O tym, że polecę do Nowego Jorku na US Open 2022 zadecydowałem kilka dni przed startem turnieju głównego. Decyzja była spontaniczna. Odwołano mi jeden z występów i okazało się, że mam ponad tydzień wolnego. Do tego co chwilę reklamy w Eurosporcie przypominające o ostatnim w 2022 roku Wielkim Szlemie… Pojechałem z rodziną i nie żałowałem, bo na koniec turnieju na kortach Flushing Meadows mogłem podnieść ręce do góry w geście triumfu. Wygrała Polka. Iga Świątek: Veni , Vidi, Vici.
Pretekstów do wyjazdu do Stanów było kilka. Syn miał niedawno urodziny, a ja nie kupiłem mu prezentu, zbliża się rocznica mojego ślubu i moje urodziny. Prezent idealny. Lecimy całą rodziną. Ja i żona z okazji 12. rocznicy ślubu, 9-letni syn Kazimierz za zaległy prezent urodzinowy, 10-letnia córka Blanka i 4-letnia Jagienka, bo przecież ich nie zostawimy.

Trzeba szybko zorganizować wizy turystyczne, loty, hotel i bilety na turniej. Myślałem, że będzie to droga przez mękę. Dla chcącego nic trudnego. Wnioski wizowe i booking lotów z Wrocławia przez Amsterdam – 15 minut. Hotel na Manhattanie zarezerwował mi na moją prośbę nasz kabaretowy promotor koncertów dla Polonii w USA, a bilety na turniej Artur Bobko, mieszkający w Nowym Jorku, polski trener tenisa, którego poznałem dwa lata temu na turnieju artystów w Jaworzu.
Od pomysłu do realizacji minęło kilka godzin. Przygoda zaplanowana. Cała rodzina podekscytowana. Lądujemy w Nowym Jorku we wtorek późnym wieczorem drugiego dnia turnieju. W tym czasie na kort i mecz pierwszej rundy wyszedł Hubert Hurkacz. My niestety musimy jechać do hotelu. Sprawdzam wynik jadąc taksówką. Jest dobrze. Drugiego i trzeciego seta oglądamy już w hotelu. Jesteśmy zmęczeni. W Polsce to już grubo po północy. Idziemy spać, bo rano jedziemy na Flushing Meadows. Artur Bobko przyjeżdża po nas o godz. 10 i zawiezie nas na korty i wszystko nam pokaże. Parkujemy przy parku, otaczającym obiekty USTA. Mały przystanek na lody z food tracka i dochodzimy do najbardziej charakterystycznego miejsca przed kortami.
Amerykanie żyją US Open




Fontanna i gigantyczna instalacja w centrum parku – metalowa kula ziemska. Zadzieramy głowy do góry. Gigantyczna. Robi wrażenie. Wystarczy się odwrócić i widzimy największy tenisowy stadion świata Arthur Ashe Stadium. Dookoła kręci się już mnóstwo ludzi. Stajemy w kolejce do bramek bezpieczeństwa. Żeby wejść na obiekt, sprawdzani jesteśmy tak jak na lotnisku. Wchodzimy do środka. W centralnym miejscu przed największym stadionem gra reprezentacyjna orkiestra nowojorskiej policji. Dziś na swój ostatni taniec na korcie wychodzi Serena Williams. Czuć, że Amerykanie żyją tym wydarzeniem. Wszystko wydaje się być temu podporządkowane.
Pierwsze wrażenia są obłędne. Nie za bardzo wiemy gdzie iść i co oglądać. Patrzymy na plan gier. Mamy bilet całodniowy za 100 dolarów. Możemy wejść na każdy kort poza Ashem. Pierwszy wybór: Grandstand. Gra Matteo Berrettini. Atmosfera niesamowita. Widownia bardzo żywiołowo reaguje na kolejne punkty. Tam, gdzie jest najgłośniej, na pewno grają Amerykanie. Idziemy coś zjeść. Kilkadziesiąt restauracji do wyboru. Oczywiście, w większości fast food. Po zjedzeniu posiłku kierujemy się do strefy dla najmłodszych. Tam tenisowe tory przeszkód. Dzieci zbierają pieczątki za każdą konkurencję, a na koniec dla każdego czeka nagroda – upominek. Moje dzieciaki dostały czapki z napisem Next Generation.
Uwielbiana królowa tenisa

Szukamy meczów z Polakami. Gra Magda Linette i Łukasz Kubot. Niestety, poznanianka odpada w pierwszej rundzie. Spotykam ją między kortami – nie jest w najlepszym humorze. Jednak udaje mi się namówić ją na wspólne zdjęcie. Wracamy na korty. Tym razem Luis Amstrong Stadium. Gra Nick Kyrgios. Sympatia widzów ewidentnie po stronie Australijczyka z Camberry. Liczba meczów i nazwisk, które się pojawiają w rozpisce, ogromna. Wybieramy spotkania najbardziej zacięte lub te, gdzie dochodzi do piątego seta. Wieczorem na kort centralny wychodzi Serena Williams. Mecz oglądamy na telebimie przed stadionem. Każdy punkt to salwy braw i okrzyków dobiegających ze stadionu. Na zewnątrz atmosfera podobna. Dodatkowo emocje podkręca DJ, który co jakiś czas wywołuje nazwisko amerykańskiej królowej tenisa. Ludzie tańczą w rytm muzyki, uśmiechają się i kibicują. Ostatecznie Serena wygrywa. Wrzawa nie ustępuje. To jest ostatni mecz tego dnia.
Wychodzimy z kortów do metra, które jest kilkaset metrów od obiektu. Wraz z nami kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Po drugiej stronie ulicy kończy się bejsbolowy mecz New York Yankees. Robi się tłoczno. Metro zostaje otwarte i wszyscy jadą za darmo. Pierwszy dzień zaliczony. Jutro w drugiej rundzie gra Hubert Hurkacz. To będzie najważniejszy punkt naszego kibicowania.
Razem z rodziną Hurkaczów
Kolejny dzień rozpoczynamy od spotkania z rodzicami Huberta. Daleko od domu, wszyscy z Wrocławia, zbieramy siły na kibicowanie naszemu zawodnikowi i czekamy na mecz. Będziemy siedzieć w boksie Huberta. Mecz dopiero wieczorem na korcie 11. Idziemy zobaczyć na korty treningowe. Tam rozgrzewa się Venus i Serena Williams. Nie ma szans, aby się dopchać bliżej. Mnóstwo ludzi tłoczy się przy siatkach, oglądając ikony tenisa. Przed Ashe Stadium tłoczno. W studiach telewizyjnych ESPN pojawiają się zawodnicy i – nie mniej znani – komentatorzy. Byłe gwiazdy tenisa. Po każdym wywiadzie zawodnicy robią relacje na mediach społecznościowych z tłumem kibiców w tle. To też jeden z charakterystycznych obrazków turnieju.
Pogoda dopisuje. Jest ciepło i bardzo duża wilgotność. Pocimy się, stojąc w miejscu. Wyobrażamy sobie, co przeżywają zawodnicy na kortach, grając pięciosetowy mecz. Dzieci fascynują samoloty, lądujące na położonym nieopodal lotnisku La Guardia. Policzyły, że co minuta ląduje kolejny. To wszystko obserwują siedząc na trybunach. Wybierają mecz deblowy z udziałem Coco Gauff i Jessici Peguli. Grają Amerykanki, więc stadion wypełniony po brzegi. Coraz bliżej do meczu Huberta. Jednak na korcie 11. zacięty mecz toczy Diego Schwartzman. Dopiero jak skończy się ten pojedynek, na kort wyjdzie Hubert. Nagła zmiana planów. Dostaję SMS od Krzysztofa Hurkacza, taty Huberta, że spotkanie z Ilią Iwaszką przełożone jest na kort 12. i zaczyna się za chwilę. Zbieramy się szybko, aby nie spóźnić się na prezentację zawodników. Po drodze mijamy mnóstwo Polaków. Widać biało-czerwone koszulki i szaliki z napisem Polska. Jest nas sporo. Dochodzimy do kortu. Trwa rozgrzewka. Polacy opanowali trybuny. W sumie ok. 2 tysięcy osób. Pojawiają się zorganizowane okrzyki. Wszyscy za „Hubim”. Jest tylko jeden starszy mężczyzna, który, gdy jest cisza, przebija się wykrzykując coś po białorusku. Siedzimy w boksie Huberta. Mama, tata, siostra, trener Craig Boynton i my. Mecz od pierwszej piłki jest zacięty. Białorusin wywiera dużą presję na Hubercie. Widać, że nie będzie łatwo. Niestety, Hubert przegrywa, mając po swojej stronie całą publiczność. Taki jest tenis. Oczywiście, szkoda meczu, ale dziś przeciwnik zagrał lepiej i to on znalazł się w trzeciej rundzie.
Dumni z Igi Świątek
W grze pozostaje już tylko Iga Świątek. Niestety, pierwsze mecze grała na korcie centralnym, na który nie mamy wstępu, a bilety każdego dnia były coraz droższe. Szansa na zobaczenie w akcji, jak się później okazało, mistrzyni US Open, pojawiły się w czwartej rundzie, w której Iga zagrała na kortach Armstronga z Niemką Jule Niemeier. Przeciwniczka zrobiła wrażenie na wszystkich, wygrywając pierwszego seta. Była silna. Wszystko jej wychodziło. Przeżyliśmy lekką konsternację, ale wierzyliśmy, że Iga da radę odwrócić losy spotkania. Liderka światowego rankingu tradycyjnie wyszła z kortu po secie, korzystając z przerwy sanitarnej. Wróciła odmieniona. Kosmos. Gra coraz lepiej. Wygrywa drugiego seta, a w trzecim deklasuje rywalkę, wygrywając 6:0. Ciarki przechodzą po plecach. Jesteśmy dumni, że jesteśmy Polakami, a na korcie fenomenalna Polka. Mamy historyczny ćwierćfinał US Open.
Dwie ikony

Wychodząc z kortu widzimy dwa obrazy, ułożone w mozaikę. Na nich Carlos Alcaraz i Iga Świątek. Przypadek? Nie sądzę. Niestety, nasz pobyt dobiega końca. Jeszcze tylko szybka wizyta w sklepach z gadżetami US Open i za chwilę musimy wracać do kraju. Dzieci do szkoły, ja do pracy. To był niezapomniany tydzień w Nowym Jorku. Wspomnienia na całe życie. Może jeszcze tam wrócimy. Ostatniego dnia pobytu jedziemy na korty klubu Artura Bobko. Tam gram towarzyskiego „debelka” z Polakami, mieszkającymi od lat w USA. Syn Kazio gra trening z 9-letnim Amerykaninem. Kończymy tradycyjnym polskim grillem, oczywiście rozmawiając cały czas o tenisie. Po powrocie do Polski cieszymy się zwycięstwem Igi. Jest Wielka. My tam byliśmy, miód i mleko piliśmy. A Iga? Veni, Vidi, Vici.
Radek Bielecki (Kabaret Neonówka) z Flushing Meadows