Kiedyś sport był nieodłączną częścią życia chłopców – zamiast telefonów komórkowych i gier komputerowych myśleli o piłce nożnej, hokeju, boksie, tenisie. A gdy raz zasmakowali sportu i zajęli się nim wyczynowo, pozostali mu wierni przez całe życie. Tak jak mieszkający w Bydgoszczy Henryk Hoffman, który rakietę tenisową wziął do ręki w 1944 roku, grał i trenował zawodników przez wiele lat, a i dziś utrzymuje stały kontakt z tenisem.
Tekst: Grzegorz Okoński
– Do niedawna jeszcze grałem, dopóki mi zdrowie pozwalało – przyznaje Henryk Hoffman. –Ale mam 84 lata, przeszedłem kilka operacji, w tym kardiologiczne, i już dziś nie mogę uwijać się na korcie. Zresztą w mojej kategorii wiekowej byłoby mi trudno znaleźć przeciwnika… Ale nadal się interesuję tenisem, utrzymuję kontakty z zawodnikami i śledzę turnieje.
Pan Henryk wspomina, że pierwszy raz wziął rakietę do ręki gdy miał osiem lat. Jeszcze jako chłopiec poszedł też na pierwszy mecz tenisowy z udziałem ówczesnych gwiazd kortu. Oba te wydarzenia wywarły na nim piorunujące wrażenie…

– Początkowo w Solcu Kujawskim, gdzie mieszkałem, jako kilkulatek grałem w piłkę nożną w Kolejowym Klubie Sportowym „Unia”, ale przeprowadziłem się do Bydgoszczy. I tam zamieszkałem u zbiegu ulic Zamoyskiego i Paderewskiego, akurat obok kortów tenisowych. Tenis nie był mi obcy, bo gdy miałem osiem lat, kolega ojca pozwolił mi pograć prawdziwą rakietą tenisową. Jego syn, Piotr Gil jest do dziś moim przyjacielem, a wtedy spotykaliśmy się u niego na podwórku przy kortach, byliśmy zresztą sąsiadami, i tam odbijaliśmy tą rakietą piłkę, zawieszoną na sznurku. Rakieta była przedwojenna, Frema KT, mocno już sfatygowana, a my jeszcze uszkodziliśmy w niej naciąg. Ale i tak nią graliśmy, z takim naciągiem. A oprócz niej – także taką drewnianą packą. Tata Piotra pomógł mi później dostać się do sekcji tenisowej.
Mały Henryk nie tylko próbował „grać” przy kortach, ale też niebawem na nie się dostał. Jego ciocia, Irena Knapikowa, zabrała go bowiem na międzynarodowy mecz, czyli na Międzynarodowe Mistrzostwa Bydgoszczy w tenisie.
– Widziałem najważniejszych wówczas krajowych i zagranicznych zawodników, a kibicowałem naszym w czasie meczu Bydgoszcz – Bratysława. Grali wtedy w naszych barwach tacy tenisiści, jak Jadwiga Jędrzejowska, Władysław Skonecki, Józef Piątek…
Henryk trenował intensywnie – od 1949 roku był zawodnikiem Gwardii Bydgoszcz – i w 1953 roku z tytułem mistrzowskim otwierał listę najlepszych juniorów na Pomorzu! Gdy zaś zimą korty były zamykane i przekształcały się w lodowisko, on odkładał rakietę, zakładał łyżwy i grał w hokeja.
– W dobrych barwach – Polonii, która była wicemistrzem Polski w hokeju. Ja grałem jako junior i w rezerwach, ale ostatecznie wybrałem tenis.
Gdy w 1956 roku został powołany do wojska, był już doświadczonym tenisistą. Dwa lata w mundurze także nie spowodowały przerwy w treningach, bo służbę odbywał w kompanii sportowej WKS „Zawisza”. Wtedy też został powołany do składu reprezentacji (jako rezerwowy) na mecz Bydgoszcz–Pekin, obok mistrza Polski Andrzeja Licisa i Huberta Majewskiego.
Pan Henryk pracował później w Wojewódzkim Komitecie Kultury Fizycznej i w Klubie Sportowym „Polonia” Bydgoszcz, jako kierownik wyszkolenia klubu. Choć jeszcze grał jako zawodnik, to w efekcie zwycięstw dobrze prowadzonych juniorów „Polonii” w mistrzostwach Polski, zdecydował się skoncentrować na pracy trenera. Pracował w bydgoskim WKS Zawisza, po którym wrócił do „Polonii”, trenując tak utalentowanych zawodników, jak m.in. znakomitego Henryka Drzymalskiego, Zenona Mikołajczaka, czy Wojciecha Pietrowskiego. W 1973 roku został wiceprezesem, a później prezesem Wojewódzkiej Federacji Sportu w Bydgoszczy, studiował jednocześnie w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, gdzie obronił pracę magisterską na temat: „Analiza porównawcza metod oceny pracy trenera i sekcji sportowej stosowanych przez WKS „Zawisza” w Bydgoszczy i Polską Federację Sportu”. Z czasem zasiadł w fotelu dyrektora Wydziału Kultury Fizycznej i Turystyki Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy.

