Kamil Majchrzak wrócił do touru i gra jak z nut! Awans o… 212 miejsc!

– Długoterminowo byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym zdążył na eliminacje US Open. Chciałbym do sierpnia zbudować odpowiedni ranking, żeby zagrać w Nowym Jorku - mówi Kamil Majchrzak. Fot. Olga Pietrzak

Kamil Majchrzak w poniedziałek 4 marca 2024 roku awansował aż o 212 miejsc i jest już 440. tenisistą w rankingu ATP. Już, ponieważ w styczniu 28-latek wrócił do touru z zerowym kontem punktowym, po 13-miesięcznej przerwie spowodowanej zawieszeniem za stosowanie niedozwolonych środków dopingujących. W sobotę urodzony w Piotrkowie Trybunalskim tenisista wygrał turniej rangi ATP Challenger w stolicy Rwandy Kigali. Wcześniej podopieczny Marcela du Coudray’a wygrał dwie imprezy ITF niższej rangi.

Kamil Majchrzak i trener Marcel du Coudray po wygranym turnieju w Kigali. Fot. Archiwum prywatne K. Majchrzak
Kamil Majchrzak i trener Marcel du Coudray po wygranym turnieju w Kigali. Fot. Archiwum prywatne K. Majchrzak

Poniżej fragment rozmowy z Kamilem Majchrzakiem z zimowego, papierowego wydania “Tenis Magazynu”, którą przeprowadził przed startem sezonu 2024 Tomasz Dobiecki.

Jaki scenariusz na rok 2024 by Cię satysfakcjonował?

– Długoterminowo byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym zdążył na eliminacje US Open. Chciałbym do sierpnia zbudować odpowiedni ranking, żeby zagrać w Nowym Jorku. To osiem miesięcy grania. Myślę, że miałbym wystarczająco dużo czasu na to, jeśli zdrowie pozwoli, oczywiście. Wydaje mi się, że na pewno jest to realne i na pewno się na to nastawiam. (…)

Oczekiwania wobec siebie mam duże, bo jestem świadomy poziomu, jaki reprezentowałem przez ostatnie lata. Od 2018 roku cały czas byłem w TOP 200 rankingu ATP, a od 2019 byłem ciągle na przełomie pierwszej setki na świecie.

A co chciałbyś osiągnąć w dalszych etapach kariery?

– Tu nic się nie zmieniło, bardzo chciałbym powalczyć o czołową 50. rankingu. To jest realne, bo tak naprawdę zawodnik rośnie wraz ze swoją grą i do końca nie wiadomo, dokąd go to zaprowadzi i gdzie ma limit możliwości.

- Wimbledon to wyjątkowe miejsce, więc jeśli miałbym się gdzieś zapisać na kartach historii, to właśnie tam byłoby to najprzyjemniej zrobić - zaznacza Kamil Majchrzak. Fot. Olga Pietrzak
– Wimbledon to wyjątkowe miejsce, więc jeśli miałbym się gdzieś zapisać na kartach historii, to właśnie tam byłoby to najprzyjemniej zrobić – zaznacza Kamil Majchrzak. Fot. Olga Pietrzak

Jest takie miejsce czy turniej, na który na pewno chciałbyś wrócić?

– Bardzo chciałbym wrócić do Australii. Dobrze się tam czuję i chciałbym tam znowu polecieć, bo tego mi brakowało w tym roku i będzie brakować zaraz po powrocie na korty. Tam życie płynie inaczej, choć Australię znam tak naprawdę od tenisowej strony, ale zawsze tam zawodnicy są bardzo dobrze traktowani. Wydaje mi się, że życie tam spokojnie płynie, jest piękna pogoda, to fantastyczne miejsce. Po prostu się tam zawsze dobrze czuję.

A jaki turniej najbardziej chciałbyś wygrać?

– Wimbledon. Niesamowitym uczuciem jest tam być, przebywać, grać. To wyjątkowe miejsce, więc jeśli miałbym się gdzieś zapisać na kartach historii, to właśnie tam byłoby to najprzyjemniej zrobić.   

Co pomogło Ci przetrwać trudny okres rozłąki z tenisem? Mawia się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, bo kiedy jest naprawdę trudno czasem zostaje się samemu ze wszystkim.

– Na pewno bardzo trudne były te pierwsze miesiące, kiedy nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Dopóki to nie było wyjaśnione i nie wiedziałem od początku do końca co się stało, to było naprawdę ciężko. Przez pierwszy miesiąc prawie z domu nie wyszedłem, a przy mnie na pierwszej linii była moja żona Marta. Właściwie wtedy była non stop sofa, łóżko, łazienka, sofa, łóżko, a gdybym nie miał psa, to być może bym w ogóle na dwór nie wychodził. To on wyciągał mnie z domu na spacery.

Tak naprawdę z Martą pobraliśmy się na tydzień przed informacją o zawieszeniu, więc bardzo szybko dotknęło nas życie, jak to się mówi, na dobre i na złe, szczególnie to złe. Dlatego jestem jej bardzo wdzięczny, że pomogła mi przetrwać ten trudny okres, że była przy mnie i była dla mnie silniejsza, choć wcale nie musiała. Przez cały czas miałem w niej ogromne wsparcie. Na pewno był to dla nas trochę niestandardowy rok, ale znaleźliśmy w nim wiele pięknych wspólnych chwil i wiele czasu spędzonego razem rodzinnie. Moja rodzina również przez cały ten czas otoczyła mnie wsparciem i czułem się bezpiecznie przy nich.

Kamil Majchrzak z żoną Marta. Fot. Archiwum prywatne K. Majchrzak
Kamil Majchrzak z żoną Martą. Fot. Archiwum prywatne K. Majchrzak

A co się dalej działo po pierwszym okresie szoku i uporządkowania myśli?

– W dalszym etapie moja sytuacja bardzo zweryfikowała środowisko tenisowe, które stanęło za mną murem, za co byłem i jestem wszystkim wdzięczny. Tak samo mój trener Marcel du Coudray i Sławek Fotek, odpowiedzialny za przygotowanie fizyczne, bardzo mnie wspierali i poświęcili mi dużo czasu. Ta sytuacja pokazała mi, że otoczyłem się naprawdę wspaniałymi ludźmi, którzy pozostali przy mnie, pomimo największego testu, jaki może dotyczyć relacji sportowo-zawodowych. Znali mnie, moją etykę, wiedzieli, jakim jestem człowiekiem i dali mi to do zrozumienia. To jest naprawdę bardzo cenne.

Tenis to nie tylko sport przegranych, ale też sport, w którym jest się często samym, bo wiele decyzji trzeba podejmować samemu, potem samemu ponosić odpowiedzialność za nie i to nie tylko na korcie. Czy to bywa dla Ciebie męczące na dłuższą metę?

– Uważam, że to akurat w tenisie jest piękne, że wszystko jest w naszych rękach, że o wszystkim decyduję sam, ja dokonuję wyborów, ale także jestem jedyną osobą, do której mogę mieć pretensje. Lubię widzieć, co się dzieje i zdawać sobie ze wszystkiego sprawę, zwłaszcza na korcie, ale nie tylko. W życiu prywatnym też lubię mieć wszystko ułożone i dopięte. Dlatego ta cała sytuacja z ostatniego roku była dla mnie wyjątkowo trudna, bo całe moje dotychczasowe życie stało pod znakiem zapytania i nie było pewne. Wręcz przeciwnie, nagle nie byłem w stanie nic zaplanować, niczego nie mogłem przyspieszyć, wszystko wykonywałem możliwie jak najszybciej, odsyłałem do ITIA, a potem np. musiałem czekać dwa miesiące na odpowiedź. Co 30 minut sprawdzałem maila, cały czas żyłem w stresie, gdy dostawałem telefon, tętno od razu mi się podnosiło lub gdy dostawałem długo wyczekiwanego maila od ITIA, to bałem się go otworzyć, bo nie wiedziałem, czy nie dostanę kolejnej złej wiadomości. Zresztą w sumie dalej tak mam.

Co się zdarzyło, kiedy przyszła decyzja o tym, że 13 miesięcy po zawieszeniu możesz znów startować w turniejach?

– Pierwsze co zrobiłem, to udałem się z Martą na krótki wypoczynek, bo byłem mentalnie zmęczony tą sprawą i całkowicie pochłonięty. Wtedy nie trenowałem, trochę też nie miałem celu, bo nie wiedziałem, czy mam się przygotowywać do turnieju za miesiąc, pół roku czy za cztery lata.  Dlatego wyjechaliśmy, ale pechowo, będąc w górach, złapaliśmy COVID, ja już po raz trzeci, i miałem dość mocne powikłania po nim. Także finalnie przygotowania do sezonu rozpocząłem dopiero pod koniec sierpnia. Z reguły nasz okres przygotowawczy trwa od czterech do sześciu tygodni, ze wskazaniem na cztery. Teraz miałem nagle na to cztery miesiące, a to mnóstwo czasu na trening, nadrobienie zaległości, ale i popracowanie nad aspektami, na które nigdy nie było czasu w normalnym sezonie. (…)

Rozmawiał Tomasz Dobiecki

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości