– Każdy sportowiec ma swój szczyt. Rolą szkoleniowca jest, aby pomóc mu ten szczyt osiągnąć – uważa Justyna Jegiołka, była znakomita tenisistka, obecnie spełniająca się w roli trenerki.
Tekst: Tomasz Sikorski
Justyna Jegiołka zaczęła grać w tenisa mając dziewięć lat. – Już wcześniej, razem z trójką innych dzieci, odbijałam trochę w swojej rodzinnej Leśnicy. To nie było jednak nic poważnego, spotykaliśmy się raz w tygodniu. Wtedy jednak wyjechałam na wakacje niedaleko Łodzi, gdzie trafiłam na lekcje tenisa. I tam, prowadząca te zajęcia trenerka zwróciła uwagę, że całkiem nieźle sobie radzę i warto byłoby żebym zaczęła częściej trenować. Tak to właśnie się zaczęło – wspomina była już zawodniczka, która od początku swojej przygody z tenisem związana jest z Uczniowskim Klubem Sportowym Smecz Leśnica.
– W późniejszych latach często grałam w rozgrywkach drużynowych reprezentując barwy innych klubów, z Bytomia czy Bielska-Białej, ale zawsze byłam wierna swojej Leśnicy. Tak jest zresztą do tej pory – zapewnia. Dla swojego klubu Justyna Jegiołka zdobyła sporo medali mistrzostw Polski, a do tego nieźle sobie radziła na arenie międzynarodowej. Na swoim koncie ma dwa zwycięstwa singlowe oraz szesnaście deblowych w rozgrywkach rangi ITF. Zapytana o swój największy sukces nie potrafi jednak wskazać tego jednego. – Spędziłam na korcie sporo lat i wiele się w tym czasie wydarzyło. Ograłam m.in. takie zawodniczki jak Karolína Pliskova czy Kiki Bertens – wspomina.
Obie wspomniane tenisistki są w podobnym wieku co 29-letnia obecnie Justyna Jegiołka i cały czas są w ścisłej czołówce rankingu WTA. Zawodniczka z Leśnicy dość szybko jednak postanowiła powiedzieć pas. – Miałam problemy zdrowotne, więc uznałam, że warto skupić się na pracy trenerskiej – mówi. – To zresztą wyniknęło jakoś tak naturalnie, choć wcześniej nigdy nie snułam planów o byciu szkoleniowcem. Przełomowym momentem był wyjazd na turniej do Holandii, gdzie z powodu urazu nie mogłam wyjść na kort. Pomagałam więc swoim koleżankom, które stwierdziły, że taka współpraca całkiem nieźle nam wychodzi – wspomina.

Jedną z tych zawodniczek była Mihaela Buzarnescu, która pod okiem Justyny Jegiołki zanotowała niesamowity progres i w pewnym momencie była nawet 20. rakietą świata. To tylko pokazuje, że wychowanka klubu z Leśnicy bardzo szybko zaadoptowała się do nowej dla siebie roli. – Co jest lepsze, bycie tenisistką czy trenerką? Trudno to nawet porównywać. Zawodnik jest skupiony przede wszystkim na sobie. Szkoleniowiec myśli natomiast przede wszystkim o swoim podopiecznym. To coś zupełnie innego. Ja odnajdywałam się i bardzo dobrze czułam zarówno w tej pierwszej, jak i drugiej roli. Pewnie dlatego, że kocham tenis – zapewnia.

Obecnie Justyna Jegiołka skupiła się na pracy z młodymi adeptami tenisa. I oczywiście robi to u siebie w domu, w Leśnicy. – Często jednak korzystamy także z innych obiektów – dodaje. Jakie sobie stawia cele w roli trenerki? – Kiedy byłam młodą tenisistką marzyłam o wygraniu Wimbledonu i innych turniejów zaliczanych do Wielkiego Szlema. I każdy, kto zaczyna trenować ma podobne marzenia, choć wiadomo, że spełnią je tylko nieliczni. Każdy zawodnik ma jednak swój szczyt i rolą szkoleniowca jest, aby pomógł mu ten szczyt osiągnąć. W moim przypadku poprzeczka jest zawieszona wysoko, bo wynik który zrobiliśmy z Mihaelą Buzarnescu tak łatwo pobić nie będzie – kończy.