. Przeszłam jak burza przez mój następny turniej w Bloomington w stanie Minnesota, wygrywając 10 prostych setów, w tym finał przeciw Tracy 6:0, 6:2. Wygrałam także Tampa i Melbourne, zanim przegrałam finały w Stuttgarcie i w Sydney, po czym pokonałam Chris podczas Australian Open, zdobywając je po raz pierwszy. Oto nadszedł ostatni turniej sezonu 1981 – mistrzostwa Toyoty w New Jersey, gdzie w finale spotkałam się z Tracy, walcząc też o zdobycie pierwszego miejsca na tegorocznej liście rankingowej. Myślałam, że ją mam po pierwszym secie, który wygrałam 6:2, ale po raz kolejny wyciągnęła się z tego i przegrałam 4:6, 2:6, tracąc też pierwszą pozycję. Jeszcze raz tłum mnie oklaskiwał, ale powiedziałam im: – Znów próbujecie swoich sztuczek, ale nie uda wam się jeszcze raz doprowadzić mnie do płaczu – tym razem byłam wściekła, nie smutna. Kilka tygodni później znów przykleili mi etykietę „płaczki”, gdy po wygraniu pięciu turniejów stanęłam przeciw Sylvii Hanice w finale mistrzostw Avon na Madison Square Garden. Wygrałam pierwszego seta 6:1, w drugim było 3:1, gdy nagle moja gra po prostu się rozlazła i Sylvia pokonała mnie 6:3, 6:4. Byłam rozczarowana, ale wiedziałam, że jedyną osobą, która pomoże mi zwyciężać, jestem ja sama. Byłam zadowolona z rad Renee”.

Azyl w USA

W wieku 19 lat Martina poprosiła o azyl w USA. Po pięciu latach starań, na początku 1981 r. uzyskała amerykańskie obywatelstwo. Przez 332 tygodnie zajmowała pierwsze miejsce na listach rankingowych światowego tenisa, wygrywając 18 turniejów Wielkiego Szlema w Londynie, Nowym Jorku i Melbourne. 167 zwycięstw w różnego rodzaju poważnych turniejach w grze pojedynczej jest rekordem niezwykle trudnym do pobicia przez jej następczynie. Nagrody za zwycięstwa wzbogaciły jej konto bankowe o ok. 20 milionów dolarów.

„Gdy w 1975 roku opuszczałam kraj, nie odważyłam się pożegnać ani z babcią, ani z kimkolwiek innym – po prostu spakowałam się, wyjechałam, by wziąć udział w turnieju i nie wróciłam. Myślałam, że nigdy jej nie zobaczę, ale w 1979 roku udało jej się odwiedzić mnie w Stanach. Inni członkowie mojej rodziny nie dostali zezwolenia. Miała osiemdziesiąt trzy czy cztery lata, gdy przyleciała z Pragi do Dallas z kilkoma przystankami po drodze. Nigdy nie zapomnę, jak pełna energii wysiadła z samolotu po blisko dwudziestu czterech godzinach lotu. Byłam taka szczęśliwa, gdy ją zobaczyłam – oczywiście płakałam…”.

Brak pewności siebie – koniec kariery sportowej

Pomimo olbrzymiego doświadczenia, czasem dał się zauważyć brak pewności siebie. Tak było w Wimbledonie w 1994 r., kiedy po meczu finałowym sama stwierdziła, że stojąc przed Conchitą Martinez trzęsła się jak nowicjuszka. Stres ten był w pełni uzasadniony, bowiem słynna tenisistka miała swoje kłopoty.

„Drakońska dieta, katorżniczy trening zwolniły bieg czasu, ale go nie zatrzymały. Nic dziwnego, że po tym, jak w tegorocznym Wimbledonie kolejny raz przegrała z młodziutką Hiszpanką C. Martinez, postanowiła się wycofać. Jak by nie było, ma już 38 lat. Jej kariera zaczęła się w 1973 roku, gdy została mistrzynią Wimbledonu juniorek. Jej ostatni pożegnalny mecz zorganizowano w Londynie, gdzie zaczęła swoją światową karierę. Po meczu zwierzyła się dziennikarzom, że chciałaby zaadoptować dziecko. Nie wiadomo, czy uda jej się zrealizować to marzenie. Na razie całą swoją uwagę skupia na prezesowaniu Światowemu Związkowi Tenisa. Ciekawe, czy Martina pokieruje nim tak samo skutecznie, jak swoją karierą” (Starosta, 2008).

Po raz ostatni w Europie Martina zagrała w niemieckim Filderstadt (gdzie wygrywała pięciokrotnie). Tenisowi Martina pozostanie jednak wierna. W sierpniu 1994 roku po raz drugi wybrana została na prezydenta Związku Zawodowego WTA.

Leworęczna wśród najlepszych

Wśród 10 najlepszych na świecie tylko Navratilova była leworęczna. Zajmowała 2 miejsce na liście rankingowej za 1978 r. W 1982 r. wygrała turniej w Wimbledonie, a sukces ten powtórzyła w latach 1983-1986. Było to jej siódme zwycięstwo w finale tego turnieju, a piąte z rzędu. Prócz gry pojedynczej wygrała jeszcze turniej w grze podwójnej kobiet i grze mieszanej. Bilans prawie dwudziestoletniej kariery sportowej jest imponujący. Zdzisław Ambroziak tak o niej pisał: „O sportowych sukcesach Martiny, oprócz wielkiego talentu i pracy, zadecydowało jej usposobienie, predyspozycje psychiczne. Navratilova jest kobietą energiczną, agresywną, ofensywną, niecierpliwą i taka właśnie wyłania się z kart autobiografii”.

Współpraca z Agnieszką Radwańską

Navratilova przez kilka miesięcy współpracowała z Agnieszką Radwańską, która nie ukrywała, że ta współpraca miała jej pomóc w odniesieniu pierwszego zwycięstwa w turnieju wielkoszlemowym.

– Zwycięstwo w imprezie tej rangi jest marzeniem każdego, także i moim. Dlatego poprosiłam Navratilovą o pomoc. Pracujemy nad kilkoma rzeczami, zobaczymy, czy to pomoże. Jak na razie, wszystko zmierza w dobrym kierunku. Rozmawiamy na wiele tematów dotyczących spraw poza kortem. Mam nadzieję, że pewnego dnia przyniesie to efekt. Byłam kilka razy blisko triumfu w Wielkim Szlemie, ale nigdy nie wygrałam siedmiu meczów z rzędu. Doświadczenie Martiny w tym względzie powinno być atutem – powiedziała kiedyś Radwańska. Spektakularnych efektów tej współpracy nie stwierdzono, co nie znaczy, że był to czas stracony. Przyczyn mogło być kilka: Agnieszka była już ukształtowaną i doświadczoną zawodniczką, u której radykalne zmiany nie były wskazane. Posiadała silną osobowość, a takie zawodniczki trudno przekonać do daleko idących zmian, raczej można mówić o korektach w technice i przygotowaniu przedturniejowym. Ponadto liczne obowiązki Navratilovej, m.in. praca dla telewizji, nie pozwalały na regularną współpracę. Ale warto, aby młode pokolenia tenisistek i tenisistów czerpały inspiracje i brały przykład ze skromnej dziewczynki z Pragi, która sięgnęła tenisowego szczytu.

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości