O Władysławie Komarnickim serwis sportowefakty.pl napisał krótko: „W wolnym czasie zapalony tenisista, na korcie spędza każdą dobrą chwilę”. On sam dodaje: – Nie ma lepszego resetu dla głowy jak tenis, który uczy myślenia, strategii, konsekwencji, a do tego wymaga umiejętności. Ale głowa to w tym sporcie pięćdziesiąt procent sukcesu…
Tekst: Grzegorz Okoński
Władysław Komarnicki, rocznik 1945, przedsiębiorca budowlany, związany z Gorzowskim Przedsiębiorstwem Budownictwa Przemysłowego, Centralą Handlu Zagranicznego Budimex, Przedsiębiorstwem Budowlano-Usługowym Interbud-West, jak też – na niwie sportowej – z żużlowym klubem Stal Gorzów Wielkopolski. Radny sejmiku lubuskiego, senator IX i X kadencji. Tę wizytówkę uzupełnia jeszcze jedno ważne słowo – tenisista, które wywołuje uśmiech i ożywienie na twarzy pana Władysława.
– Bo sport jest moją miłością, czymś, co daje radość i siłę do życia. Żużlem interesowałem się od dziecka, ale gdy miałem 31 lat, okazało się, że jest jeszcze jeden sport, który pochłonął mnie bez reszty. Tak się bowiem złożyło, że wtedy trochę pogrywałem w brydża i przy kartach właśnie jeden z dyrektorów, który był wcześniej na Zachodzie, zaczął opowiadać o takim ciekawym sporcie: tenis, rakiety, piłeczka, kort. Sport elitarny, będący wyzwaniem, a przy tym przeze mnie nieznany. Dość powiedzieć, że kojarzyłem go wtedy raczej z tenisem stołowym, tylko w trochę „większym” wydaniu – pan Władysła śmieje się. – Zachęcił nas jednak i zaczęliśmy myśleć, jak tu zagrać w tego tenisa. Na szczęście okazało się, że rakiety były w naszym zasięgu, chińskie – jak pamiętam. Siatkę udostępnił nam kierownik działu socjalnego – normalnie służyła do gry w siatkówkę. Kortem stał się asfaltowy plac, w którym osadziliśmy dwie metalowe rury i naciągnęliśmy na nie siatkę. I się zaczęło: zaczęliśmy grać, początkowo tak, jak się wydawało, że robimy dobrze, bez internetu, filmów instruktażowych, bez porad instruktora. Były jednak dobre chęci, więc nie mogło się nie udać.
Te pierwsze doświadczenia rzutują na dzisiejszy styl gry pana Władysława. Po prostu jest samoukiem, nieprzewidywalnym dla przeciwników, za to pasjonującym się szybkim analizowaniem gry i zaskakiwaniem ich.
– Mam takie nietypowe uderzenie, slajsa, którym lubię pokrzyżować szyki mojemu przeciwnikowi. I lubię szybkość, dynamikę, bo to gra, w której trzeba szybko oceniać, podejmować decyzję i działać, mieć inicjatywę.
Taką szybkość miał Tomasz Gollob, siedmiokrotny mistrz świata w żużlu, w czasie gdy mógł oddawać się sportowi. Pan Władysław wspomina: – Był u mnie w Stali Gorzów kapitanem, pięknie grał w tenisa i pewnie gdyby nie jeździł na torze, to byłby tenisistą. Zdolny jak Janowicz, bardzo szybki. Zagrałem z nim w deblu. Umawialiśmy się na pojedynek, ale nigdy nie udało się go rozegrać.
Władysław Komarnicki opowiada barwnie, tym bardziej, że ma co wspominać. A że jest dobrym mówcą, łatwo wciąga w rozmowę, do tego dla wielu jest autorytetem biznesowym. I to… przekonuje do tenisa!
– Tak, mam „na koncie” sporo ludzi, których namówiłem do gry w tenisa. Bo ci, co nigdy nie grali, wyobrażają sobie, że to trudny sport, wymagający wysiłku i wyczynowej kondycji. I tego się boją. Ja widzę, że stosunkowo młodzi ludzie, którzy dotąd nie mieli kłopotów ze zdrowiem i siłami, którzy dobrze radzili sobie w biznesie, gdzie wysiłek fizyczny nie raz idzie w parze ze stresem, teraz, gdy kończą wiek średni, to szukają sobie jakiejś aktywności, gdzie mogliby się rozwijać, a gdzie jednocześnie nie byliby narażeni na kontuzje. Dlatego mówię im: tenis, tylko tenis! Tu trzeba się ruszać, dbać o siłę, sprawność, ale jednocześnie nie jest się narażonym na stłuczenia, popchnięcia, upadki, na złamania i skręcenia. A przy tym – piękna rzecz – ten sport rozgrywa się głową, przy tym na czas, z adrenaliną! Dobre podejście, właściwa ocena partnera, wybór taktyki – to już na starcie jest połowa sukcesu. Reszta to umiejętności wprowadzania w życie tej strategii, którą wybierze i na bieżąco weryfikuje głowa.
