Paweł Pieluszyński: Jak badminton raczkował w Poznaniu

Nie wiem jakby się potoczyło dalej moje życie, gdyby nie Jan Weber. Po zasięgnięciu informacji w Okręgowym Związku Badmintona w Poznaniu – wówczas przy ul. 23 Lutego – udałem się do niego na zajęcia, czy raczej trening, do szkoły przy Modrej. I tak się zaczęło… Był rok 1988 – wspomina Paweł Pieluszyński.

– W sali znajdował się jeden kort do badmintona. Przychodziło parę osób i graliśmy. Oczywiście, Jan korygował błędy, uczył techniki. Prowadził te zajęcia sam z ramienia TKKF – mówi Paweł Pieluszyński. – Z większością osób, które tam poznałem znamy się do dziś i z tego, co obserwuję, wszyscy grają w badmintona lub mają z tą dyscypliną jakąś styczność.

Jana Webera odwiedził w ubiegłym roku temu bez zapowiedzi, spontanicznie, ot, tak, przechodząc niedaleko. Paweł Pieluszyński: – Pomimo zaawansowanego wieku wciąż zadziwia mnie swoją kondycją fizyczną i świetnym wyglądem. Powspominaliśmy. Niedaleko szkoły przy Modrej grała inna grupa zapaleńców, byli niestety poza moim zasięgiem – wygrywali ze mną z uśmiechem na twarzy, ale, co dziś wspominam najbardziej, byłem uparty i powoli zaczynałem urywać im punkty.

Marian Kropacz, Grzegorz i Jarek Kordusowie dawali Pawłowi Pieluszyńskiemu przez spory kawał czasu niezłą lekcję pokory.

–  Z kolei Wojtek Rakowski, którego wówczas poznałem, a który potem brylował w kraju w kolarstwie górskim, również stawiał pierwsze kroki w badmintonie w tej sali – mówi Paweł Pieluszyński.

W końcu przyszedł moment startu w zawodach. W przypadku Pieluszyńskiego niezbyt udany, bo został szybko sprowadzony na ziemię przez zawodników Stali Sulęcin oraz Warty Gorzów na okręgowym turnieju klasyfikacyjnym w Smogórach (w Sulęcinie nie było jeszcze hali sportowej z prawdziwego zdarzenia).

– Pomimo porażki poznałem tam sporo ciekawych ludzi, których później wielokrotnie spotykałem na turniejach i zgrupowaniach, oraz z którymi wspólnie działaliśmy (m.in. Jeremi Borowiec trener Stali Sulęcin) – uśmiecha się Paweł Pieluszyński.

– Spore wrażenie zrobiły na mnie mecze, które obserwowałem podczas Spartakiady Młodzieży w Poznaniu, w szczególności finał gry pojedynczej chłopców Mazur – Zięba. Ten pojedynek dobrze pamiętam do dziś – wspomina.

Na przełomie lat 80. i 90. w samym Poznaniu nie działały sekcje badmintona z aspiracjami uczestnictwa w rozgrywkach, choćby wojewódzkich. Owszem, zajęcia odbywały się w paru miejscach, lecz nie były to treningi, lecz raczej amatorskie spotkania. Klubami, które pracowały z młodzieżą i dziećmi, były np. Jedynka Puszczykowo czy Start Gniezno.

– Szlifując umiejętności gry w kometkę, bo tak Jan Weber mawiał o naszej dyscyplinie, co mnie zresztą trochę mierziło, by tak dostojną i poważną grę nazywać kometką, poznałem Piotra Agacińskiego – śmieje się Pieluszyński. – Przez następne lata ściśle współpracowaliśmy, starając się wynieść poznański badminton na wyższy poziom.

Piotr Agaciński, który obecnie zajmuje się sędziowaniem na poziomie międzynarodowym, prowadził zajęcia badmintona w Szkole Podstawowej nr 18 na os. Armii Krajowej. – Do dzisiaj zresztą korzystamy z przychylności tamtejszej dyrekcji. Placówką, w której ja zacząłem prowadzić treningi, była moja Szkoła Podstawowa nr 25 na Wildzie przy ul. Prądzyńskiego – wspomina Pieluszyński. – Dzięki zaangażowaniu Andrzeja Seiferta, który był wówczas nauczycielem wychowania fizycznego, udało się stworzyć grupę początkujących (chłopcy oraz dziewczęta z klas V). Andrzej dołożył starań, by na treningi trafiły dzieci wyjątkowo sprawne.

Sala w „25” była mała, ale udało się tak rozplanować korty, że zmieściły się dwa (złączone boczną linią). – Ci, którzy zajmuję się szkoleniem wiedzą, że dwa a jeden robi różnicę – mówi Paweł Pieluszyński. – Postanowiliśmy zintegrować choć trochę zajęcia i w niedzielę o 9 rano jechaliśmy do „osiemnastki” na Rataje na wspólny trening, gdzie jednak były już trzy korty, a to był już dla wszystkich luksus… – kończy wspomnienia Paweł Pieluszyński.

Fot. Krystyna Cielecka i Archiwum

 

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości