Jacek MEZO Mejer. Pozytywny raper z tenisową rakietą i świetnymi życiówkami

- W tenisa gram do dzisiaj, chociaż z różnym natężeniem, bo pociągają mnie też biegi długodystansowe - mówi Jacek MEZO Mejer.

Z Jackiem MEZO Mejerem o wygranych i porażkach na kortach, biegach długodystansowych, rodzinnych pasjach, płycie „Credo” i studiach podyplomowych rozmawia Kamilla Placko-Wozińska.

Jacek MEZO Mejer.
Jacek MEZO Mejer.

Jak smakowało zwycięstwo w ubiegłorocznym turnieju artystów w Szczecinie. Ciężko było?

– Ciężko. Nowy rywal w finale, Maciej Dowbor, to zawodnik, który posturą i wytrenowaniem pasowałby bardziej do challengera zawodowców niż artystów. W półfinale pokonał mojego odwiecznego rywala Łukasza Pietscha z kabaretu Hrabi, co było niespodzianką i pokazało mi, że to będzie wymagający przeciwnik. Miesiąc wcześniej w Jaworze przegrałem finał właśnie z Łukaszem, wiedziałam więc, że będzie bardzo trudno. Przeważyło to, że ja już po raz piąty grałem finał na tym korcie, więc tremę miałem chyba mniejszą niż Maciej, który jest zawodnikiem bardzo emocjonalnym. Gdy przestało mu iść, a pierwszy, wygrany przeze mnie 6:4 set był bardzo zacięty, to nerwy mu troszeczkę puściły, ja grałem spokojniej. Skończyło się 6:0, mimo że cały czas graliśmy na przewagi. Ale, jak potem powiedziałem z przymrużeniem oka, wynik idzie w świat. Szczecin to jest moje miejsce, tam od wielu lat udaje mi się wygrywać. Tam mam dobrą passę i bardzo lubię korty ziemne.

Z kim najtrudniej wygrać?

– Przez wiele lat moim największym kłopotem był Marcin Daniec. Pierwsze trzy potyczki z nim to były moje porażki i on był taką moją motywacją, żeby się w tym tenisie poprawiać, za co muszę mu podziękować.

Bardzo ambitny podobno…

– Ambitny, charyzmatyczny, nie odpuszcza. Stosuje wszystkie środki, żeby wygrać. Przerywa, żartuje z publiką, gdy mu nie idzie, a jak mu idzie – gra.

Od lat toczę boje z Łukaszem Pietschem, bilans jest dla mnie korzystny, ale nieznacznie. Zazwyczaj w Jaworze, na sztucznej trawie z nim przegrywam, a w Szczecinie, na ziemnych kortach wygrywam. To obecnie mój najtrudniejszy rywal. A Macieja Dowbora, jak zacznie grać regularnie, bo uprawia głównie triathlon, i włączy tę swoją ambicję sportową, bardzo trudno będzie pokonać.  Ale… ja też dbam o formę i nie będę udawał, że nie jestem mocny.

Jak zacząłeś grać w tenisa?

– W tenisa tak naprawdę gra mój brat. Ja całe dzieciństwo i lata nastoletnie grałem w piłkę nożną. Wojtek do siedemnastego roku życia był zawodnikiem Olimpii Poznań, a potem został trenerem. Jako ten młodszy brat, dużo młodszy, bo o czternaście lat, cały czas pałętałem mu się gdzieś tam pod nogami. Tenis był dla mnie czymś naturalnym, grywałem gdzieś na osiedlu, na korcie betonowym, chodziłem na ścianę.  Wojtek nadal jest trenerem w Sobocie pod Poznaniem, jego 22-letni syn, a mój chrześniak też jest instruktorem. Robimy sobie coroczne turnieje rodzinne. Ze zmiennym szczęściem, bo z bratem wygrałem w życiu zaledwie kilka, a przegrałem setki razy. Nadal jest lepszy.

Ale wtedy, w latach dziewięćdziesiątych przede wszystkim byłem kibicem, to była era Agassiego, Samprasa. Dopiero gdzieś koło trzydziestki przypomniałem sobie, że coś tam umiem przebijać, gdy Adam Grochulski zaprosił mnie w 2010 roku na turniej artystów do Pogorzelicy. Pojechałem tak trochę na pewniaka, że przecież za dzieciaka grałem, to wszystkich rozwalę. No i najpierw dostałem 6:0 z Robertem Rozmusem, potem przegrałem z Marcinem Dańcem w już bardziej zaciętym meczu… Okazało się, że nie jestem takim kozakiem, chociaż przeciwnicy wydawali mi się seniorami… Postanowiłem, że nadrobię. Zacząłem grać regularnie, także z trenerem, zapisałem się do lig amatorskich. I gram do dzisiaj, chociaż z różnym natężeniem, bo pociągają mnie też biegi długodystansowe.

Jacek Mejer, czołowy tenisista wśród artystów. Fot. Robert Stefanowicz
Jacek Mejer, czołowy tenisista wśród artystów. Fot. Robert Stefanowicz

Życiówki masz naprawdę imponujące. Maraton 2:48:32, półmaraton 1:18:54…

– Jestem z nich bardzo dumny i myślę, że już ich nie poprawię, bo są z okresu gdy bardzo intensywnie trenowałem, między 2014 a 2017 rokiem. Teraz sport jest u mnie bardziej zrównoważony, trochę tenisa, trochę biegania.

Mezo na linii mety maratonu.
Mezo na linii mety maratonu.

Jak wygląda Twój sportowy tydzień?

– Dwa-trzy razy gram w tenisa, dwa razy biegam, a jak mam jeszcze czas, to idę na basen. Chodzę tam teraz głównie z moją młodszą, dwuletnią córką Fridą.

Starsza córka z pierwszego małżeństwa też ma sportowe zacięcie?

– Zuzanna od września jest na wymianie w USA, gdzie uczy się w liceum. To rewolucja w jej i moim życiu, bo zawsze była blisko. Biega, wpisałem ją teraz poprzez aplikację do drużyny. Więc ona w Stanach, ja tu, ale biegamy razem. Jest na północy USA, zimą na wuef zapisała się na narty biegowe. Pytała, czy wybrać cheerleaderki czy narty, zachęciłem do biegówek, których w Poznaniu nie będzie miała. Zwłaszcza, że spełniła już swoje marzenie i była przez dwa miesiące cheerleaderką w Ameryce. Córa jest bardzo aktywna. Prawda jest taka, że jak otaczasz się sportem, to dzieciaki łapią go w naturalny sposób. Nie trzeba im pomagać.

Kontynuujmy rodzinnie – z żoną, Weroniką Radzimowską-Mejer poznaliście się w telewizyjnej „Bitwie na głosy”…

– Tak, Weronika była w drużynie Kamila Bednarka, więc musiałem ją przechwycić. Przeprowadziłem skuteczny transfer… Bednarek i jego zespół wygrali program, a ja wygrałem żonę.

Mezo z najbliższymi.
Mezo z najbliższymi.

Pasje muzyczne macie wspólne, a sportowe?

– Udało mi się żonę zarazić pasją biegową. Przebiegliśmy nawet razem maraton. Biegała przez jakiś czas, a potem wciągnęły ją wszelkie formy fitnessu, zrobiła nawet instruktorskie papiery. Teraz stawia na jogę, jest jej nauczycielką. Ma swoje studio nazwane „Jogą sąsiedzką”, do którego przyjeżdżają ludzie z Suchego Lasu i Poznania. Ale od czasu do czasu też biega. W ubiegłym tygodniu braliśmy udział w biegu przełajowym koło Trzebnicy i zajęła drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Dostała puchar i nagrody.

No i oczywiście jest też wokalistką. Po godzinach nawet czasami występuje ze mną.

A Ciebie joga nie pociąga? Stawiasz przecież na rozwój duchowy.

– Oczywiście, że mnie pociąga. Problem polega na tym, że jak Weronika trenuje, ja opiekuję się małą. Raz w tygodniu jednak staram się podrzucać Fridę dziadkom i wtedy ćwiczę z żoną. Bardzo cenię jej wiedzę i to, co osiągnęła. Gdy pierwszy raz wziąłem ją na siłownię, była zupełnie zielona. Jest po scenografii na Uniwersytecie Artystycznym, bardzo wrażliwa na sztukę, muzykę, ale ze sportem nigdy nie miała do czynienia. Ale się wciągnęła i teraz jest dla mnie wzorem. Potrafi wszystko powiedzieć, także o anatomii – gdzie należy pomasować, gdzie dotknąć, żeby poprawić zdrowie… No i jest stworzona dla jogi. Jest osobą spokojną, uważną, a joga jest połączeniem fizyczności i duchowości. Przy Weronice ja też się uspokoiłem, nabrałem równowagi życiowej.

W Twoich utworach pojawiają się ważne dla Ciebie tematy – rodzina, sport (także tenis ma swoją piosenkę „Wchodzę na kort”) i rozwój duchowy. Zaskoczyła mnie płyta „Credo”,  tytułowy utwór to prawdziwe wyznanie wiary. Nie wydaje Ci się, że trochę niemodne w obecnych czasach?

– Zdaję sobie z tego sprawę. Na szczęście jestem już na tyle dojrzały, że mody nie kierują mną jak chorągiewką. Mam nadzieję zresztą, że nigdy tak nie było, ale wiadomo, że im młodszy człowiek, tym bardziej podatny na wpływy środowiska. Ta płyta to jest mój wewnętrzny rozwój, coś co się wydarzyło w moim sercu, nie zamierzam więc się tego wstydzić. Jestem człowiekiem, który przekazuje swoje emocje poprzez muzykę i chciałem, żeby ta płyta była po prostu szczera, pokazywała coś, co wydarzyło się we mnie. Nie narzucam nikomu, że ma się wydarzyć w nim, ale może być inspiracją. Może ktoś ma poczucie, że pewne rzeczy się dzieją, ale wstydzi się o tym mówić, a dzięki tej płycie zyska odwagę?