Są tenisiści, którzy – zdaniem pana Władysława – potwierdzają tę teorię. To m.in. Agnieszka Radwańska, znakomita mistrzyni tenisa, która w jego oczach plusuje także dlatego, że w pewien sposób związana jest z żużlem…
– Agnieszka Radwańska to mix umiejętności na najwyższym poziomie i głowy, rozpoznania, oceny i decyzji. A jej mąż, też znakomity tenisista i trener Dawid Celt, jest kibicem żużlowym. Rozpoznał mnie zresztą i mam z nimi wspólne zdjęcie, postawione u mnie w zaszczytnym miejscu. Pamiętam, że przez Agnieszkę nie przespałem wielu nocy: jak grała swoje mistrzowskie najważniejsze mecze, to u nas z racji różnicy czasu była noc. Więc nastawiałem budzik, czekałem z niecierpliwością na transmisje i później kibicowałem trzymając kciuki, gdy wszyscy już spali.
Wśród tenisistów o znanych nazwiskach są także ci, których kojarzymy, a nie zawsze łączylibyśmy z tenisem, jak np. wspomnianego już Tomasza Golloba. Należy do nich marszałek Senatu Tomasz Grodzki, z którym pan Władysław stawał na korcie.
– Przegrałem cztery do jednego. Pięknie gra – jak człowiek wyedukowany przez trenera, przygotowany, a jednocześnie świadomy swoich umiejętności.
Urodzony 13 lipca 1945 roku Władysław Komarnicki mógłby kondycją i zapałem zawstydzić niejednego młodszego gracza. Gdy obowiązki nie pozwalają mu na przyjemności i pasje, to może wypracowywać wizyty na korcie jedynie dwa razy w tygodniu – w poniedziałki i piątki. Stara się jednak dorzucić do nich jeszcze trzeci dzień, przy czym – zgodnie z poradą swojego rehabilitanta – gra w ortezie.
– Do tego gram w debla, od kilku lat mając dobrego partnera na korcie, Jacka Kasierskiego, właściciela biura projektowego. Gdy z nim wygrywałem, to dzięki głowie, ocenie sytuacji, slajsowi… Jacek z kolei ocenia po grze, analizuje co złego zrobił. Ja mu mówię: jesteś lepszy ode mnie, ale przegrywasz sam ze sobą. Bo tenis jest nieprzewidywalny, nie da się kalkulować z pewnością, że przeciwnik zachowa się tak jak chcemy w każdym kolejnym kroku. Za to uczy badania słabych stron u przeciwnika. Gdy nie znam kogoś z kim będę grał, to obserwuję go na rozgrzewce, robię zabawę na małym karo, obserwuję, jak facet radzi sobie w wolnych piłkach.
Ale są sytuacje, gdy taka obserwacja… psuje humor senatorowi. Dzieje się tak, gdy odkrywa, że jego rywal jest leworęczny!
– Moja koncepcja gry mocno wtedy cierpi, bo nie da się przewidywać stylu uderzeń, trzeba pilnować bekhendów i forhendów, dopiero obserwować w czasie gry, jak je wykonuje, zamiast korzystać z doświadczeń z obserwacji tych ruchów u wielu innych wcześniejszych partnerów.
Teraz tenisowy senator cieszy się z możliwości przekazywania swojej wiedzy dwóm nowym partnerom na korcie, którzy wykazują zainteresowanie grą.
– Mam poczwórne szczęście: dwie wnuczki i dwóch wnuków. Chłopaki grają: Jasio zdał do ósmej klasy, gra od pięciu lat i chodzi na profesjonalne treningi. Mateusz zdał do ostatniej klasy liceum i też nieźle gra. Obaj są dobrzy, co z zadowoleniem widzę na korcie! – uśmiecha się senator Komarnicki.
Tenis rozgrywa się głową. Dobre podejście, właściwa ocena partnera, wybór taktyki – to już połowa sukcesu. Reszta to umiejętności wprowadzania w życie tej strategii, którą wybierze i na bieżąco weryfikuje głowa.