– Jak dobrze pamiętam, w kwietniu 1980 roku na Międzynarodowym Turnieju Tenisowym w Copa de la Amistad (w Pucharze Pokoju) w Hawanie wystąpiłem po raz ostatni w oficjalnym turnieju międzynarodowym. Byłem zmuszony zastąpić w grze podwójnej Henia Drzymalskiego, wyczerpanego zwycięskim pojedynkiem z Janosem Benyikiem z Węgier, gdyż było przed nim trudne, finałowe spotkanie z Robertem Machanem (Węgry). Zagrałem wtedy w parze ze Zbigniewem Wiśniewskim przeciwko mistrzowskiej parze Kuby. To spotkanie dało mi wiele powodów do zadowolenia – wspominał na kartach pracy Alicji Kostenckiej pt. „Tenis pasją życia”.
Dwa lata później Pan Henryk objął funkcję kapitana drużyny Pucharu Davisa, debiutując z zespołem w Casablance, gdzie – jak wspomina – w dniach 6-8 maja 1982 roku, w obecności licznej publiczności i korpusu dyplomatycznego Polski, Maroka, ZSSR i innych krajów, po bardzo zaciętej walce przegraliśmy 2:3…
W 1990 roku objął kolejne obowiązki – kapitana Federation Cup, należącej do najważniejszych imprez tenisa kobiecego.
–Po raz pierwszy uczestniczyliśmy w drużynowych mistrzostwach świata w Nottingham w Anglii – pisał w „Tenisie pasji życia”. – Tam, po zwycięstwach nad Kenią 3:0 i Urugwajem 3:0, staliśmy się największą sensacją tej imprezy. Wygraliśmy z faworytem turnieju – Francją. W skład drużyny francuskiej wchodziły takie znakomitości, jak Nathalie Tauziat, Mary Pierce i Julie Halard, aktualnie będące w pierwszej dziesiątce na świecie! Kapitanem drużyny francuskiej był słynny tenisista francuski Francois Joufret. Do sensacyjnego zwycięstwa 2:1 przyczyniły się znakomite polskie tenisistki: Katarzyna Nowak, która po dramatycznym meczu pokonała Nathalie Tauziat, a także Magdalena Mróz i Katarzyna Teodorowicz, które w grze podwójnej pokonały Nathalie Tauziat i Marie Pierce, kwalifikując się do 1/8 finału.
Wychowanek pana Henryka, Tomasz Sobieszczański, wystawia mu jak najlepszą opinię. – Zawsze liczył się ze zdaniem zawodników, dbał o partnerskie stosunki na linii trener-zawodnik – mówi T. Sobieszczański. – Prosił nas, na przykład, żebyśmy wypisywali na kartkach, kto z kim chce zagrać w debla. Oczywiście potem ustawiał nas tak, jak wymagały tego rozwiązania taktyczne i okoliczności, ale mimo to czuliśmy, że też jesteśmy ważni. Miał też umiejętność szybkiego rozszyfrowywania przeciwników i koncentrowania swoich zawodników. Doskonale potrafił nauczyć techniki gry w tenisa.
Tomasz Sobieszczański zauważa jeszcze jeden aspekt pracy trenerskiej swojego mentora: – W sporcie jest tak, że żeby odnieść sukces, trener musi trafić na zawodnika, a zawodnik na trenera. Dużą sztuką jest nauczenie gry w tenisa, prowadzenie tenisisty od samego początku i potem otwieranie jeszcze wyższych możliwości w grze seniorskiej. Henryk Hoffman umiał i jedno i drugie. Ja mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że trafiłem na swojego trenera.
Henryk Hoffman dziś już nie gra, ale tenisem żyje nadal. Wspomina, rozmawia z zawodnikami, ogląda transmisje meczy.
– Jako trener zwracałem uwagę na kilka ważnych czynników i tak też dziś oceniam grę obserwowanych zawodników. Kluczem do zwycięstwa jest zatem odpowiednia technika gry – każdy zawodnik musi mieć opanowany podstawowy zasób umiejętności technicznych, doskonalić je i rozwijać. Ważna jest też wytrzymałość, a tej bez treningów nie da się wypracować. Wreszcie rzecz o strategicznym znaczeniu, której poświęcałem wiele uwagi, to taktyka. Wciąż pamiętam takie zdanie z felietonu Bogdana Tomaszewskiego, że tenis to boks i szachy razem wzięte. Ruch, dynamika, wytrzymałość idące w parze z myśleniem i strategią. Tenis jest sportem bardzo trudnym i wymagającym, ale dzięki łączeniu tych zalet daje olbrzymią satysfakcję…
W sporcie jest tak, że żeby odnieść sukces, trener musi trafić na zawodnika, a zawodnik na trenera. Dużą sztuką jest nauczenie gry w tenisa, prowadzenie tenisisty od samego początku i potem otwieranie jeszcze wyższych możliwości w grze seniorskiej. Henryk Hoffman umiał i jedno i drugie.