Gdy ruszała ta instytucja, bo trudno nazwać go tylko najstarszym turniejem tenisowym na świecie, na brytyjskim tronie zasiadała królowa Wiktoria, a ludzkość zapoznawała się właśnie z wynalazkiem telefonu i fonografu. Pierwszy mistrz Wimbledonu – bo o tym turnieju mowa – z 1877 roku, Spencer Gore był miłośnikiem krykieta i mówił, że tenis nie ma szans, aby zyskać popularność. Tegoroczna edycja turnieju na kortach All England Lawn Tennis and Croquet Club startuje 1 lipca i zakończy się 14 lipca – pisze Paweł Pluta.
By uświadomić sobie, z jak szacowną imprezą sportową mamy do czynienia w przypadku Wimbledonu, przejrzyjmy pokrótce wydarzenia owego czasu. Otóż rok 1877, gdy rozegrano pierwszy turniej wimbledoński, był czterdziestym rokiem panowania królowej Wiktorii, a przypomnijmy, że na tronie Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii zasiadała w sumie aż przez 63 lata.
W 1877 roku szkocki naukowiec Alexander Graham Bell zainstalował pierwszy na świecie telefon. Z kolei amerykański wynalazca, Thomas Alva Edison zaprezentował fonograf – pierwsze urządzenie utrwalające i odtwarzające dźwięk. W Londynie otwarto stadion Stamford Bridge, na którym swoje mecze do dziś rozgrywa piłkarska Chelsea FC. We Wrocławiu uruchomiono pierwszą w mieście linię tramwaju konnego, a Gdańsk uzyskał połączenie kolejowe z Warszawą. W tymże 1877 roku urodził się Aleksander Zelwerowicz, aktor, reżyser teatralny i pedagog związany przez wiele lat z Teatrem Polskim w Warszawie.
Długa i krótka dłoń
Jednak nim w poniedziałek, 9 lipca 1877 roku, rozpoczął się pierwszy turniej na Wimbledonie, trzeba cofnąć się jeszcze w czasie. Co sprawiło, że tego dnia zainaugurowano najstarszą imprezę tenisową na świecie? Jak i skąd tenis trafił do Anglii? A potem zrobił taką karierę i do dziś podbija świat.
Szukając korzeni współczesnego tenisa niektórzy historycy cofają się do czasów starożytnej Grecji czy Rzymu. Wspomina się też o Indiach oraz Persji. Przyjmuje się jednak, że za protoplastę tenisa uchodzi tzw. jeu de paume (czyli gra dłonią), powstała w XIII wieku, która trzy stulecia później przeniosła się też do specjalnych sal. Na otwartym powietrzu nazywano ją longe paume (długa dłoń), a gdy grano w sali – courte paume (krótka dłoń). Plac do gry o wymiarach ok. 30 x 10 metrów był podzielony na pół linią na ziemi, później sznurkiem i w końcu siatką. Gracze odbijali twardą piłkę w skórzanych rękawicach, potem stosowano łopatkę pokrytą pergaminem, by w końcu na przełomie XV i XVI wieku zacząć używać drewnianej paletki.
Gdy bilard wyparł jeu de paume
Badacze historii tenisa doliczyli się dziewięciu krajów w Europie, w których jeu de paume była uprawiana w salach, gdzie grywali arystokraci i królowie. Najbardziej rozpowszechniona była jednak we Francji. Za panowania Henryka III (1574-1589), który zasiadał też przez rok na polskim tronie jako Henryk Walezy, w Paryżu liczącym wówczas 300 tysięcy mieszkańców było 250 sal do gry. Natomiast za czasów Ludwika XIV imponująca sala do tej gry powstała w Wersalu. Jednak kiedy jeden z ministrów króla wymyślił nową grę – bilard, nadeszły chude lata dla jeu de paume, które zaczęło stopniowo zamierać w kraju nad Sekwaną.
Na szczęście nie stało się tak na innych dworach europejskich: Hiszpanii, Włoszech czy Austrii. Najbardziej podatnym gruntem na dalszy rozwój tego sportu była jednak Anglia. Już w pierwszej połowie XVII wieku, w takim oto Londynie było 14 kortów krytych.
Dyscyplina opatentowana pod dziwaczną nazwą
Pierwszym, który zebrał i uporządkował przepisy do gry, która polegała na przerzucaniu piłki nad siatką, był angielski major Walter Clopton Wingfield. Co więcej, w 1874 roku zgłosił ją do urzędu patentowego w Londynie, pod dziwaczną nazwą sphairistike. Jednocześnie został producentem skrzynek z następującą zawartością: dwie rakiety, piłka, siatka oraz właśnie przepisy do gry. Na Wyspach uprawiano ją na trawie, a siatka na środku kortu była zawieszona wtedy na wysokości półtora metra(!), a po bokach jeszcze wyżej. Przepisy szybko ewaluowały.
A to za sprawą innego Anglika, Juliana Marshalla, który mniej więcej w tym samym czasie ogłosił reguły gry nazywanej już tennis. Właśnie, skąd ta nazwa? We Francji wprowadzający piłkę do jeu de paume (czyli serwujący), musiał uprzedzać o tym rywala okrzykiem – tenez lub tenetz (trzymaj). Inne źródła podają, że mówiło się teniz (bierz, masz). O dziwo, nazwa ta w ogóle nie przyjęła się we Francji. Natomiast w Anglii słowo tenez też przechodziło ewolucję, kolejno na: tenes, tenyse, by wreszcie przyjąć formę – tennis. I pod tą nazwą gra zaczęła podbijać świat. W 1875 roku włączono ją do działalności All England Croquet Club w Londynie, który już dwa lata później zorganizował pierwszy turniej wimbledoński i robi to do dziś!
Grano wedle przepisów zmodyfikowanych przez wspomnianego Juliana Marshalla. Po kilku latach major Walter Clopton Wingfield nie poznałby już swojej gry. Dzisiejsze wymiary kortu (23,77 m długości, 8,23 m szerokości do singla i 10,97 m do debla), to oczywiście wynik przeliczenia angielskich yardów, stóp i cali na metry oraz centymetry. W 1883 roku siatka pośrodku kortu zawisła na wysokości 0,914 m i od tej pory nic w tej kwestii się nie zmieniło!
Intrygujący system liczenia
Jeszcze bardziej intrygujący jest system liczenia punktów w tenisie. Tak naprawdę nikomu nie udało się rozwikłać tej zagadki, lecz istnieje kilka hipotez na ten temat.
Wiadomo, że już od samego początku liczono punkty 15, 30, 45, ponoć dlatego, że we Francji grywano w jeu de paume także dla hazardu, a pieniądze obstawiali nie tylko widzowie, ale i gracze. Francuskie monety w XIV wieku dzieliły się na 60. Król Ludwik X pozwolił na łamanie ich na ćwiartki, po 15 każda. I tak l’ecus d’or (dernier) wart był 15 sous, a zakłady opiewały ponoć na 15, 30, 45 i 60 sous. Anglicy mieli problemy z wymawianiem po francusku liczebnika 45, więc uprościli to sobie, skracając liczenie do 40.
Inna z wersji mówi o tym, że w dawnym paume gracz przesuwał się o 15 cali po wygraniu każdej piłki. Kiedy było po 45, serwujący miał ułatwione zadanie, bo jego rywal stał blisko, więc dla wyrównania szans wprowadzono wówczas obowiązek wygrania dwóch piłek. I tak pozostało do dziś, z tym że przy stanie po 40 sędzia ogłasza komendę deuce (równowaga).
Jest też teoria mówiąca o tym, że system liczenia przez jednosylabowe one-two-three (jeden-dwa-trzy) byłby dla tenisa zbyt ubogi, stąd zastosowano dwusylabowe fifteen-thirty (piętnaście-trzydzieści), z tym że już forty five (czterdzieści pięć) było zbyt długie do wymówienia, stąd forty (czterdzieści).
Sprawa trudna do rozwikłania, najważniejsze jednak, to przyswoić sobie zasady liczenia, a jeszcze ważniejsze wygrać ostatnią piłkę, bo wtedy zostaje się zwycięzcą pojedynku i to nawet wówczas, gdy w trakcie całego meczu zdobyło się mniej piłek od rywala.
Tego rekordu już nikt nie pobije
No właśnie, idealnym przykładem tej tenisowej „niesprawiedliwości” jest najdłuższy pojedynek w historii tenisa, który rozegrano właśnie na Wimbledonie. Francuz Nicolas Mahut przegrał mecz, choć wygrał 24 piłki więcej, od zwycięzcy tego maratonu, Amerykanina Johna Isnera (czytaj też: John Isner. 14 470 asów i ani jednego więcej).
Ich pojedynek rozpoczął się we wtorek, 22 czerwca 2010 roku, późnym popołudniem, jako jeden z 64, jakie rozgrywa się w pierwszej rundzie Wimbledonu. 782 krzesełka na korcie numer 18 nie były w pełni zapełnione widzami. Nic dziwnego, bo spotkanie nie zapowiadało się szczególnie pasjonująco. Amerykanin zajmował 19. pozycję w rankingu ATP, a 28-letni Francuz (148. ATP) do turnieju głównego przebijał się przez trzyrundowe kwalifikacje, przy czym w drugiej pokonał Brytyjczyka Alexa Bogdanovica 3:6, 6:3, 24:22, po czterogodzinnej walce. Cztery godziny bez trzech minut Mahut spędził na korcie także w trzeciej rundzie eliminacji, zwyciężając Austriaka Stefana Koubka. Te dwa czterogodzinne pojedynki wydawały się bardzo długie. Jednak Francuz nie wiedział wtedy, co go jeszcze czeka. Nikt tego nie wiedział!
Po 2 godzinach i 54 minutach gry przeciwko Isnerowi, Mahut wygrał drugiego w tym spotkaniu tie-breaka i wyrównał stan meczu na 2:2 w setach. Spotkanie wówczas przerwano, przy stanie 6:4, 3:6, 7:6(7), 6:7(3), z powodu zapadających ciemności. Następnego dnia obaj zawodnicy wyszli na kort około godziny 14. Grali i grali. Przy stanie 6:6 arbiter nie zarządził tie-breaka, bo wówczas w turniejach Wielkiego Szlema (za wyjątkiem US Open) nie rozgrywało się ich w decydującym secie. Gra toczyła się więc dalej, ale żaden z tenisistów nie mógł osiągnąć wymaganej przewagi dwóch gemów. 10:10, 20:20, 30:30 i nadal nie było widać końca.
Trybuny kortu nr 18 były już szczelnie wypełnione, bo ludzie lubią takie longery, które mogą się rozstrzygnąć w każdej chwili. Mogą, ale nie muszą. Tak było w środę, 23 czerwca. 40:40, 50:50, itd. W końcu po 7 godzinach i 6 minutach gry bez przerwy, przy stanie 59:59, sędzia znów przerwał spotkanie ze względu na zapadający zmrok. Tego wieczora o pojedynku trąbił już cały, nie tylko tenisowy, świat.
183 gemy i 216 asów na osiemnastce
W czwartek, 24 czerwca, kiedy inni rozgrywali już mecze drugiej rundy, trudno było wcisnąć szpilkę na osiemnastce, gdzie rundę pierwszą kończyli Isner z Mahutem. Tłoczno było na dachu sąsiadującego z tym kortem budynku, w którym swoje studia mają stacje telewizyjne transmitujące Wimbledon. Spotkanie wznowiono około godz. 16. Mierzący 206 cm Isner obejmował prowadzenie, a niższy o 16 cm Mahut wyrównywał. Wreszcie przy stanie 69:68 Amerykanin przełamał serwis Francuza, krzyknął „Yeeees” i padł z radości, bo wygrał najdłuższy mecz w historii tenisa 6:4, 3:6, 7:6(7), 6:7(3), 70:68! Niebywałe!
Maraton trwał w sumie 11 godzin i 5 minut. Mógł skończyć się wcześniej, gdyby Isner wykorzystał meczbole przy stanie: 10:9, 33:32 i 59:58. W sumie obaj tenisiści rozegrali 183 gemy. W trakcie meczu, który na trwałe wpisał się do annałów tenisa, Isner zaserwował 113 asów, a Mahut 103. W sumie rozegrano 980 piłek, a jak już wspomniałem o 24 więcej wygrał… przegrany Mahut. Taki jest właśnie bezlitosny tenis, ale jakże piękny zarazem!
Z dziennikarskiego obowiązku odnotujmy, że wykończony tym pojedynkiem Isner poległ w drugiej rundzie z Holendrem Thiemo De Bakkerem 0:6, 3:6, 2:6, po 1 godzinie i 14 minutach gry. Aż dziw, że w ogóle miał siły wyjść na kort.
8 milimetrów i strzyżenie nożyczkami
Wspomniany Nicolas Mahut, by wziąć udział w najdłuższym meczu w historii tenisa, musiał przebijać się przez eliminacje. I tutaj ciekawostka, bo Wimbledon jest jedynym turniejem na świecie, gdzie turniej kwalifikacyjny rozgrywany jest na zupełnie innym obiekcie.
Od 1966 roku, to położony, w południowo-wschodniej dzielnicy Londynu – Roehampton, sporych rozmiarów teren, przylegający do budynku Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF) i sąsiadujący, z robiącym duże wrażenie, Narodowym Centrum Tenisowym Angielskiej Federacji Tenisowej. Tuż pod siedzibą ITF na 16 trawiastych kortach przez blisko tydzień trwa rywalizacja, by móc zagrać na najsłynniejszych trawnikach na świecie, oddalonych zaledwie o kilka kilometrów.
Skoro już o tych trawnikach mowa… Trawa na 18 kortach The All Englang Lawn Tennis and Croquet Club, na których rozgrywany jest turniej (do treningów służy 20 innych kortów) ma wysokość 8 mm. Jack Kramer, mistrz Wimbledonu z 1947 roku, miał za złe organizatorom, że lata temu podnieśli wysokość źdźbła, przez co korty są wolniejsze i coraz rzadziej można podziwiać wirtuozów stylu gry serve&volley na wimbledońskiej trawie.
Trawa ta to tzw. życica trwała lub – inaczej – rajgras angielski, która jest nawożona, podlewana, walcowana i strzyżona. A ostatnich, kosmetycznych poprawek, dokonuje się nożyczkami! W trakcie turnieju nad całością czuwa 28-osobowy personel. A do przepędzania gołębi, których odchody zagrażają wimbledońskiej trawie, używa się sokoła.
Niegdyś hiszpańscy tenisiści specjalizujący się w rywalizacji na ceglanej mączce, mawiali, że trawa i owszem – nadaje się, ale do pasania krów. Zdanie zmienili po triumfie Rafaela Nadala podczas Wimbledonu 2008, po jednym z najdramatyczniejszych finałów, gdy pokonał swojego przyjaciela Rogera Federera 9:7 w piątym secie. John McEnroe, trzykrotny mistrz Wimbledonu, uznał ten finał za jeden z najlepszych w historii tenisa. I nie byłby sobą, gdyby nie dodał, z odrobiną ironii, że: „na trawie gra się tak samo jak na cegle… tyle, że szybciej”.
22 sekundy i kort znika
Na cegle można grać przy siąpiącym deszczu, ale na trawie już nie. Deszcz, z którym tak utożsamiamy angielską pogodę, jest z jednej strony zmorą organizatorów turnieju, ale z drugiej powodem do dumy, bo sztukę błyskawicznego sprzątania i przykrycia kortu na Wimbledonie opanowali perfekcyjnie.
Przy każdym korcie nieustannie czuwa ekipa, która w odpowiednim momencie rusza do akcji, czyli: wysuwa poza kort, zaopatrzony w kółka, stołek sędziego głównego, oczywiście razem ze znajdującym się na nim arbitrem, usuwa krzesełka, zdejmuje siatkę i rozciąga ważącą tonę plandekę. Wszystko zajmuje im 22 sekundy – to jeden z nieoficjalnych rekordów. A zdarzało się nawet, że przy psocących się opadach deszczu trzeba było interweniować czternastokrotnie w trakcie jednego dnia.
O tym kiedy przystąpić do akcji decydują cyfry wyświetlane na tablicach przy korcie. Jedynka wyświetlana jest przy dobrej pogodzie. Dwójka oznacza gotowość ekipy przykrywającej, ale decyzję o przerwaniu gry pozostawia ocenie sędziego głównego. Gdy pojawi się trójka, gra musi być błyskawicznie przerwana, a korty przykryte plandeką.
12 gwinei, lusterko i szczotka do włosów
Cofnijmy się znów o 146 lat, kiedy to na kortach przy Worple Road (na tym ciasnym obiekcie rozgrywano turniej do 1921 roku) odbyła się pierwsza edycja Lawn Tennis Championship, bo taka nazwa imprezy wówczas obowiązywała.
Turniej, co dzisiaj może zadziwiać, zorganizowano, aby pokryć koszty zakupu walca do trawy, bowiem stary po prostu się zepsuł. Czysty dochód (wpisowe wynosiło 1 funta i 1 szylinga) wyniósł wtedy 15 funtów i zachęcił działaczy The All England Croquet Club (najpierw grano tam tylko w krokieta, potem w tenisa) do kontynuacji turnieju.
W roku 1877 kobiety nie miały wstępu na teren klubu i nie mogły oglądać pierwszego triumfatora, 27-letniego londyńczyka Spencera Gore’a. Był to pierwszy zawodnik, który uderzał piłkę od razu z powietrza, choć jako prekursor woleja narażał się tym gorszącym wówczas uderzeniem na bojkot. Mimo wszystko pierwszy finał, w którym Gore pokonał Williama Marshalla, obejrzało 200 widzów, którzy musieli zapłacić za tę możliwość po szylingu. Triumfator otrzymał w nagrodę 12 gwinei. Spencer Gore, który uprawiał wcześniej grę zbliżoną do tenisa – rackets, nie wróżył tenisowi przyszłości, uważając, że przepisy do tej gry są zbyt skomplikowane. Sam preferował grę w krykieta (nie mylić z krokietem!) i był nawet reprezentantem Anglii w tej dyscyplinie.
Panie po raz pierwszy zagrały w turnieju w 1884 roku. W finale spotkały się dwie siostry Watson. Triumfowała młodsza Maud, a w nagrodę otrzymała puchar oraz przepiękny kosz na kwiaty wykonany ze srebra. Finalistka – Lilian dostała natomiast lusterko i szczotkę do włosów. W tym roku zwycięzcy singla kobiet i mężczyzn na Wimbledonie zainkasują po 2 miliony funtów, czyli ok. 10 360 000 złotych.
Nie miał Pan racji, Panie Gore…
Wimbledon w liczbach
- W 1874 roku grę, przypominającą tenisa zgłoszono do urzędu patentowego w Londynie, pod dziwaczną nazwą sphairistike.
- W 1883 roku siatka pośrodku kortu zawisła na wysokości 0,914 m i od tej pory nic w tej kwestii się nie zmieniło.
- 11 godz. i 5 min trwał w sumie najdłuższy pojedynek w historii tenisa, który rozegrano na Wimbledonie.
- 8 mm – tyle wysokości ma trawa na 18 kortach The All Englang Lawn Tennis and Croquet Club, na których rozgrywany jest turniej.
- Pierwszy turniej, co dzisiaj może zadziwiać, organizowano, aby pokryć koszty zakupu walca do trawy, bowiem stary po prostu się zepsuł.
- 100 lat temu wprowadzono losowanie większości biletów spośród setek tysięcy zgłoszeń kibiców. Jednak codziennie podczas trwania Wimbledonu jest też pula przeznaczona do sprzedaży dla czekających przez kilka dni i nocy w kilometrowych kolejkach – tzw. The Queues.
- 97 lat temu przeprowadzono pierwszą transmisję radiową z finałów Wimbledonu.
- 78 lat temu zwycięzca singla panów, Francuz Yvone Petra, był ostatnim tenisistą grającym na Wimbledonie w długich spodniach.
- 52 lata temu złamano wimbledońską tradycję, w myśl której nigdy nie grano w niedzielę. Ponieważ jednak w 1972 r. w sobotę lalo jak z cebra, finał przeniesiono na niedzielę. Natomiast od 1982 r. finał singla mężczyzn już stale odbywa się w niedzielę (naciski ze strony stacji telewizyjnych).
- 38 lat temu przerwano kolejną tradycję w Wimbledonie, bowiem białe piłki, którymi rozgrywano turniej od początku, zastąpione zostały żółtymi. Utrzymano natomiast zapis, że tenisiści występują w białych strojach. W praktyce ów strój musi posiadać 3/4 bieli.
Paweł Pluta
Fot. www.depositphotos.com