W tym roku będzie obchodzić 84. urodziny. Kondycji może jej jednak pozazdrościć niejedna 20-latka. Światowej sławy specjalistka w dziedzinie psychologii, autorka wielu książek i artykułów – Ewa Woydyłło-Osiatyńska – opowiada nam o swojej niesłabnącej miłości do tenisa i endorfinach, które wytwarza biegając po korcie.
Jak wspominasz swoje tenisowe początki? Sport towarzyszy Ci przez całe życie.
– Od małego lubiłam wszystkie rodzaju sportów. Były w moim życiu łyżwy, narty, szermierka, pływanie, siatkówka, lekkoatletyka i wiele innych dyscyplin. Będąc kiedyś na wakacjach pożyczałam rakietę i chodziłam na korty. Czasem podawałam tylko piłki, a czasem odbijałam z kolegami. Było to jednak od przypadku do przypadku. Natomiast poważne zainteresowanie tenisem przyszło już, kiedy byłam dorosła. Bardzo dużo wyjeżdżałam za granicę i tam, razem z mężem i znajomymi, zaczęliśmy coraz częściej bywać na kortach. Po dłuższym pobycie za granicą i narodzinach pierwszego dziecka, wróciłam do Warszawy, a moje spacery coraz częściej kończyły się na Marymoncie, a potem na Spójni, gdzie uczyłam się grać z przygodnymi trenerami. Nie byli oni profesjonalistami, co skutkowało tym, że pod względem technicznym nie robiłam wszystkiego jak należy. Szło mi jednak świetnie, bo zawsze dobrze biegałam, a co najważniejsze, uwielbiałam grać, a jak się coś bardzo lubi, to zawsze łatwiej się tego nauczyć. Było przy tym dużo śmiechu i już wtedy wiedziałam, że jest to cudowna zabawa. Było to na pewno ponad 50 lat temu.
Czym dla Ciebie jest tenis? Sposobem na rozładowanie stresu, a może utrzymaniem sprawności fizycznej?
– Reprezentuję klasyczne upodobanie do rekreacji ruchowej. Najdłużej wytrwałam jednak przy tenisie. Nawet, kiedy zaczęłam uczyć się pod okiem profesjonalnych trenerów, to niespecjalnie przejmowali się oni moimi technicznymi brakami. Nigdy przecież nie pretendowałam do zawodowego uprawiania sportu. Natomiast uważam, że tenis jest jednym z nielicznych sportów, który nie podlega granicy wieku. Mimo że dziś mam już ograniczoną sprawność fizyczną, mogę spokojnie, oczywiście w swoim tempie, spędzić na korcie 2-3 godziny. Specyfika tego sportu jest taka, że są przerwy między punktami. Można pójść po piłkę, napić się wody, złapać oddech. To sprawia, że dopóki nogi i ręce nie odmawiają posłuszeństwa, można grać! Mogę więc pisać poematy, ody do tenisa, bo ten sport nie ma ograniczeń. Jest to fantastyczna droga do tego, żeby człowiek nie tylko się tym bawił, ale także pielęgnował swoją sprawność. Jest różnica pomiędzy ruchem, polegającym na wchodzeniu po schodach czy pójściem na spacer. W tenisie pracuje również umysł, co uruchamia ogromne pokłady dobrej energii, która jest odpowiedzialna za naszą żywotność. Nie można zatem porównać gry w tenisa do biegania czy gimnastyki.

Dużo wyjeżdżasz za granicę ze względu na swoją pracę. Czy podczas tych podróży znajdujesz czas na grę w tenisa? Może w ostatnim czasie miałaś jakieś ciekawe tenisowe doświadczenia?
– Niedawno grałam w turnieju we Włoszech. Trafiłam na przeciwniczkę niewiele młodszą ode mnie, ale taką, która funkcjonuje w zupełnie innych warunkach. Mnóstwo wolnego czasu, 360 dni w roku pięknej pogody i bliskie sąsiedztwo bajecznie wyposażonych i fantastycznie położnych kortów. Spędziła na graniu prawdopodobnie dziesięć razy więcej czasu niż ja. Doszło do pojedynku i… jak myśmy się śmiały! Zanim zorientowałyśmy się, jak każda z nas gra, było mnóstwo zabawy. Endorfiny strzelały jak z fontanny!
Czy Twoim zdaniem osoba, która nie ma za sobą przeszłości sportowej, ale chciałaby coś zmienić w swoim życiu, może się przełamać i w zaawansowanym wieku zacząć uprawiać sport np. tenis?
