Liber: Wkręciłem się w tenisa na dobre

- W tenisa wkręciłem się na tyle, że gdybym mógł, to grałbym codziennie po kilka godzin - mówi Liber.

Na grę w tenisa od lat namawiał go przyjaciel, raper – Jacek Mezo Mejer. Ostatecznie nigdy tym namowom nie uległ, a do rozpoczęcia przygody z „białym sportem” niejako zmusiła go sytuacja w czasie pandemii koronawirusa. – Brakowało mi sportu. Poszedłem na kilka treningów i wystarczyło. Wkręciłem się w tenisa na dobre – przyznaje autor tekstów i raper, Marcin Piotrowski znany jako Liber, z którym rozmawia Marcin Michalewski.

Patrząc na dodawane przez Ciebie zdjęcia na Instagramie trudno nie odnieść wrażenia, że od pewnego czasu tenis jest pasją, która zajmuje coraz więcej twojego wolnego czasu…

– Zdecydowanie tak. Może zacznę od tego, jak w ogóle się to wszystko zaczęło. Tego tenisowego bakcyla zaszczepił u mnie Jacek Mezo Mejer, z którym od wielu lat się przyjaźnimy i wspólnie koncertujemy. Przez pewien czas dzwonił do mnie i mówił mi: “słuchaj, jest turniej artystów, musimy wejść tam jako nowa siła, więc daj sobie spokój już z tą piłką nożną i zacznij grać w tenisa!”. I tak naprawdę… nigdy go nie posłuchałem! Wiele zmieniło się w 2020 roku, czyli w czasach pandemii koronawirusa. Wtedy wszelakich spotkań w większych grupach, w tym również piłkarskich, było mniej. Nawet, kiedy wszystko zostało “odmrożone”, to zebranie się na pokopanie piłki było trudniejsze niż wcześniej. Przez to brakowało mi sportu, choć lubię trochę pobiegać czy pójść na siłownię, ale to nie jest to, co tak naprawdę by mnie kręciło…

I pojawił się tenis?

– Poszedłem na kilka treningów i wystarczyło. Jeszcze zanim na dobre zacząłem trenować, zostałem zaproszony na event jednej z organizacji tenisowych lig, na którym zagrałem z żużlowcem – Piotrem Protasiewiczem. Trzymałem drugi lub trzeci raz w życiu rakietę w ręku. Grałem strasznie, nie boję się tego powiedzieć. Jednak niedawno obejrzałem sobie ten mecz i dzisiaj – po dwóch latach ciężkich treningów – jest zdecydowanie lepiej. W tenisa wkręciłem się na tyle, że gdybym mógł, to grałbym codziennie po kilka godzin. 

- Staram się być cierpliwy, ponieważ już na początku tej przygody ostrzegano mnie, że tenis jest bardzo techniczną i trudną dyscypliną sportu - zaznacza Marcin Piotrowski.
– Staram się być cierpliwy, ponieważ już na początku tej przygody ostrzegano mnie, że tenis jest bardzo techniczną i trudną dyscypliną sportu – zaznacza Marcin Piotrowski.

Wspomniałeś, że do tenisa próbował przekonać cię Mezo. Wiem, że on – jeden z najlepszych zawodników w turniejach artystów – zrobił sobie nawet uprawnienia instruktora tenisa. Trenujesz trochę pod jego okiem?

– Jacek jest – jak to nazwaliśmy – moim trenerem honorowym. W praktyce oznacza to tylko to, że raz na jakiś czas spotykamy się, by sprawdził moją formę a przy tym żebyśmy mogli trochę porozmawiać, nie tylko o tenisie. Ostatnio wprawdzie nasze kalendarze koncertów i innych obowiązków nie pozwalały nam na zbyt wiele spotkań, ale oczywiście zobaczyliśmy się podczas dedykowanego artystom turnieju Beskid Cup 2022.

Z kim trenujesz na co dzień i jak często?

