To był jeden z najbardziej osobliwych wywiadów. Słowacja, późny listopadowy wieczór. Rok 2015. Garstka widzów ogląda mecz gry podwójnej na korcie centralnym w narodowym ośrodku tenisowym w Bratysławie. Serb Ilija Bozoljac siedzi na ławce z zamiarem pakowania termobagu. Człowiek, który potrafił posyłać serwisy jak pociski z prędkością 245 km/h, poza kortem jest równie wyrazisty jak jego pierwsze podanie, ale bywa również zaopatrzony w refleksję i filozoficzne rozważania. Podczas rozmowy podróżowaliśmy między innymi po tenisowym świecie, literaturze Momo Kapora, przemierzaliśmy serbskie winnice, ale także – cały czas – wszelakie zakamarki słowackiego centrum tenisowego przy ulicy Prikopovej.
Ilija to człowiek o bardzo szerokich horyzontach. Przeżył wojnę na Bałkanach, umie pochylić się nad ludzką tragedią i pomimo traumy, zaraża pozytywnym spojrzeniem na świat. Poruszyliśmy wiele wątków z Iliją, który 29 stycznia 2007 roku piastował 101. miejsce w rankingu ATP singlistów, ale ponieważ Serb czerpał autentyczną radość z konwersacji, zaproponował ciąg dalszy pogawędki nieopodal hali, w której brylują hokeiści i łyżwiarze figurowi. Dołączył do nas jego partner deblowy, Słowak Igor Zelenay. Przy dobrym trunku Ilija demonstrował swoje żywiołowe podejście do życia, wzbogacone o bardzo trzeźwą ocenę stanu naszej planety. W pewnym momencie człowiek, którego serwisem zachwycał się były nr 1 – Jim Courier, zareagował na ludzki dramat. Pewien słowacki jegomość w podeszłym wieku upadł na chodnik. Rozciął sobie głowę, polała się krew, starszy pan zaczął krzyczeć. Ilija Bozoljac, obeznany z wojenną zawieruchą, podbiegł do kelnera, zerwał mu fartuch i w okamgnieniu zrobił z niego chustę, aby opatrzyć ranę głowy. Wszystko trwało krócej niż niejeden gem serwisowy Serba. Kiedy krew przestała broczyć starszemu pana, Ilija poprosił Zelenaya, który jest rodowitym Słowakiem, aby zadzwonił na pogotowie ratunkowe celem dalszej opieki. Rozwiązanie było prowizoryczne, ale skuteczne. Wielkie serce zodiakalnego Lwa przemówiło w pełnej krasie.
Ludzie siedzący przy stolikach wprost zaniemówili na widok błyskotliwej akcji Serba. Ważne, że ocalił żywot starszego przechodnia, który niechybnie wykrwawiłby się na ulicy.
„Bozo” jest uwielbiany przez Mariana Vajdę, byłego trenera Novaka Djokovicia. Sposób, w jaki przywitali się w Bratysławie, był niezwykle czuły. Jakby nie widzieli się przez dobrych kilka lat… Bozoljac to również tata i mąż, a także wielki miłośnik motocyklowych mistrzostw świata! Charakterny chłopak z południowej Serbii, który fascynuje się wyścigami Moto GP, niekomercyjną muzyką, awangardowym kinem, festiwalem wina w Aleksandrovac i czeską parą deblową: Stepanek/Berdych. Ilija Bozoljac – fascynująca postać! Uśmiech, którym mnie przywitał po meczu deblowym w Bratysławie, oznaczał, że będzie twórczo i wesoło…
Witam zodiakalnego Lwa!
– Coś ci pokażę… (Ilija wyciąga telefon komórkowy) Oto grzywa prawdziwego Lwa (animacja pokazująca Bozoljaca z gigantyczną grzywą).
Ilija, to zdjęcie sprzed dziesięciu lat?
– Nie, skądże. To artystyczne ujęcie serbskiego Lwa wykonane dziś rano. Prawdziwy król zwierząt z ludzką twarzą (śmiech).
Tego ranka, powiadasz? Ja miałem takie lwie pióra na głowie jak ty na zdjęciu, ale przed dekadą.
– Miło. Odlot. Też lubisz przebierać się za zwierzę?
Czasami lubię wejść w obcą skórę. Ilija, korci mnie, żeby zacząć rozmowę od ćwierćfinału Grupy Światowej w Pucharze Davisa. Rok 2013. Twój występ w deblu przeciwko legendarnym braciom Bryan w wyjazdowym meczu Serbów w amerykańskim Boise w Taco Bell Arena.
– A, owszem, tego meczu nie da się zapomnieć.
Grałeś w parze z Nenadem Zimonjiciem. Puryści tenisowi, którzy oglądali ten deblowy pojedynek, twierdzą, że wówczas rozegrałeś swój najlepszy mecz w karierze.
– To był naprawdę dobry mecz w naszym wykonaniu. W parze z Nenadem rozegraliśmy kilka kultowych spotkań. Jednym z niezapomnianych pojedynków był mecz deblowy w Serbii, w którym pokonaliśmy bardzo silną parę z Indii.