Też miałem takie przemyślenia, że może zachować to dla siebie, że jest to kwestia mojej duchowości, relacji z Bogiem i nie należy tego ogłaszać światu, ale finalnie stwierdziłem, że autentycznie będę sobą, jeśli się tym podzielę. Stąd taka decyzja. Wiele osób, które wiedziały przed wydaniem płyty, że będą na niej tematy duchowe, po części religijne, miały obawy, mówiły nie rób tego. Po wysłuchaniu stwierdziły jednak, że może nie kupują przesłania, ale że podane jest w sposób nienachalny i nie zraża ich. Nie było moim celem, żeby być jakimś uładzonym. Myślę, że ta płyta jest dosyć odważna. I taka miała być.

Jesteś raczej nietypowym raperem. Muzyka zaczęła się bardzo wcześnie, a u młodych ludzi często bywa tak, że jak jest powodzenie, to odpuszczają resztę. Ty jednak skończyłeś studia, uprawiasz sport i jeszcze do tego wizerunku dochodzi wiara… Raper powinien być z blokowiska i rapować o szarej rzeczywistości…

– No i tenis zupełnie nie pasuje. Jak kiedyś na wyjeździe ktoś mnie zobaczył z torbą tenisową, stwierdził, że: „chłopie, ty jesteś taki pozytywny raper, wszyscy prawdziwi cię krytykują, że jesteś taki uśmiechnięty, a ty jeszcze tenisa sobie wziąłeś? Jakbyś w koszykówkę grał, to by miało sens…” Tak bywa. Staram się być autentyczny w swoich wyborach. Jak coś mnie pociąga, to idę, nie trzymam jakiegoś tam wizerunku rapera, a z latami coraz łatwiej mi to przychodzi. Jestem raperem, ale przede wszystkim jestem człowiekiem, który ma swoje wartości, poglądy. I tym się kieruję, a nie stereotypami.

A tak z wygody – nie miałeś na przykład na studiach takiej pokusy, że tu masz karierę, więc po co na nie tracić czas?

– Żeby nie było, że byłem takim super studentem – w momencie, gdy miałem taki najbardziej intensywny okres artystyczny, przerwałem studia. Ale po czterech latach wróciłem i dokończyłem nauki polityczne. To był mój świadomy wybór. Uważam, choć mam prawie 40 lat, że każdy wiek jest dobry żeby postudiować, zwłaszcza dzisiaj, gdy możliwości rzeczywiście są. Oferta jest taka, że każdy znajdzie coś dla siebie. Ja trzy lata temu skończyłem jeszcze podyplomówkę z psychologii pozytywnej.

Co to jest ta psychologia pozytywna? Gdzie się robi takie studia?

– Myślałem o niej od 10 lat. Gdzieś tam w książkach wyczytałem, że jest coś takiego – psychologia skupiona na pozytywnych aspektach. Mówiąca, że mamy pewne zalety, atuty i na nich budujemy swój dobrostan, czyli rozwijamy w sobie wszystkie dobre cechy, silne strony.  

W Polsce jednak kierunek ten był tylko w Warszawie i Sopocie na SWPS-ie. Sopocki SWPS ma filię w Poznaniu, przez parę lat, co roku się odzywałem, pytając, czy i w stolicy Wielkopolski będzie psychologia pozytywna. A gdy przestałem, pewnego dnia zadzwonili sami, że uruchomiają kierunek. No dobra, pomyślałem, słowo się rzekło…  Bardzo się cieszę, że się zdecydowałem. Wiedza, którą posiadłem w 80 procentach nie była dla mnie jakaś tam oświeceniowa, ale spotkałem się z grupą ludzi, którzy mają te same zainteresowania. Do dzisiaj mam kontakt i ze słuchaczami, i z niektórym wykładowcami. Bardzo to sobie chwalę i nie wykluczam, że… jeszcze jakieś studia podyplomowe zrobię.

Rozmawiała Kamilla Placko-Wozińska

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości

Mistrzyni US Open 2021 wraca do gry!

Emma Raducanu otrzymała „dziką kartę” od organizatorów ASB Classic – turnieju rangi WTA 250, odbywającego się w nowozelandzkim Auckland. Oznacza to, że 21-latka powróci do rywalizacji w tourze po ośmiomiesięcznej

Caroline Wozniacki jedyny - jak na razie - tytuł wielkoszlemowy zdobyła podczas Australian Open 2018. Fot. Australin Open

„Dzikie karty” do Australian Open 2024

W dniach 14-28 stycznia w Melbourne rozgrywany będzie pierwszy w sezonie 2024 turniej wielkoszlemowy. Organizatorzy Australian Open 2024 przyznali już pierwsze „dzikie karty”. Jedną otrzymała