– Pierwsze tenisowe kroki stawiałem pod okiem Maćka Borowiaka, czyli trenera wspomnianego już Jacka. Obecnie trenuję z Kubą Kosickim, więc w CV mam już dwóch trenerów (śmiech)! Na tym etapie na którym jestem, staram się więcej trenować niż grać na punkty. Wychodzę z założenia, że na razie lepiej jest grać dobrze, ładnie technicznie i przegrywać aniżeli grać brzydko i zwyciężać. Mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele lat spędzonych na korcie, więc w pewnym momencie treningi powinny zaprocentować. Staram się być cierpliwy, ponieważ już na początku tej przygody ostrzegano mnie, że tenis jest bardzo techniczną i trudną dyscypliną sportu.

Tenis na poziomie amatorskich dla jednych jest formą relaksu, dla innych dosyć stresującą formą aktywności fizycznej. Jak jest w Twoim przypadku?

– Był moment, kiedy naprawdę wściekałem się na korcie, kiedy coś mi nie wychodziło. Szczególnie ciężko było podczas gry backhandem. Od początku nauki gry w tenisa próbowałem oburęczny, ale po około roku przestawiłem się na jednoręczny. Wystarczył jeden trening na którym trener Kuba zrobił mi próbne ćwiczenie jednoręcznego backhandu, podczas którego trafiłem 9 na 10 uderzeń. Wtedy już wiedziałem, że to właściwa droga. Tym bardziej, że od zawsze bardzo podobało mi się to uderzenie, ale jednak długo męczyłem się z oburęcznym. Odkąd nastąpiła zmiana, to i moja postawa na korcie się zmieniła. Jestem zdecydowanie spokojniejszy podczas gry.

Coraz częściej jesteś zapraszany na różnego rodzaju tenisowe imprezy. W tym roku gościłeś m.in. na Florydzie podczas imprezy Polonia Open. Jak wrażenia z tego wyjazdu?

– Patrząc na wyniki można stwierdzić, że byłem tam tylko towarzysko (śmiech). Mówiąc poważnie, to był to tenisowy camp zorganizowany w pięknym miejscu jakim jest miasto Naples. Tam mieści się akademia Emilio Sancheza. To były znakomity tenisista z Hiszpanii, brat jeszcze bardziej znanej Arantxy Sanchez Vicario. W życiu bym nie pomyślał, że będę wiedział kim są te postaci i że będę o nich opowiadał. To tylko potwierdza, że wkręciłem się w tenisa na dobre. Wracając do campu w Naples, we wspomnianej akademii można było spotkać Emilio Sancheza, który na co dzień przechadzał się po kortach. Zresztą, udało mi się poznać zarówno jego, jak i jego rodzinę. Naprawdę świetna sprawa. Zabrałem z tego wyjazdu same miłe wspomnienia, ale nie mogło być inaczej. Znakomici ludzie, piękne miejsce – korty, palmy, baseny i nieopodal pływające aligatory. To były dla mnie piękne wakacje.

Rozmawiamy przy okazji innej tenisowej imprezy – Memoriału Pary Prezydenckiej Marii i Lecha Kaczyńskich, czyli turnieju ITF $100 000, gdzie również zostałeś zaproszony. Miałeś okazję zobaczyć nowoczesny obiekt, jaki tu powstał. Robi wrażenie?

– Obiekt robi wrażenie, a po rozmowie z prezesem Polskiego Związku Tenisowego, Mirosławem Skrzypczyńskim, którego miałem okazję poznać, wiem, że to miejsce będzie jeszcze się rozwijać. Już teraz jest tu znakomita baza, począwszy od kortów, przez hotel, restaurację, basen i pozostałe zaplecze. Myślę, że będzie to świetne miejsce, które przyczyni się do rozwoju polskiego tenisa, zwłaszcza do zwiększenia liczby topowych zawodników z naszego kraju. Już teraz jest ich wielu. Igę Świątek czy Huberta Hurkacza znają nawet ci, którzy nigdy z tenisem nie mieli nic wspólnego.

Skoro już poruszyłeś kwestię polskich tenisistów, to czy z racji patriotyzmu lokalnego najbardziej kibicujesz pochodzącej z Poznania Magdzie Linette?

– Nigdy nie miałem okazji poznać osobiście Magdy, ale faktycznie jest coś w tym, że kiedy gra Magda i mam taką możliwość, to śledzę jej wyniki i oglądam mecze. Akurat tutaj w Kozerkach, ze względu na próby przed koncertem, nie miałem wiele czasu na oglądanie tenisa, ale na meczu Magdy pojawiłem się na trybunach.

Dla Ciebie, takie wyjazdy jak ten do Kozerek, to połączenie przyjemnego z pożytecznym? Zagrałeś koncert, obejrzałeś mecz i chyba tylko zabrakło tego żebyś sam pojawił się na korcie…

– Żałuję, że nie mogłem trochę tutaj pograć, ponieważ była taka możliwość. Jednak ze względu na problemy z plecami wolałem nie ryzykować. W tym miejscu chciałem podziękować narzeczonej Kamila Majchrzaka – Marcie, która jest fizjoterapeutką i pomogła mi w powrocie do formy fizycznej. Jeśli chodzi o sam wyjazd do Kozerek, to faktycznie dla mnie – osoby coraz mocniej żyjącej tenisem – udział w takich eventach, to świetna sprawa.

Na polskiej scenie artystycznej jesteś już ponad 20 lat. Zaczynałeś od hip-hopu, później otworzyłeś się też na inne gatunki muzyczne, aby dosyć niespodziewanie w 2020 roku wydać oldschoolową, hip-hopową płytę „ID”. Co cię do tego skłoniło i jak z perspektywy czasu oceniasz odbiór tego albumu?

– Muszę przyznać, że płyta nie odbiła się szerokim echem wśród młodych słuchaczy. W zasadzie dotarła tylko do osób starszych, które pamiętają te „nasze czasy” i znają kawałki sprzed kilkunastu lat. Wszystko ewoluuje, następują zmiany pokoleniowe i mam świadomość, że dotarcie do młodych ludzi jest teraz dużo trudniejsze. Tworząc ten album nie myślałem jednak o tym na jaką skalę się on rozejdzie. Bardziej chciałem sprawdzić, czy jestem jeszcze w stanie odnaleźć się w tym hip-hopowym klimacie i zrobić fajną płytę. Osobiście jestem z niej bardzo dumny. Cieszę się przy tym, że została dobrze odebrana przez osoby, które kilkanaście lat temu jarały się moją muzyką. Wiem, że wiele z nich było zadowolonych z możliwości usłyszenia nowych kawałków w klimacie „starego Libera”.

To ostatni taki stricte hip-hopowy album Libera?

– Myślę, że przynajmniej na najbliższy czas wyczerpałem chęć wypowiedzenia się na jakieś tematy i sprawdzenia się w tej hip-hopowej konwencji. W ostatnim czasie znowu bardziej skupiłem się na współpracy i koncertowaniu z zespołem InoRos, który gra muzykę będącą połączeniem folka, rocka i popu. Wspólnie koncertujemy, jest mnóstwo energii na scenie i to daje mi radość. A hip-hop? Nie powiem, że już nigdy nie nagram albumu w podobnym klimacie, ale chciałbym zrobić coś bardziej świeżego.

Rozmawiał Marcin Michalewski (Tennis Breakfast Podcast)

Marcin „Liber” Piotrowski.
Marcin „Liber” Piotrowski.

Marcin „Liber” Piotrowski jest obecny na polskiej scenie muzycznej od ponad 20 lat. Początki jego kariery były związane wyłącznie z hip-hopem. Rozpoczynał jako członek zespołu Ascetoholix. Następnie postawił na karierę solową. Współpracował z wieloma artystami polskiej muzyki, zarówno nagrywając z nimi utwory, jak i pisząc dla nich teksty piosenek. W dorobku ma pięć solowych albumów. Ostatni zatytułowany „ID” ukazał się w 2020 roku. Prywatnie mąż wokalistki Sylwii Grzeszczak.

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości