Co można zrobić, aby grać w tenisa na najpopularniejszych kortach świata z topowymi gwiazdami ATP i WTA, mimo, że nie jest się w żadnym z tych rankingów? Jak wciąż rozwijać się tenisowo, osiągać cele i realizować marzenia? Co zrobić, aby być blisko dyscypliny, którą się kocha całym sercem? Poznajcie historię Mikołaja Borkowskiego – świetnego tenisisty i trenera w KT Jakubowo Olsztyn, którego podopiecznym jest m. in. Olaf Pieczkowski, a któremu życie samo napisało piękny tenisowy scenariusz.
Mikołaj, powiedz o swoich początkach, jak zacząłeś grać w tenis ziemny?
– Na szóste urodziny dostałem w prezencie od swojej matki chrzestnej rakietę tenisową. Byłem ciekawy, jak się jej używa, więc zamiast bajek, zacząłem oglądać tenis. Pół roku później rodzice zapisali mnie na zajęcia do Ryszarda Sosnowskiego. Do dzisiaj uważam, że świetnie wybrali mi trenera, bo jest jednym z najlepszych w Olsztynie, który umie nauczyć tenisa od podstaw. Treningi bardzo mi się spodobały i w półtora roku przeskoczyłem dwie grupy wyżej, co było sporym wyczynem, bo grałem ze starszymi od siebie. Wtedy też pojechałem na pierwszy swój turniej… i od razu wygrałem. W tamtym czasie, w naszym województwie, organizowało się mnóstwo turniejów dla dzieci, więc ja w nich wszystkich startowałem. Były sezony, że grałem w dwóch, a nawet trzech kategoriach wiekowych. W okolicach 15 roku życia oznajmiłem rodzicom, że nie chcę iść do szkoły, tylko chcę grać. Na szczęście odwiedli mnie od tej decyzji.
A czy było coś, co pchnęło Cię do rozważań o zdobywaniu kolejnych szczebli tenisowych?
– Tak, mając 16-17 lat wygrałem pierwszy raz mistrzostwa województwa, a potem kolejny raz ich letnią edycję, więc zacząłem szukać miejsca, gdzie mógłbym studiować i rozwijać się tenisowo. Na początku brałem pod uwagę Polskę. Los jednak miał dla mnie inny plan i kiedy brałem udział w mistrzostwach Polski w Szczecinie, zobaczyłem ulotki z tytułem „Stypendia w Stanach”. Wziąłem jedną i odezwałem się do człowieka, który organizował takie wyjazdy. Wymieniliśmy kilka maili, spotkaliśmy się, zorganizował mi stypendium w USA i poleciałem. Tam studiowałem kierunek związany ze sportem i grałem w lidze uniwersyteckiej.
Jak Ci szło granie w tamtejszej lidze?
– Szło mi dobrze. Już sezon otwarcia miałem całkiem przyzwoity, rozpocząłem od siedmiu wygranych meczów, a z kolegą w grze podwójnej pobiliśmy rekord szkoły. Natomiast w kolejnym roku w singlu wygrałem najwięcej meczów w historii mojego college’u. Potem borykałem się z kontuzją, więc nie było już tak super, ale ważne mecze byłem w stanie wygrywać.
A jak z doskonaleniem tenisa?
– Oprócz zajęć na studiach mieliśmy treningi tenisowe codziennie po minimum dwie godziny. Do tego mieliśmy zajęcia ogólnorozwojowe. Dla mnie to było wciąż za mało. Nawet koledzy z drużyny ze mnie żartowali, zadając pytanie po treningu, czy chcę jeszcze pograć – ja zawsze byłem chętny, ale za chwilę ze śmiechem dodawali, że to tylko żart. Ja zawsze chciałem więcej tenisa.
W swoim życiu miałeś jeszcze bardzo fajną przygodę tenisową – byłeś sparing partnerem najlepszych tenisistów i tenisistek na świecie. Trenowałeś m.in. ze Alexandrem Zverevem, Andy Murray’em, Stefanosem Tsisipasem, Johnem Isnerem i wieloma innymi gwiazdami tego sportu. Jak Ci się to udało?
– Po studiach postanowiłem, że chcę lecieć na sześć tygodni na Florydę, zagrać w kilku turniejach Futures i wrócić do Polski. Poleciałem tam, chodziłem na korty i grałem z kimkolwiek, aby tylko grać. Nie znałem nikogo. Mimo tego, że nie miałem żadnych spektakularnych wyników w tych turniejach, bardzo mi się tam spodobało i postanowiłem zostać, więc zacząłem szukać pracy. Znalazłem ją w akademii tenisowej w Saddlebrook jako trener tenisa. Praca była super, bo dużo czasu spędzałem na kortach. Okazało się, że akademia, w której pracowałem jest bazą m.in. Johna Isnera i Alexandra Zvereva, więc grałem z nimi na co dzień, gdy wracali do domu między turniejami. Po jakimś czasie kolega z kortów mnie zapytał, czy nie chciałbym pojechać za niego na Miami Open jako sparingpartner, bo on akurat nie mógł. Zgodziłem się bez wahania i dzięki temu mogłem zagrać z takimi zawodnikami jak Andy Murray, Dominic Thiem, Stefanos Tsitsipas, Denis Shapovalov, Gael Monfils, David Goffin, Simona Halep, Angelique Kerber czy Ashleigh Barty. Ten jeden turniej otworzył mi drogę do kolejnych dziewięciu jako sparingpartner, nie tylko w USA, ale np. w Chinach.
Jak wygląda teraz Twoja praca?
– Obecnie zdecydowanie najwięcej czasu poświęcam na trenowanie młodego zawodnika Olafa Pieczkowskiego, który jest czołowym juniorem na świecie. Jeśli jestem na miejscu w Olsztynie, to prowadzę indywidualne lekcje z osobami, z którymi dobrze mi się pracuje. Między podróżami, podnoszę swoje kwalifikacje. Mam też nadal swoje zawodnicze ambicje, jednak bardzo ciężko zgrać to z kalendarzem startów podopiecznego, gdyż jestem z nim na wyjazdach prawie 30 tygodni w roku.
Czy warto jechać na stypendium za ocean?
– Jeśli ktoś chce grać profesjonalnie i ma zasoby, to podobnie może rozwinąć się w Polsce, jak i za granicą. Jeśli jednak nie ma się konkretnego planu na życie z tenisem, jeśli ktoś potrzebuje czasu na decyzję, czy wchodzić w profesjonalny tenis, to poleciłbym stypendium w USA, najlepiej w dobrej szkole. Po studiach również można zaistnieć w ATP. Świetnym przykładem jest John Isner, którego trener w college’u namówił do profesjonalnego grania. W samej pierwszej dywizji jest ok. 300 szkół, więc jest w czym wybierać. Trzeba dodać, że aby otrzymać stypendium, warto osiągać świetne wyniki nie tylko w sporcie, ale także w nauce.
Jakie można wybrać drogi trenując tenis?
– Można być trenerem. To najbardziej klasyczna ścieżka. Można być sparingpartnerem, szczególnie tenisistki poszukują męskich sparingpartnerów. Można również uczestniczyć w ligach podobnych do Super Ligi PZT. W Niemczech, Francji, Austrii, czy we Włoszech takie ligi mają wieloletnią tradycję, są bardziej sprofesjonalizowane i świetnie opłacane. Grając regularnie w jednej czy dwóch ligach da się z tego utrzymać.
Mikołaj, na zakończenie, co byś doradził młodym osobom, które zaczynają swoją tenisową drogę?
– Jeśli ktoś rzeczywiście ma pasję do tej dyscypliny, to sobie poradzi. Warto poświęcić się w stu procentach, bo jeśli kocha się tenis, to każda decyzja będzie łatwa do podjęcia. Będzie wiadomo co wybrać – turniej czy impreza, puste kalorie czy pełnowartościowy posiłek, ciężki trening czy wymówki. Jeśli nie wiadomo co robić, to znaczy, że nie jest się jeszcze gotowym na to poświęcenie.
Rozmawiała Joanna Nykiel