– Jest to absolutnie możliwe! Mam zresztą na to świetne przykłady. Pracuję jako psychoterapeutka i przychodzą do mnie głównie kobiety, często w wieku sześćdziesięciu lub więcej lat. Mają różne problemy: mąż zostawił ją dla młodszej, odszedł ukochany pies, albo, ze względu na konflikt rodzinny, córka nie pozwala się widywać z wnuczką. Taka osoba zostaje całkowicie wytrącona z równowagi, traci sens życia. Jeśli nie zwróci się po pomoc, może to się skończyć targnięciem na swoje życie lub, w najlepszym wypadku, łykaniem tabletek i zmienianiem się w „zombie”. Kiedyś w moim gabinecie pojawiła się moja imienniczka – pani ok. sześćdziesiątki z podobnymi problemami. Mówię do niej: „Pani Ewo, kiedy już pani skończy płakać i otrze łzy, ja pani załatwię wspaniałą przyszłość”. Popatrzyła na mnie zdziwiona, ale jednocześnie zaciekawiona i rozbawiona. Powiedziałam jej: „Będzie pani grała w tenisa”. Była osobą starszą, ale jednocześnie szczupłą i na oko bez poważniejszych fizycznych ograniczeń. Mówię więc dalej: „Mam dobrego kolegę dziennikarza, który niedawno stracił pracę i bardzo chętnie dorobi sobie jako trener. Jest bardzo wesoły, zna dużo dowcipów i przy okazji dobrze uczy”. Ona na to: „Absolutnie nie, proszę pani! Ja w tenisa? Nie ma mowy”. Odpowiedziałam: „Może pani z tego skorzystać albo nie, ale przyszła pani tu po pomoc, a ja właśnie taką pani daję”. W końcu więc dała się przekonać. Poszli razem do sklepu sportowego, kupili piękny tenisowy strój, rakietę i tak to się zaczęło. Było to w latach 90. ubiegłego wieku. Czy wiesz, że ona gra w tenisa do tej pory?
Wspaniała historia, pokazująca, jak można zakochać się w tenisie, przy okazji odmieniając swoje życie…
– Tak, to żywy dowód na to, że można! Jeśli ktoś nie jest schorowany i nie zajmuje się głównie leczeniem, a ma choć minimalne warunki, żeby stanąć na korcie, to reszta jest kwestią chęci i wytrenowania. Czy to nie jest genialny sposób na depresję? Ta historia ma zresztą ciąg dalszy. Jej relacje z córką się poprawiły i zaczęła jeździć z wnuczką na wakacje. Były mąż nie mógł już wytrzymać z nową, dużo młodszą partnerką, a kiedy zobaczył, jak ona sobie radzi, jaka bije od niej pozytywna energia, zapragnął do niej wrócić. Była już jednak na tyle pewna siebie, że pozostała w tej kwestii nieugięta. Odzyskała poczucie wartości i radość życia.

Czyli można zacząć w każdym wieku, bo zawsze warto.
– Oczywiście. Niestety, my Polacy często mamy niską samoocenę związaną z wiekiem. Bardzo dużo ludzi zwyczajnie się wstydzi tego, że w podeszłym wieku mogliby zacząć robić coś nowego dla siebie. Czy to uczyć się nowego języka, zrobić prawo jazdy po sześćdziesiątce, czy właśnie grać w tenisa. Mamy w sobie mnóstwo zahamowań, ale tylko zachętami i mówieniem o tym, że można, coś zmienimy. Tenis to wyjątkowo bezpieczny sport na poziomie rekreacyjnym. Towarzyskie granie można porównać do towarzyskiego picia wina. Włosi czy Francuzi piją kieliszek do obiadu czy kolacji i nic złego im się z tego powodu nie dzieje. To nie sport wyczynowy, podczas którego są ogromne przeciążenia, tylko gra dla zdrowia i przyjemności. U nas, niestety, bardzo mało propagowało się tenis rekreacyjny. Najpierw Wojtek Fibak zapoczątkował modę na tenis, potem po latach Agnieszka Radwańska, a teraz Iga Świątek jeszcze mocniej. Szkoda tylko, że wielu rodziców, którzy zapisują swoje pociechy na treningi, widzi tylko jedną formę uprawiania tenisa, czyli wyczynową. Wymaga to jednak ogromnych poświęceń finansowych oraz predyspozycji, które nie każdy przecież posiada. Dlatego nie interesuje mnie tak bardzo propagowanie sportu wyczynowego, tylko rekreacyjnego, który jest najlepszą formą podtrzymywania w dobrej kondycji i ciała, i ducha.
Dzięki temu, będąc po 80-tce, dalej jesteś w świetnej formie.
– Dla mnie samej jest to zaskoczenie. Mam koleżanki, które mając sześćdziesiąt parę lat wciąż fajnie sobie radzą na korcie, ale w moim wieku jest ich niezwykle mało. Mogłabym je policzyć na palcach jednej ręki. Wiele z nich już odpadło, głównie z powodu kontuzji. Dlatego prawie 90 procent mojego kortowego towarzystwa to mężczyźni.
U mężczyzn są przecież kategorie +80 czy nawet starsze, a u kobiet, przynajmniej w Polsce, takowych nie ma. Z czego to wynika? Czy to kwestia mentalności i stereotypu, że babcia ma siedzieć w domu, robić ciasta i czapki na drutach?
– Dotykasz bardzo ważnej kwestii. Jestem feministką, w dodatku waleczną, więc mogłabym o tym mówić bardzo długo. Na pewno ma to podłoże historyczne. Czy wiesz, że jeszcze w drugiej połowie XIX wieku kobiety nie mogły chodzić do szkoły? Marię Skłodowską-Curie nie przyjęli na Uniwersytet Jagielloński tylko dlatego, że była kobietą. Do dziś, niestety, jest duży problem z równym traktowaniem obu płci. Dlaczego starsze panie nie grają? Bo ciężko harują. Zajmują się rodzicami w podeszłym wieku, wnukami lub prawnukami. To jest darmowa służba rodzinna. Jest to, moim zdaniem, główny powód tego, że nie widzisz starszych kobiet na kortach czy na innych sportowych obiektach. Oczywiście jest to też kwestia mentalności. Mała dziewczynka idąca do szkoły powinna mieć dobry sprzęt do uprawiania różnych sportów i zachętę od rodziców, aby od małego być aktywną. Ja, będąc dzieckiem, tak właśnie miałam, ale startowałam w zawodach głównie z chłopcami, bo dziewczynki nie były zachęcane do sportu. To się na szczęście trochę zmienia i choć wciąż „jesteśmy na drzewie”, to któregoś dnia w końcu z niego zejdziemy.

Wróćmy do Twoich poczynań na korcie. Wiem, że byłaś swego czasu wicemistrzynią podczas Mistrzostw Polski Dziennikarzy. Czy masz więcej osiągnięć tego kalibru?
– Grałam też wielokrotnie w Mistrzostwach Świata Dziennikarzy i raz, bodajże w Chorwacji, dotarłam nawet do półfinału, gdzie przegrałam z reprezentantką Węgier, co oznaczało zdobycie brązowego medalu. Miałam wtedy ok. sześćdziesiąt lat i moje przeciwniczki też były w tej grupie wiekowej. Nie musiałam mierzyć się z rywalkami młodszymi od moich dzieci. Oczywiście różniłyśmy się pod kątem technicznym, ale fizycznie to była ta sama liga. Były też prawie 20 lat temu Mistrzostwa Świata w Polsce. Graliśmy na kortach Legii w Warszawie. Wspaniałe wspomnienia. Przegraliśmy wtedy z Alkiem Kosmanem w mikście z Włochami, ale trafiałam niemożliwe piłki i grało mi się fantastycznie. Mam też, jak już wspomniałeś, za sobą finały Mistrzostw Polski Dziennikarzy i to niejeden. Dziś jest to niemożliwe, bo muszę rywalizować z dziewczynami dwa lub trzy razy młodszymi, ale gram i się nie poddaję!
Czy były jeszcze inne tenisowe wydarzenia, które bardzo miło wspominasz?
– Pierwsze przychodzą mi na myśl turnieje w Olsztynie i Lublinie. Cudowna, przyjacielska atmosfera. Nie przeszkadzało nam to, że spaliśmy w akademikach, a zimna woda z prysznica ledwo kapała. Przyjeżdżali tam cudowni ludzie i było fantastycznie. Podobnie kilkanaście lat temu było w Krakowie. Właściwie wszystkie, łącznie z ostatnimi, turnieje dziennikarzy są dla mnie miłym doznaniem. Gram jeszcze w imprezach u Bartka Kwiatkowskiego. Byliśmy m.in. we Włoszech czy na Majorce. Nie mam jednego, ulubionego turnieju. Wszystkie bardzo dobrze wspominam. Tenis jest dla mnie pięknym darem od losu.
Darem, który otrzymujesz w nagrodę za swoją determinację.
– Ze względu na swoją pracę umiem to sobie nawet naukowo uzasadnić. Był taki okres w moim życiu, kiedy bardzo dużo pracowałam m.in. w Instytucie Psychiatrii. Przez cały dzień przebywałam z pacjentami i przesiąkałam ich problemami. Musiałam więc wieczorem pojechać na korty, żeby odreagować. Kiedy wysiadałam z samochodu, czułam się znużona i psychicznie przeciążona. Jakbym była zmielona przez maszynkę do mięsa! Po 10 minutach gry jednak odżywałam! Czułam się, jakbym mogła na całą noc iść do dyskoteki (śmiech). To są czyste endorfiny i psychiczna regeneracja. Wszystkie zmartwienia schodzą na dalszy plan, bo tu i teraz musisz skupić się na piłce, która leci w twoim kierunku. Tu nie chodzi o wygrywanie, tylko o niesamowitą przyjemność z samej gry! A kiedy jeszcze dobiegniesz w ostatniej chwili i zagrasz wygrywającą piłkę po linii… Uczucie nie do opisania!
Żeby potrafić tak zagrać, trzeba mieć spore umiejętności. Jakie są zatem Twoje mocne strony na korcie?
– Oczywiście bieganie, ale także serwis, który wprawdzie nie jest mocny, ale za to niezawodny. Kiedy rywalizują kobiety na poziomie amatorskim, jest on niezwykle ważny. Oczywiście mając bardzo dobry i mocny serwis można dzięki niemu wygrać, ale gdy jest niepewny, może to być przyczyną porażki. Nie mam dobrej techniki, ale mam za to intuicję. Odbieram czasem piłki, które mnie samej wydają się niemożliwe do odbicia. Jest to oczywiście wynik tych wielu godzin spędzonych na korcie.
A najsłabsza strona?
– Nie lubię kończyć piłek. Trenerzy zawsze mnie do tego namawiali: „Uderzaj mocno! Kończ!”. A ja najczęściej podaję (śmiech). Może i bym mogła się tego nauczyć, ale zawsze do osób, z którymi gram, mówię wtedy: „Za bardzo Cię lubię, żeby Cię skrzywdzić” (śmiech).
Jak często teraz grywasz?
– Ostatnio raz w tygodniu, głównie z powodów niezależnych ode mnie, ale kiedy wyjeżdżam na wakacje, to bywa, że gram codziennie, albo i dwa razy dziennie. Korzystam też z obozów tenisowych. Można powiedzieć, że w ciągu ostatniego roku było to średnio dwa razy w tygodniu.
Z kim najlepiej gra Ci się w parze w debla lub miksta?
– Muszę przyznać, że wciąż najwięcej gram singla. W deblu czy mikście chodzi o bardzo szybkie kończenie piłek, a ja jestem specjalistką od biegania i utrzymywania piłki w korcie. W grach podwójnych, kiedy za długo przebijasz, ktoś zaraz skasuje cię jakimś wolejem lub smeczem. Ja nie jestem typem zwyciężczyni. Jestem graczem.
A propos zwycięzców. Lubisz oglądać tenis na najwyższym poziomie? Śledzisz poczynania naszych reprezentantów i im kibicujesz?
– Oczywiście. Kiedy tylko mogę, oglądam mecze Huberta Hurkacza czy Igi Świątek. Bardzo podoba mi się też gra Ons Jauber. Uwielbiam ją. Jest pierwszą Arabką, która weszła na tenisowe szczyty. Gra pięknie dla oka, a przy tym bardzo skutecznie. Jest po prostu genialna. Natomiast nie przepadam ani za Azarenką, ani Sabalenką. Nie lubię tenisistek czy tenisistów, po których widać, że dla wygranej mogliby wręcz „zabić” przeciwnika. Dlatego zawsze podobał mi się na korcie Roger Federer. Klasa klas! Nie przepadam za to za zadziornością i taką „krwiożerczością” Rafaela Nadala. Takich zachowań nie obserwuję np. u Igi Świątek, co sprawia, że lubię ją jeszcze bardziej.
Rozmawiał Grzegorz Święcicki
Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholog, psychoterapeutka, specjalistka w dziedzinie terapii uzależnień. Autorka wielu książek psychologicznych, publicystka zaangażowana w propagowanie zdrowego stylu życia. Aktywnie działa w Kongresie Kobiet, Fundacji ABC XXI Cała Polska Czyta Dzieciom oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Wieloletnia członkini klubu stowarzyszenia dziennikarskiego Mediatenis oraz Narciarskiego Klubu Dziennikarzy „Kaczka”.