W marcu 2011 w Novim Sadzie pokonaliście z Nenadem znakomitą parę: Rohan Bopanna/Somdev Devvarman 12-10 w czwartym secie! Z kolei we wrześniu 2014 roku przegraliście z Nenadem zaciętą pięciosetówkę w Bangalore z parą: Rohan Bopanna/Leander Paes. 6-8 w piątej partii.
– Racja. Swego czasu pokonaliśmy Grega Rusedskiego i Andy’ego Murraya. Glasgow 2006. To też był kawał zgrabnego widowiska. Były też kapitalne pojedynki, które przegraliśmy, jak chociażby z Kanadyjczykami: z Vaskiem Pospisilem i Danielem Nestorem. To było akurat spotkanie w Belgradzie w 2013 roku, czyli rok przed triumfem Pospisila na kortach Wimbledonu w 2014, a Nestor to jak wiadomo jeden z najwybitniejszych deblistów w historii. Przegraliśmy po zaciętym meczu z parą: Pospisil/Nestor 8-10 w piątym secie, więc wstydu nie przynieśliśmy. Z Nenadem przeżyliśmy sporo na korcie i rozegraliśmy wiele ciekawych spotkań. Od dawna wiedziałem, że stać mnie, aby wznieść się na poziom czołowych deblowych rakiet świata i czułem, że mogę dorównać najlepszym. Masz rację, ten mecz ze Stanami Zjednoczonymi był wyjątkowy. Niełatwo pokonać braci Bryan. To była bitwa pełna niesamowitych zwrotów akcji. Jestem dumny i szczęśliwy, że dołożyłem cegiełkę do wygranej, bo ten punkt wywalczony przez Serbię w deblu był kluczowy dla wyniku całego starcia. Pokonując Amerykanów zapewniliśmy sobie awans do finału Pucharu Davisa, w którym niestety ulegliśmy Czechom. Jednak mimo porażki z Czechami, uważam, że cała przygoda z kadrą i fakt, że dotarliśmy tak daleko był fantastycznym i cudownym przeżyciem. Nie żałuję ani jednej chwili spędzonej w roli kadrowicza Serbii.
W finale Pucharu Davisa w 2013 roku po drugiej stronie siatki w Belgrade Arena stanęli znakomici Czesi: Radek Stepanek i Tomas Berdych. Stepec i Berdia to nie tylko świetni singliści, ale i fenomenalni specjaliści od debla.
– Tak. Muszę przyznać, że jak dla mnie para: Stepanek/Berdych była najtrudniejszym deblem do pokonania. Grałem przeciwko nim dwukrotnie. Chcąc najpełniej zilustrować ich klasę, wystarczy wspomnieć, że nigdy nie udało mi się urwać Czechom choćby jednego seta. Przegraliśmy w trzech setach mecz z Radkiem i Tomasem w Pradze w kwietniu 2012 roku. Niesamowici debliści. Uważam, że świat tenisa powinien im się baczniej przyglądać, bo warto, a ponadto można się od nich sporo nauczyć. Intrygujące, że Radek i Tomas to tenisiści totalnie różniący się stylami gry. Totalnie inni! (Ilija mocno zaakcentował słowo: totalnie!) To główny powód, dla którego gra się tak trudno przeciwko temu duetowi.
Stepanek i jego nietypowy, osobliwy forhend…
– Zgadza się. Radek grał nietypowym forhendem. Berdych – bardzo solidny, tenis oparty na potężnych pociskach z obu stron. Z kolei Stepanek to miłośnik dropszotów i lobów. Radek lubił cyrkowe popisy i nieprzyjemne dla rywali uderzenia. Wyjątkowo niewygodny przeciwnik. Nieprzyjemnie się z nimi grało, ale z drugiej strony była to cenna lekcja i ogromnie ważne doświadczenie. Dwa razy niestety, doznałem porażki grając przeciwko Radkowi i Tomasowi.
Twój ówczesny partner deblowy – Nenad Zimonjić uronił kilkanaście łez po ćwierćfinale wygranym z USA w Boise.
– Och, tak. Pamiętam. To przepiękna scena dla całej Serbii. Trudno mi opisać, co czuje tenisista, który wychodzi na kort w ramach Davis Cup. To, co było niezwykłe w pojedynku z braćmi Bryan, to fakt, że mecz trwał prawie 5 godzin! Niesamowity poziom sportowy i bardzo intensywny wysiłek. Na przestrzeni całej kariery rozgrywa się jeden, góra dwa mecze, które wbijają się w twoją pamięć i pozostają z tobą na całe życie. Mecz deblowy z USA był właśnie meczem z gatunku wyjątkowych.
Czy teraz, kiedy już opadł kurz po tym zwycięstwie w Boise, uznałbyś wygraną nad USA za swój najlepszy mecz w karierze?
– Tak sądzę. Myślę, że wtedy zagrałem kosmiczny pojedynek. Rozegrałem też kilka innych znakomitych spotkań. Wiesz co, to nie musi być spektakularny mecz, aby zapadł mi w pamięć. Przenigdy nie zapomnę mojego pierwszego meczu na futuresie czy pierwszego punktu zdobytego do rankingu ATP. To wcale nie musi być wielki tenisowy turniej, aby kojarzył się z przyjemnymi emocjami.
Podejrzewam, że pierwszy punkt zdobyty w rankingu smakuje jak utrata dziewictwa.
– O, tak! Bardzo miło jest przebyć drogę przez wszystkie szczeble. Wiesz, co mam na myśli, prawda?
Warto zasmakować trudu wspinaczki, bo tylko gdy solidnie się spocisz, widok ze szczytu przynosi satysfakcję…
– Otóż to. Dopiero, kiedy osiągniesz jakikolwiek sukces, uświadamiasz sobie, jak zaczynałeś grę w tenisa i wracasz myślami do pierwszych treningów etc. Pamiętam czasy, kiedy zaczynałem swoją przygodę z tenisem. W Serbii panowała wówczas ogromna bieda. Pod względem ekonomicznym było nam bardzo ciężko. Nie było praktycznie tenisistów, nie było warunków ani do treningów, ani do gry. Na Serbię nałożono wówczas sankcje. Te obrazki z przeszłości przefrunęły przez moją głowę zaraz po zwycięstwie nad USA. To był bardzo wzruszający moment.
Ilija, czy przebyłeś podobną drogę jak Novak Djoković, który miał to szczęście, że trafił na wspaniałą nauczycielkę – Jelenę Gencić?
– Wiesz co, podobnie jak u Novaka, moja tenisowa podróż też była pełna wybojów i trudnych momentów. Pochodzę z bardzo małego miasteczka położonego na południu Serbii.
Mówisz o Aleksandrovac?
– Tak. Nie mieliśmy żadnych kortów tenisowych w Aleksandrovac. Rozpocząłem treningi pod okiem mojego taty. Bardzo podziwiam mojego ojca za determinację, którą się wykazał. Pokazał mi pierwsze tenisowe kroki. Nauczył mnie, jak rywalizować, co trzeba robić, aby być sportowcem. Praktycznie nie mieliśmy pieniędzy. Tata poświęcił swoje oszczędności i dokładnie oglądał każdą monetę, zanim ją wydał na tenisowe buty czy na rakietę dla mnie. Podróż poza Serbię nie wchodziła w rachubę, gdyż obywatele Serbii potrzebowali wiz, aby opuścić ojczyznę i wyjechać na turniej tenisowy. Rzadko podróżowałem poza Serbię w poszukiwaniu punktów do rankingu. Niemniej jednak, spoglądam na tamte czasy jak na cenne doświadczenie. Kto wie: być może poprzez ograniczone możliwości udało mi się wygrać kilka pojedynków? Może surowe warunki, w których przyszło mi dojrzewać, uodporniły mnie na niewygody i wyzwoliły we mnie wolę walki?
Jakby nie patrzeć, obudziła się w tobie wyjątkowa doza determinacji.
– Z pewnością, sytuacja, w której się znalazłem, miała swoje plusy i minusy. Nie powiedziałbym, że Jelena Gencić, Novak Djoković czy Ana Ivanović odczuwali jakiś skrajny deficyt ambicji poprzez fakt, że dojrzewali w trudnych warunkach. Jestem bliski stwierdzenia, że posiadali przewagę z racji arcytrudnych warunków, gdyż nauczyli się, jak przetrwać kryzys i rozwinęli szeroki wachlarz umiejętności. Nie podoba mi się, kiedy ktoś mówi: och, Novak Djoković i Ana Ivanović musieli przejść przez prawdziwe piekło. Błąd – trudne warunki wykształciły w nich cechy prawdziwych wojowników i mistrzów w swojej dziedzinie. Być może, gdyby opływali w dostatku, nigdy nie osiągnęliby takich sukcesów na korcie? Zapewniam cię, że Nole i Ana nie spoglądają na swoją młodość jak na piekło. Stali się zawodowcami pełną gębą i są wdzięczni za to, że zostali poddani testowi, który ich solidnie wzmocnił. Spora część osób wydaje się nie dostrzegać tego aspektu, wydają się być wręcz ślepi mówiąc, że to tragedia dla Serbów, gdyż nie mieli godziwych warunków startu. Zła perspektywa.
Podejrzewam, że znasz słynny kawałek „Desire” zespołu U2?
– Tak, znam, ale nie przepadam za brzmieniem U2. Niemniej jednak bardzo lubię muzykę.
Dobry punk rock cię kręci?
– Lubię każdy gatunek muzyki. Najbardziej fascynują mnie kapele grające muzykę daleką od komercji.
Trzymasz się z dala od mainstreamowych zespołów?
– O tak, jak najdalej od mainstreamu.
A zatem idealny dla ciebie byłby Filip Topol z czeskiego zespołu „Psi Vojaci”.
– Nie potrafię tak precyzyjnie powiedzieć, który czeski artysta odpowiadałby moim muzycznym gustom. Wiem, że kocham brzmienie „Pearl Jam”. Sporo kapel mi się podoba. Teraz słucham bardzo dzikiej i dziwnej muzyki. Zatopiłem się w muzyce zespołu „Sun Kil Moon”. Całkowicie mnie pochłonęła ta nuta… Słyszałeś o „Sun Kil Moon”?
Nie, nie znam tej grupy.
– Wspaniali artyści. Folk rock z San Francisco. Bardzo lubię tę formację. Wokalista przypomina mi kogoś na kształt kaznodziei. Ma dar do opowiadania. Wspaniałe opowieści, do tego dobra muzyka. Czasami dość mroczna muzyka, ale wciągająca i ciekawa.
Rozumiem, że „Sun Kil Moon” płynie wbrew głównemu nurtowi muzycznemu…
– Zdecydowanie wbrew temu, co nakazuje główna nitka muzycznego przemysłu. Wbrew nurtowi. Hej, tak na marginesie, jest taka piosenka „Sun Kil Moon” pt. „Cry me a river”. Bardzo dobry utwór.
Przepiękne nawiązanie, Ilija. Masz wrażliwą duszę! Z innej beczki – w twojej rodzinnej miejscowości funkcjonuje klub piłkarski „Żupa” Aleksandrovac.
– Zgadza się. Mój tata grał w piłkę nożną. „Żupa” Aleksandrovac był pierwszym klubem mojego taty. Później tata grał jeszcze w drużynie z Belgradu – OFK (Omladinski fudbalski klub, zwany potocznie Romantićari – Romantycy – przyp. red.).
Na jakiej pozycji grał tata? Był napastnikiem?
– Zmieniał rotacyjnie pozycje. Był stoperem, pomocnikiem, napastnikiem. Grał na różnych pozycjach w zależności od wytycznych trenera. Tata miał też epizod w drugiej lidze niemieckiej. Trzeba trochę umieć grać w piłkę, żeby załapać się do drugiej Bundesligi. W moich oczach to spore osiągnięcie. A region, z którego pochodzę, słynie ze znakomitego wina. Gdybyś wziął pod uwagę całe terytorium Serbii, region Aleksandrovac dysponuje najlepszym winem w moim kraju! Kto wie, być może fakt, że moje rodzinne strony słyną z dobrego wina utrudnił mi drogę na szczyt tenisowego rankingu? (śmiech Bozoljaca przetoczył się przez opustoszałą halę w Bratysławie)
Ilija, grzechem byłoby nie skosztować wyśmienitego wina.
– Naprawdę produkujemy znakomite wino. Powinieneś przyjechać do Aleksandrovac.
Nie mam wyboru. Przyjadę na festiwal waszego wina.
– Tak, wybierzemy się na festiwal. Ja już co prawda nie mieszkam w Aleksandrovac. Mieszkam w Belgradzie praktycznie odkąd przestałem być dzieckiem.
W Aleksandrovac macie też spore tradycje w piłce ręcznej. W „Żupie” grał taki fachowiec jak Ivan Lapćević.
– Tak! Jak to możliwe, że znasz Lapćevicia?
Jestem zodiakalnym Lwem, Ilija, tak jak ty. Przygotowuję się rzetelnie do wywiadów.
– To fantastyczne! Ivan Lapćević to mój bardzo dobry kolega. Miły facet.
Lapćević już zakończył karierę, prawda?
– Tak. Sporo biegał po parkietach.
Veszprem, Barcelona…
– Reprezentował wiele klubów. Pamiętam z jakim entuzjazmem grał dla serbskiego klubu „Radnićki Nisz”. Ivan był znakomitym piłkarzem ręcznym. Był reprezentantem Serbii, więc grał na wysokim poziomie.
Ilija, byłeś w II rundzie Australian Open w 2007, grałeś w drugiej rundzie Roland Garros w 2006…
– Hej Tomasz, byłem też dwa razy w II rundzie Wimbledonu w 2008 i 2010, ale nigdy nie zagrałem w głównym turnieju US Open!
Właśnie chciałem cię o to zapytać. Dlaczego wena opuszczała cię w Nowym Jorku?
– Wytłumaczenie jest proste. W Nowym Jorku zawsze odczuwałem zbyt wiele pokus. Byłem wyjątkowo rozproszony. W Nowym Jorku nie potrafiłem się skupić. Wyjątkowo trudny turniej.
Mistrz US Open 2000, Marat Safin zwykł mawiać, że US Open to turniej dla głuchych.
– Domyślam się, że chodzi o hałasujące samoloty! Marat zawsze w formie. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego Nowy Jork tak na mnie wpływał. Bądźmy szczerzy: ja nigdy nie byłem zawodnikiem, który imponował regularną formą. Nie zachwycałem formą tydzień w tydzień. Dla mnie to, co osiągnąłem w profesjonalnym tenisie, jest i tak sporym sukcesem. Nie mam talentu o tej skali, aby awansować do pierwszej dziesiątki czy dwudziestki rankingu. To co mnie nieustannie zachwyca w moim tenisie to fakt, że jestem zdolny do niespodzianek. Pragnę udowodnić, że mój styl gry może się obronić i posiada zalety. Mogę pokonać zupełnie znienacka tenisistę o znacznie wyższym rankingu. I to mi się podoba w mojej grze. Często oglądam boks w telewizji. Nienawidzę oglądać walk takich bokserów jak Kliczko. Jest najlepszy, po prostu wchodzi do ringu, nie musi wiele robić i wygrywa walkę. Zdecydowanie preferuję bokserów, którzy albo zostaną znokautowani, albo mogą wygrać po upiornej i zaciętej walce. Lubię nieobliczalnych bokserów. Jestem też fanem piłkarzy Liverpool.
Kibicujesz The Reds?
– Tak. Liverpool to zespół, który może wygrać z każdym, ale też przegrać z każdym. Moje serce zawsze szybciej bije, kiedy widzę zespół, który podejmuje walkę niezależnie od klasy rywala. Nieprzewidywalność to moje drugie imię.
„Żupska berba” to znane święto miłośników wina w Aleksandrovac.
– Jesteś niesamowity! Skąd tyle wiesz o Serbii i o Aleksandrovac? Super!
Zmierzając na wywiad z Tobą, Ilija, zastanawiałem się dlaczego nigdy nie przebrnąłeś przez kwalifikacje US Open. Po głębszej analizie zrozumiałem, że ty celowo nie awansowałeś do turnieju głównego w Nowym Jorku, bo w tym samym czasie…
– … odbywa się festiwal wina w moim rodzinnym Aleksandrovac!
„Żupska berba” co roku odbywa się we wrześniu, więc powinni przenieść termin rozgrywania US Open. Jak można organizować turniej wielkoszlemowy, kiedy w Aleksandrovac leje się wino?
– Jesteś fenomenalny! Masz krewnych w Aleksandrovac? Idziemy w stronę szatni? Czas opuścić kort. Za chwilę zgasną światła w hali.
Wędrujemy gdzie nas oczy poniosą.
– Kontynuując wątek „Żupskiej berby”. To nie jest klasyczny festiwal z elegancką oprawą. My go kochamy, bo to nasz region, więc pijemy nieograniczone ilości wina.
Jest miejsce dla ludowej muzyki?
– Owszem, odbywają się koncerty. Grają folkowe kapele z okolicy Aleksandrovac. To przepiękne święto. Z racji obchodów powiązanych z produkcją wina, festiwal ma charakter wielbiący rolnictwo.
Rolnicy przyjeżdżają na traktorach, dzieci ubierają tradycyjne stroje etc.
– Tak, rolnicy świętują. Ludzie z okolicznych wiosek bardzo chętnie przyjeżdżają na święto wina pod szyldem „Żupska berba”. To pochwała folkloru i okazja, aby uszanować wysiłek ludzi z okolic Aleksandrovac, którzy ciężko pracują na chleb, a we wrześniu chcą się po prostu dobrze bawić.
Ilija, jako kreatywna jednostka lubisz wędrować w nieodgadnione zakamarki umysłu. Gdybyś miał dziś określić kim chciałbyś być w drugim życiu: źdźbłem wimbledońskiej trawy czy czapką na głowie Marata Safina, to co byś wybrał?
– Przepraszam, czy po mojej śmierci chciałbym być czym…?
Czapką na głowie Marata Safina…
– Albo?
… źdźbłem trawy na wimbledońskim korcie.
– Wolałbym być trawą na Wimbledonie. Ale, poczekaj chwilkę, Tomasz – może jednak wolałbym przeistoczyć się w czapkę Marata Safina? Pod warunkiem, że będzie ją nosił na głowie. Wówczas mógłbym zobaczyć sporo pięknych kobiet z tejże perspektywy.
Ach, to bardzo logiczny wybór. Z wysokości czapki zatkniętej na głowie Marata, dostrzegłbyś i mógłbyś podziwiać mnóstwo przepięknych pań. Niedługo ponownie zostaniesz ojcem.
– Tak, już niebawem po raz drugi zostanę ojcem. Urodzi mi się druga córeczka.
Wnioskuję, że twoja małżonka Andrijana, z domu Basarić jest bardzo zapracowaną kobietą.
– Zgadza się. Andrijana. Kochana kobieta. Będę tatą po raz drugi. Przemiłe uczucie – być tatą.
Andrijana też jest spod znaku Lwa?
– Tak. Jest Lwicą. Jej mama jest Lwicą, jej brat jest zodiakalnym Lwem. A co dopiero jej ojciec, czyli mój teść. To jest niezła historia. Urodził się 2 sierpnia, tak jak ja. Mieszkał w małej wiosce, w której herbie był lew. I opowiada, że bardzo chciał się w tej wsi urodzić, ale pod naciskiem jego rodzeństwa został wywieziony w brzuchu mamy do szpitala w Belgradzie i tam przyszedł na świat. Jego starsi bracia i starsze od niego siostry chciały zobaczyć na własne oczy Belgrad, więc wszyscy pojechali do stolicy Serbii, aby mój teść mógł się urodzić.
Ilija, oglądałeś film „Casino Royale”?
– Oczywiście. Poczekaj, mówisz o filmie, którego akcja toczy się w Czarnogórze?
Tak. James Bond…
– Nie. Nienawidzę serii z Bondem. To film przesiąknięty komercją. Naprawdę nie lubię filmów z Jamesem Bondem. Wiem, że to dziwaczne, bo większość populacji uwielbia te produkcje, ale ja ich po prostu nie cierpię. Myślałem, że mówisz o filmie „Kasyno” z Robertem De Niro. To klasowa produkcja, a nie jakiś komercyjny Bond.
A jakie filmy przykuwają uwagę Iliji Bozoljaca? Mieszkasz bliżej „Taksówkarza” Martina Scorsese?
– „La Haine”. Oglądałeś ten film ze świetnym francuskim aktorem Vincentem Casselem?
Nie.
– Polecam. Natomiast film, który obejrzałem chyba ze 100 razy, to obraz „Trainspotting”. Nawet wczoraj go obejrzałem. Znakomite kino. Taki rodzaj filmów uwielbiam. Żadnych Bondów, żadnych „Casino Royale”. To musi być historia z życia wzięta.
Ostrze prawdziwego, brutalnego życia. Zależy ci na wyrazistym smaku?
– Tak, film musi mieć to „coś”.
Ilija, skoro tak bardzo ciągnie cię ku nieoczywistym wyborom. Może wykręciłbyś salto na motocyklu na zawodach freestyle motocross?
– O mój Boże, pragnę wykonać takiego backflipa! Jeżdżę na motocyklach. Mam w domu dwa motocykle.
Motocykle do motocrossu?
– Nie, nie, nigdy nie jeździłem na motocrossie. Jeżdżę na motocyklach szosowych. Mogę się nimi przemieszczać po mieście. Posiadam Harleya Davidsona w wersji Softail. Rozglądam się za motocyklem off-roadowym. Kiedy włóczę się z turnieju na turniej, nie mam czasu na moje hobby, rzadko bywam w domu, ale kocham jazdę na motocyklu. Nie wiem dlaczego ta rozmowa potoczyła się w stronę dwóch kółek, ale ja naprawdę kocham motocykle. Motory to moja pasja.
Też nie wiem, ale zgaduję, że skoro lubisz kiedy twój umysł przekracza granice, to domyślam się, że lubisz motocykle.
– Tak, dobrze mnie odczytujesz. To, że lubię iść w nowym kierunku i nie przepadam za utartymi ścieżkami, nie oznacza, że jestem szaleńcem. Na szosie zachowuję się bardzo kulturalnie. Uwielbiam to uczucie, kiedy siadasz na motocyklu i jedziesz. Wyjątkowy wymiar wolności.
Nie jesteś sam. Mistrz Roland Garros 2003, Hiszpan Juan Carlos Ferrero też jeździ dla frajdy na motocyklach i przyjaźni się z Sete Gibernau, wicemistrzem świata w Moto GP 2003 i 2004.
– Nie wiedziałem o tym. Wiem kim jest Sete Gibernau, ale nie wiedziałem o przyjaźni z Ferrero.
Nie chciałbyś ścigać się zawodowo w Moto GP?
– Nie. Lubię smak jazdy rekreacyjnej na motocyklu. Nie znoszę niczego, co pachnie komercją. Lubię jazdę solo. Coś, co wypływa z ludzkiej duszy i daje przyjemność, a nie bierze się z chęci zarobkowania. Mam ogromny respekt dla umiejętności i odwagi profesjonalistów, którzy ścigają się w Moto GP. To, co wyczyniają na motocyklach szosowych włoscy i hiszpańscy mistrzowie: Valentino Rossi, Marc Marquez czy Jorge Lorenzo, przechodzi ludzkie wyobrażenie.
Brawo. Podziwiam twoją wiedzę w zakresie Moto GP.
– Wiesz o kim mówię. Jednakowoż, brakuje mi czasu, żeby wnikliwie śledzić to, co dzieje się na szosie i w świecie wyścigów. Podam przykład: jeżeli grasz w tenisa z przyjaciółmi dla celów rekreacyjnych w lokalnym, kameralnym klubie, nie musisz gapić się w telewizor, śledzić wyników na zawodowych kortach i pamiętać ile turniejów wygrał Federer.
Ilija, czy byłbyś szczęśliwy, gdybyś mógł podróżować z turnieju na turnieju w czasach Ilie Nastase i Iona Tiriaca? Niezliczone przesiadki, podróż koleją, czasem spanie na miejscu w przedziale przeznaczonym do składowania bagaży.
– Och, to byłoby odlotowe, gdybym mógł cofnąć się i przenieść do lat 70. Przeważnie tenisiści nienawidzą wiecznego włóczęgostwa i przerzucania tobołków z turnieju na turniej, tydzień w tydzień. Ja nie lubię monotonii, lubię odkrywać nowe miejsca na mapie ATP Tour, ale mam jedną wadę: kiepsko się adaptuję do nowych lokalizacji. Jestem fatalny pod tym względem. Potrzebuję sporo czasu, aby przywyknąć do nowego miejsca. Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał – nie dbam o to, gdzie będę spał. Obojętnie czy to będzie kemping, czy karimata, czy śpiwór w schronisku. Nie potrzebuję atłasowych prześcieradeł, ale… Moja profesja polega na grze w tenisa i wybierając nocleg pod kątem pracy jestem bardzo wybredny. Moje plecy od dawna cierpią. Mógłbym pokazać ci dokładnie, która część pleców jest narażona na wieczny ból. Mówię szczerze: żeby przywyknąć do piłek na korcie w nowym miejscu, zaznajomić się z nawierzchnią, zapoznać się z fachowcami od naciągu, potrzebuję przynajmniej 5 dni!
Długo się aklimatyzujesz.
– To prawda. Z tego powodu krajobraz w wielu turniejach wyglądał następująco: odpadam w pierwszej rundzie, zostaję w tym miejscu, trenuję przez 4-5 dni i po upływie 5 dni gram kosmiczny tenis. Niestety, tour jest tak skonstruowany, że my tenisiści nie mamy czasu, aby przyzwyczajać się do nowego miejsca.
Dlatego oczyma wyobraźni widzę cię na statku płynącym w latach 50. czy 60. z Australii do Europy. Spędzasz 5 tygodni na łajbie, poznajesz ludzi, budujesz więzi, aklimatyzujesz się, wychodzisz na ląd i grasz jak Frank Sedgman!
– To byłby czad i prawdziwy odlot. Z pewnością byłaby to kapitalna przygoda, choć nie jestem wielkim fanem okrętów i statków. Uwielbiam pociągi! Zaczytuję się powieściami i opowiadaniami znakomitego serbskiego pisarza Momo Kapora, który miał lekkie pióro i przepięknie opisywał podróże koleją. Był też malarzem! Zdolny człowiek, wielki artysta. Napisał „Kinoteka o trzeciej rano” i „Ostatni lot do Sarajewa”. Jego książki przetłumaczono na 20 języków.
Wiedziony miłością do pociągów, nie kusiło cię, aby zostać maszynistą?
– Nie, skądże! Nie chcę mieć nic wspólnego z inżynierią, naprawami, mechaniką. Pozwól mi się zastanowić, kim chciałbym być… Chciałbym robić niewiele, ale móc zarabiać wiele. Pragnę być magnatem. Prezydentem? Niekoniecznie. Nie, żarty na bok. Jestem szczęśliwy grając w tenisa, wiodąc życie takie, jakie wiodę. Niczego oprócz wspaniałej rodziny nie potrzebuję do szczęścia. Kocham sport, jestem wewnętrznie pełen harmonii. Czuję, że jestem szczęśliwy. Szczęśliwa rodzina to bezmiar szczęścia. Zdrowi i uśmiechnięci najbliżsi wystarczą mi, abym cieszył się życiem.
Nie ciągnie cię w wysokie góry? Nie chciałbyś być Reinholdem Messnerem?
– Nie. Wiesz co? Dostrzegam w tym ducha przygody, lubię pójść w góry, ale nie lubię ekstremizmu.
Skoki na spadochronie też nie wchodzą w grę? Stan Wawrinka lubi skydiving.
– Lubię skydiving. To wspaniałe uczucie, kiedy fruniesz i czujesz się jak ptak. Nie lubię chodzić w góry czy skakać ze spadochronu w celu poprawiania rekordów. Nie lubię radykalnych i ekstremalnych zachowań w jakiejkolwiek dziedzinie ludzkiej działalności. W tenisie też nie podobają mi się ekstremalne zachowania. Nienawidzę tego, że muszę pilnować, co jem i ile jem. Nie znoszę poświęceń i wyrzeczeń tylko po to, aby odnieść sukces w sporcie. Dla mnie katowanie ciała jest przerażające. Boję się osób, które przesadzają z treningiem i są opętani chęcią poprawiania rekordów.
Nie odczuwasz przyjemności, cały czas jesteś pod presją.
– Masz rację. Totalny brak przyjemności i gigantyczna presja. Może nie powinienem tego mówić, ale mam to w nosie. Tak po prostu czuję. Nie jestem fanem obłędnego profesjonalizmu.
Mnie też zawsze przeraża zimny profesjonalizm.
– O, to jest właściwe słowo. Przesiąknięty zimnem i chłodem profesjonalizm. Tak wygląda światowy tenis. Nie znoszę chłodnego, wyrachowanego profesjonalizmu. Hej, spójrz: większość tych ludzi, weź dla przykładu WTA Tour. Dziewczyny w tourze nie rozmawiają ze sobą.
Interesuje je wynik?
– Tak. To niesłychane! To szaleństwo. Jak można nie rozmawiać z kumplami czy koleżankami po fachu? Wiem, że przekraczanie barier jest intrygujące, ale mam dla was radę: idźcie na kort, bawcie się grą, czerpcie radość z uprawiania sportu. Róbcie to, co wam w duszy gra.
Skupienie uwagi na sobie, chęć wygrywania za wszelką cenę, opowiadanie dyrdymałów o tym, że kocham zwiedzać miasto, w którym odbywa się turniej, a tak naprawdę zawodowi tenisiści nie mają czasu, aby wyściubić nos poza korty i hotel. Pod tym względem freestyle motocross jawi się jako naturalny sport, bo tam są szczere emocje i szczere wypowiedzi. Nowoczesny świat zapomniał o tym, że najważniejsze są emocje, a nie udawane wypowiedzi niczym małpy w cyrku.
– Masz absolutną rację. Nie wiem czy potrafię to odpowiednio ubrać w słowa. Im dłużej gram zawodowo w tenisa, tym bardziej ciągnie mnie do lasu, do kontaktu z przyrodą. Oglądanie z bliska dzikiej przyrody – powiedz ile przyjemności można z tego czerpać?! Uważam, że świat i my, ludzie kompletnie zapomnieliśmy, co daje kontakt z naturą. Nie rozumiemy siły przyrody. Przyroda to przepiękny świat. Nie potrafię powiedzieć, czy mógłbym mieszkać w szałasie. Nie umiem określić, czy potrafiłbym się całkowicie wyzbyć zdobyczy cywilizacji, ale przynajmniej chciałbym spróbować żyć na łonie natury. Nie wiem czy taki model życia będzie możliwy w najbliższych latach.
Czy zdołałbyś przetrwać w takich warunkach?
– Nie chodzi o przetrwanie. Nie potrzebujesz nie wiadomo czego, aby przetrwać. Nie jest to trudne, aby żyć w zgodzie z naturą i czerpać z jej siły. Chciałbym zamieszkać w świecie dalekim od urbanistyki. W moim położeniu całkowite odcięcie od cywilizacji nie byłoby raczej możliwe z prostej przyczyny: mam dzieci, które za chwilę będą chodzić do szkoły etc. Moja żona pracuje, ja pracuję, do życia potrzebne są pieniądze. Jednak pomimo tych przeciwwskazań, przynajmniej chciałbym spróbować, czy można żyć z dala od bloków i osiedla.
Wyobrażam sobie ciebie, Ilija, w roli poety dumającego w lesie nad kolejnym dziełem.
– O, nie, ja beznadziejnie piszę. Pięknie nam się rozmawia. Wychodzimy z szatni, ale nie kończymy konwersacji, zgoda?
Nie zamierzam. Jest zbyt ciekawa.
– A zatem przyznaję się bez bicia, że literacko leżę. Nie mam za grosz talentu do pisania. Po prostu dramat. W życiu nie mógłbym zostać pisarzem. Mam bogatą wyobraźnię, więc może mógłbym być gawędziarzem i kimś kto opowiada historię, ale potrzebowałbym kogoś, kto przeleje moje myśli na papier! Ale ja i pisarz? Nie. Nienawidzę pisać. Hej, wiesz co? Są dwie dziedziny, których nie lubię: nie znoszę zakuwać. Dla przykładu uczyć się słów piosenki, żeby później ją bezbłędnie zaśpiewać. Tego nie cierpię. Wiem o czym jest piosenka, rozumiem przesłanie, wczytuję się w metafory, ale nie mam ciągotek, aby zapamiętać każdy werset i każde słowo piosenki. Nie lubię się uczyć na pamięć.
Byłbyś dobrym impresjonistą… Lubisz uczyć się poprzez doświadczanie czegoś na własnej skórze, prawda?
– Otóż to. Wyjąłeś mi to z ust. Lubię logiczne rozumowanie. Fizyka i matematyka są pożyteczne, ale to nie dla mnie. Wiesz co jest zabawne w moim życiu? Kiedy byłem naprawdę młody, nie przepadałem za czytaniem książek. Rzygałem literaturą. Teraz, kiedy dojrzewam, jestem pochłonięty książkami o filozofii. Fascynuje mnie socjologia i – w jakimś zakresie – poezja. Jak już wyznałem, jestem kiepski w pisaniu, ale uwielbiam sztukę: książki, obrazy, rzeźby, muzykę.
Ilija, jak wedle twoich przewidywań będzie wyglądał świat za 20 lat? Więcej przestrzeni na przyrodę czy może jednak człowiek obierze odmienny kierunek i postanowi otoczyć się betonem?
– Hmm… Dobre pytanie. Z pewnością przemysł będzie dominował. Populacja ludzi rośnie. Myślę, że ludzkość stanie przed okrutnie trudnym wyzwaniem: jak wyżywić planetę, na której wciąż przybywa ludzi? A kto będzie mądry, ten powędruje w stronę lasu! Tak podejrzewam. To będzie najrozsądniejsze rozwiązanie. A tak po prawdzie. Któż z nas może przewidzieć, w którą stronę powędruje ludzkość za dwie dekady?
Rozmawiał: Tomasz Lorek | Polsat Sport