Tomasz Cetera. Pozytywnie uzależniony!

- W tenisa gram od bardzo dawna. Na pewno to zaczęło się jeszcze w latach 80. – mówi Tomasz Cetera. Fot. Archiwum prywatne T. Cetera

64 to nie tylko liczba zawodników w drabinkach niektórych turniejów Masters 1000, ale także wiek, w którym nadal można świetnie grać w tenisa. Choć sportowa przygoda weterana wrocławskiej ligi tenisowej PALETA Tomasza Cetery zaczęła się od łucznictwa, to tenis stał się jego największą pasją. – Zawsze lubiłem się ruszać, a tego nie zaznałem starując w zawodach łuczniczych – przyznaje Tomasz Cetera w rozmowie z Grzegorzem Święcickim, z którym chwilę wcześniej rywalizował na korcie.

Mimo upływu lat wciąż można ciebie spotkać na wielu wrocławskich kortach. Co sprawia, że dalej masz tak wielką motywację do gry, niejednokrotnie z dużo młodszymi przeciwnikami?

– To po prostu uzależnienie od adrenaliny i przyjemności rywalizacji. Jest to też motywacja do dbania o własne ciało. Regularna gra pozwala nie przytyć i nie mieć nadwagi. Jeśli to jest jeszcze poparte odpowiednią dietą i odwiedzaniem od czasu do czasu siłowni, to jest nieźle. Gdyby nie tenis, pewnie dawno już zasiadłbym z piwkiem przed telewizorem i mój organizm byłby dużo mniej wydolny. Bardzo prawdopodobne też, że z psychiką byłoby znacznie gorzej.

Jak przygotowujesz się do wysiłku na korcie?

– Niestety, coraz mniej mi się chce odwiedzać siłownię, ale wiem, że bez tego byłoby mi ciężko utrzymać kondycję. Przed sezonem jeżdżę też trochę na rowerze. Z wiekiem jednak potrzebuję coraz więcej czasu na regenerację pomiędzy meczami. Zarówno ciała jak i umysłu. Pod koniec sezonu jest już bardzo ciężko.

Przy takiej liczbie meczów jaką rozgrywasz wcale mnie to nie dziwi. Poza ligą grasz też sparingi, co daje rocznie prawie 100 pojedynków. W sezonie letnim grasz średnio 2-3 mecze tygodniowo. W tym wieku jest to chyba duże wyzwanie?

– Nie mam już tylu sił, co kiedyś, ale wciąż sprawia mi to przyjemność. Nie zastanawiam się nad tym czy dam radę. Po prostu chcę cieszyć się rywalizacją. Tenis jest odskocznią od codziennych trudnych spraw, z którymi człowiek się boryka w pracy i w domu. To jest silne, ale bardzo pozytywne uzależnienie.

Zabrzmi to jak pytanie na spotkaniu AA, ale od kiedy jesteś uzależniony?

– Od bardzo dawna. Na pewno to zaczęło się jeszcze w latach 80. W młodości uprawiałem łucznictwo. Już po studiach byłem na obozie z moim przyjacielem Waldkiem Worońko (pierwszy prezes i założyciel ligi PALETA – przyp. red.) i tam był kort tenisowy. Wypożyczyliśmy jakieś stare drewniane rakiety, które bardziej przypominały deski, ale odbijanie przez siatkę na tyle nam się spodobało, że kupiliśmy sobie normalny sprzęt i zaczęliśmy się umawiać na regularne granie. Obaj złapaliśmy bakcyla.

Łucznictwo i tenis to sporty bardzo oddalone od siebie…

- Zawsze lubiłem się ruszać, a w łucznictwie bardzo potrzebna jest stabilność - wspomina Tomasz Cetera. Fot. Archiwum prywatne T. Cetera
– Zawsze lubiłem się ruszać, a w łucznictwie bardzo potrzebna jest stabilność – wspomina Tomasz Cetera. Fot. Archiwum prywatne T. Cetera

– Może właśnie dlatego nam się to tak spodobało. Na zasadzie odmienności od tego co robiło się do tej pory. Ja zawsze lubiłem się ruszać, a w łucznictwie bardzo potrzebna jest stabilność. Cechą wspólną tych dyscyplin, o czym nie każdy wie, jest przygotowanie fizyczne na siłowni. Łuki zawodnicze są bardzo twarde i żeby je naciągnąć trzeba mieć dobrą technikę, ale też dużo siły. W klubie Burza Wrocław, w którym trenowałem, byli też ciężarowcy i oni nie potrafili naciągnąć naszych łuków. Oczywiście wpływ na to miała też nieodpowiednia technika, ale sprzęt w tym sporcie doprowadza się do maksymalnych możliwości człowieka, żeby strzała miała krótszy lot i żeby wiatr na nią jak najmniej oddziaływał. Pod tym względem praca na siłowni w tamtym okresie bardzo przydała się w późniejszym graniu w tenisa.

Ile lat trwała twoja przygoda z łucznictwem?

 – Około dwudziestu. Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej na zajęciach wychowania fizycznego pojawiła się u nas zawodniczka tej dyscypliny, która namówiła parę osób do pójścia na trening łucznictwa. Byłem tego ciekawy i chociaż w tamtym czasie wolałem grać w piłkę nożną i tenisa stołowego, to zdecydowałem się kontynuować te treningi. Były one bardzo profesjonalnie prowadzone i pomyślałem, że mam dzięki temu szanse na osiąganie dobrych wyników.

Możesz się jakimiś pochwalić?

– Na poziomie wojewódzkim szło mi całkiem dobrze, bo byłem mistrzem Dolnego Śląska. Czasem udało się wskoczyć na podium w zawodach ogólnopolskich, ale spektakularnych sukcesów nie było. Dzięki temu zdecydowałem się jednak na studia na AWF-ie. Specjalnie jeździłem do Poznania, bo tam był kierunek łucznictwo. W tamtym czasie bardzo polubiłem pracę z młodzieżą i po studiach pracowałem w szkole podstawowej jako wuefista. Wsiąkłem w sport maksymalnie.

Tenis wchłonął cię już na ponad 35 lat. We wrocławskiej PALECIE, która dziś zrzesza ponad 500 amatorów i amatorek tego sportu, grasz od jej początków, czyli od 25 lat. To trochę takie srebrne gody. Może następny wywiad przeprowadzimy na złote gody?

– (śmiech) Ile wtedy miałbym lat? Prawie 90! Ok, damy radę. Tak naprawdę założyliśmy ligę 28 lat temu. Było nas kilkunastu na pilczyckich kortach i uznaliśmy, że fajnie byłoby grać na punkty o jakieś trofea i nagrody na koniec sezonu. Zrobiliśmy zrzutkę i tak to się zaczęło. Po trzech latach stworzyliśmy statut i rozgrywki zaczęły się rozrastać. Dziś jak wspominałeś jest już ponad 500 osób i nabrało to bardzo profesjonalnej formy.

W tamtym czasie to nie była jedyna liga tenisowa w stolicy Dolnego Śląska. Jak myślisz dlaczego to właśnie PALETA rozrosła się do takich rozmiarów?

 – Moim zdaniem forma innych rozgrywek nie była właściwa. W PALECIE jest większa dyscyplina umawiania meczów w konkretnym czasie. Wcześniej grałem w innych ligach i chociaż były np. trzy miesiące na rozegranie kilku meczów, to wszystkie rozgrywane były w ostatnich trzech dniach, bo wcześniej jednemu czy drugiemu zawodnikowi po prostu się nie chciało. Nie było w tym większego sensu, bo nie pozwalało to na regularną grę.

Co uznałbyś za swoje największe tenisowe sukcesy?

– Chyba pojedynczo wygrane mecze. Kiedyś np. wygrałem na turnieju we Wrocławiu z rówieśnikiem, który był Mistrzem Polski Amatorów. Nie byłem świadomy z kim gram i to chyba mi pomogło, bo wyszedłem na mecz bez żadnej presji. Dopiero później dowiedziałem się, że mój przeciwnik miał na swoim koncie tak dobre wyniki. Wygrywałem też PALETĘ w jednym z pierwszych sezonów, ale nie stała ona jeszcze na tak wysokim poziomie jak dzisiaj. Nigdy chyba nie grałem dla sukcesów, a bardziej dla chęci pokonania przeciwnika.

- Wygrywałem też PALETĘ w jednym z pierwszych sezonów, ale nie stała ona jeszcze na tak wysokim poziomie jak dzisiaj - mówi Tomasz Cetera. Fot. Archiwum prywatne T. Cetera
– Wygrywałem też PALETĘ w jednym z pierwszych sezonów, ale nie stała ona jeszcze na tak wysokim poziomie jak dzisiaj – mówi Tomasz Cetera. Fot. Archiwum prywatne T. Cetera

Czy poza tenisem masz jeszcze czas i siłę, by uprawiać inne dyscypliny?

– Czy liczy się wędkarstwo? (śmiech) Chyba tak, bo odbywają się przecież mistrzostwa Polski. Łowię sporadycznie i głównie latem. Wciąż zdarza mi się też postrzelać z łuku, kiedy jestem w dobrym towarzystwie. Od razu zaznaczę, że strzelamy z miększych, bardziej amatorskich łuków, bo nie mamy już tak sprawnych mięśni jak kiedyś. Teraz to już czysta zabawa.

Tenis nie jest tanim sportem, szczególnie w okresie zimowym. Czym zajmujesz się zawodowo, co umożliwia ci regularne granie?

– Mam swoją firmę, która działa na wielu polach. Od usług porządkowych, poprzez obsługę terenów zielonych, pogotowie techniczne, a skończywszy na handlu samochodami. Zatrudniam kilkadziesiąt osób i działam na tyle prężnie, że mam czas na realizację swoich pasji.

Czy po powrocie z kortów chce ci się jeszcze oglądać tenis w telewizji?

– Oczywiście! Od wielu lat śledzę zawodowe rozgrywki i czasem organizuję sobie dzień w taki sposób, żeby móc obejrzeć mecz. Kibicuję zwłaszcza Polakom. Z biegiem czasu zauważam jednak, że wybieram spotkania zawodników z czołówki, niż tych z odleglejszych miejsc rankingowych.

Wolałbyś obejrzeć pojedynek dwóch dobrych kolegów z ligi siedząc na trybunach, czy mecz zawodowców przed telewizorem?

– Powiedziałbym, że jedna i druga rywalizacja potrafi być pasjonująca. Jasne, że poziom techniczny czy fizyczny jest w nich zupełnie inny, ale bardzo lubię oglądać też walkę amatorów na korcie. Szczególnie wtedy kiedy gra dwóch równych sobie graczy. Ich walka z własnymi słabościami i emocjami potrafi być bardzo ciekawa. Czasem bardziej monotonny jest mecz gwiazd, gdzie często wymiany są bardzo krótkie, albo kończą się wyłącznie na serwisie, niż takie ciężkie mecze amatorskie, gdzie przez długie wymiany na wyniszczenie, do rywalizacji na tenisowe umiejętności dochodzi też walka z własnym ciałem.

A propos meczów na wyniszczenie. O twoich pojedynkach krążą już legendy. Sam kilka lat temu byłem świadkiem spotkania z zawodnikiem prezentującym podobny styl gry, gdzie po ponad 40 minutach walki wynik brzmiał… 2:1 w pierwszym secie!

– Pewnie z Andrzejem Sedlaczkiem! (śmiech)

Zgadza się! Z tego co słyszałem, ten rozłożony na dwa dni mecz, trwał grubo ponad 4 godziny, mimo że zamiast trzeciego seta rozgrywany był super tie-break. Chyba specjalnie dla takich graczy jak wy została wymyślona ta decydująca, w wielu ligach amatorskich, rozgrywka.

– Haha, możliwe, ale to jeszcze nie był mój rekord. Przed laty, jeszcze przed wprowadzeniem super tie-breaka, grałem finał mistrzostw Wrocławia ze ś.p. Pawłem Isko. Nasz mecz trwał… sześć i pół godziny. Zaraz po nim usiedliśmy na ławce i w tym samym czasie złapały nas obu takie skurcze, że nie wiadomo było, kto komu ma pomagać. Byliśmy wtedy koło 40-stki, więc jakoś to przeżyliśmy. Dziś to już nie byłoby możliwe. Mój przeciwnik był wtedy znakomicie przygotowany fizycznie. Codziennie rano grał z trenerem, po południu rozgrywał mecz na punkty, a w międzyczasie jeszcze chodził na siłownię. To była taka właśnie „amatorszczyzna” w jego wykonaniu (śmiech). Nigdy jednak nie miał talentu do atakowania i dlatego grał z kontry. Moja taktyka była więc taka, by być jeszcze bardziej defensywnym i nie dać mu grać tego, co lubi. Skończyło się na tym, że przebijałem mu piłki, z których on nic nie był w stanie zrobić. I odwrotnie. Paweł był tak wytrenowany, tak świetnie biegał i antycypował, że nie byłem w stanie skończyć piłki. Krótko mówiąc, kto atakował i ryzykował, ten przegrywał punkt.

Od tamtego czasu chyba polubiłeś tą taktykę. Nasze pierwsze starcie przed laty też było bardzo długie. Czy w ostatnich sezonach miałeś podobne pojedynki?

– Bardzo dużo moich meczów trwa powyżej dwóch godzin. Trudno przytoczyć jakieś konkretne, ale w zeszłym sezonie miałem zacięty mecz z młodszym ode mnie o 2 lata Leszkiem Moczulskim, a kilka sezonów temu z młodszym o prawie 30 lat Pawłem Chytłą, który należy do ścisłej czołówki PALETY. Żeby grać takie mecze muszę mieć jednak dobry dzień. Wtedy mam energię i chęć do rozgrywania maratońskich wymian. Czasem od początku czuję, że nic z tego nie będzie.  

Jesteś samoukiem, czy szkoliłeś się pod okiem trenerów?

– Aktualnie nie trenuję z nikim, choć pewnie by się przydało, ale z kilkoma miałem przyjemność pracować nad swoim tenisem.

Ktoś szczególnie zapadł ci w pamięć?

– Są tacy, z którymi na pewno już nie chciałbym trenować, ale jest paru, którzy bardzo dobrze wykonywali swoją pracę. Do nich na pewno należy Adam Święcicki, Piotr Morąg czy Krzysztof Pitura. Oni podchodzili do treningów poważnie, a przede wszystkim mieli dar przekazywania wiedzy i umiejętności rozszyfrowywania błędów. Sam, dla swojej przyjemności i satysfakcji, zrobiłem kurs instruktora tenisa, a poza tym byłem trenerem łucznictwa w polskiej ekstraklasie. Będąc więc też po drugiej stronie, dostrzegam umiejętności odpowiedniego podejścia trenera do zawodnika i bardzo szanuję jeśli ktoś robi to profesjonalnie, mimo wielu lat rutyny.

Na koniec wróćmy do twojego PESELU. Przecięty Polak w twoim wieku odlicza już dni do emerytury w kolejce do lekarza specjalisty. Ty wciąż jesteś w bardzo dobrej formie. Czy to dowód na to, że tenis odmładza?

– Nie mam porównania jakbym się czuł, gdybym nie grał w tenisa, ale widząc kolegów i koleżanki w podobnym wieku, którzy nie uprawiają sportu, myślę o nich w kategoriach „dziadki” i „babcie”. Są to osoby, które mają nawet problemy z chodzeniem, więc pod tym względem na pewno mogę się zgodzić z tą tezą. Podstawą i absolutnym minimum jest to, żeby nie mieć nadwagi. Kiedy ona się pojawia, człowiek natychmiast traci płynność tlenową, dochodzi zakwaszenie mięśni i nie jest już w stanie nic zrobić. Studiując na AWF-ie zdobyłem wiedzę i mam świadomość tego, co dzieje się z organizmem, kiedy zupełnie odpuści się ruch i przygotowanie fizyczne.

Czy ty też jesteś zdania, że nie będąc przesiąkniętym sportem od najmłodszych lat, nie da się tak długo, nawet amatorsko, go uprawiać?

– Nie do końca. Mam kolegę, który do czterdziestego roku życia był alkoholikiem i niewiele się ruszał. Poprzez spotkania lekarzami i psychologami złapał motywację do tego, żeby alkohol zastąpić wysiłkiem fizycznym. Dziś ma prawie 70 lat i codziennie jeździ na rowerze. Do tego często gra w tenisa i chodzi na basen. Wypełnił lukę po alkoholu sportem i tak jak kiedyś nie wyobrażał sobie dnia, żeby się nie napić, tak teraz nie wyobraża sobie dnia bez ruchu.

czytaj też: Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Tenis jest dla mnie pięknym darem losu

Rozmawiał Grzegorz Święcicki

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości

Forhend, bekhend… a sen młodego tenisisty

Sen jest kluczowy dla zdrowia i dobrego samopoczucia. Odpowiednie wysypianie się sprawia, że osiąga się lepsze wyniki w sporcie. Potwierdzają to badania i sami sportowcy. Jak długo powinien więc spać nastoletni