Michał Przysiężny – polski Federer

Wyróżniające umiejętności techniczne i szeroki wachlarz uderzeń w tenisie to tylko parę wizytówek gry Michała Przysiężnego, dzięki którym został nazwany „polskim Federerem”. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny

Michał Przysiężny zapisał się w historii polskiego tenisa jako jeden z najlepszych tenisistów singlowych i jako trzeci Polak, który wszedł do czołowej setki rankingu światowego. Najwyżej sklasyfikowany na 57. pozycji rankingu światowego ATP tenisista pokonał w swojej karierze czołowych zawodników, m.in. Simona Bolelliego, Guillermo Corię, Federica Delbonisa, Fabia Fogniniego, Ernestsa Gulbisa, Robina Haase, Johna Millmana, Jana-Lennarda Struffa, Jo-Wilfrieda Tsongę, Sama Querrey’ego czy Fernanda Verdasco. Wyróżniające umiejętności techniczne i szeroki wachlarz uderzeń w tenisie to tylko parę wizytówek gry Polaka, dzięki którym został nazwany „polskim Federerem”. Niestety, jego dobrą passę na korcie wielokrotnie przerwały liczne kontuzje. Po zakończeniu kariery, spowodowanej ciężkim urazem Achillesa, pozostał w świecie tenisa. W Warszawie prowadzi akademię tenisa pod swoim nazwiskiem i dzieli się pasją do tenisa z innymi miłośnikami tego sportu – pisze Weronika Krupko.

To była piękna, obfitująca w wiele radości i przyjemności przygoda, w której również było dużo sportowych upadków, błędów, nieporozumień i bardzo ciężkich momentów – opowiada wieloletni trener Michała Przysiężnego, Paweł Stadniczenko.

Tenisowa droga Michała zdecydowanie nie była usłana różami. Podczas swojej kariery tenisowej musiał się zmagać z licznymi kontuzjami i przeciwnościami losu.

Paweł Stadniczenko potwierdza i wskazuje na jego niezwykłą determinację, aby grać w tenisa: – Pamiętam, jak lekarz powiedział Michałowi, że już nigdy nie będzie mógł wejść na kort z tymi problemami, które miał z kręgosłupem. Tak samo było po pierwszej operacji kolana. Michał miał już nie wrócić do tenisa. Wcześniej, jak miał czternaście lat, mówili do mnie: „Zapomnij, z niego nic nie będzie” – mówi Stadniczenko. – Najbardziej podziwiam Michała za to, że w tych największych kryzysach potrafił się podnieść i wrócić na naprawdę bardzo wysoki poziom gry – na poziom czołowej setki rankingu światowego.

Paweł Stadniczenko trenował zarówno Michała Przysiężnego jak i Huberta Hurkacza. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny
Paweł Stadniczenko trenował zarówno Michała Przysiężnego jak i Huberta Hurkacza. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny

O początkach tenisowych i zasadzie siódmego gema

Tenisowa przygoda Michała Przysiężnego zaczęła się dość niespodziewanie. – To był trochę przypadek. Kiedyś, jak byłem z moimi rodzicami u mojej babci, w telewizji leciał jakiś mecz tenisa. Wtedy zapytałem ich, czy ci tenisiści wiedzą, gdzie grają i czy tę piłkę można kontrolować. Tata wtedy znalazł w garażu jakąś starą rakietę i tak zacząłem odbijać piłki od ściany w pokoju. Tak grałem przez parę miesięcy, po czym tata zapisał mnie do szkółki tenisowej.

Michał zaczął trenować w wieku dziesięciu lat, a lekcje tenisa od razu bardzo mu się spodobały. Jednym z ulubionych wspomnień z tenisowego dzieciństwa jest jego pierwszy turniej tenisowy. – Pamiętam, jak trenowałem przez trzy miesiące, kiedy byłem mały. W Głogowie mój trener organizował cykl turniejów „Sobota z rakietą”. Grała tam dziewczyna, Dagmara Wandysz, która była w moim wieku. Była dobra jak na swój wiek. Dużo trenowała i wszystkie te turnieje wygrywała. Dla mnie to był pierwszy turniej w życiu i właśnie na nią trafiłem w finale – wspomina polski tenisista. – Pierwszego seta przegrałem 0:6. Wtedy podszedł do mnie mój trener i powiedział, że w tenisie jest taka zasada, że kto wygrywa siódmego gema, ten wygrywa cały mecz. Ja wtedy przypadkowo po przegraniu pierwszego seta wygrałem pierwszego gema w drugim secie i wygrałem cały mecz. Tym samym wygrałem cały turniej. Później już co tydzień go wygrywałem – śmieje się Michał Przysiężny.

Ufając procesowi i swoim marzeniom

Warunki, w których trenował Michał, nie należały do najlepszych. Kiedy był nastolatkiem, w Polsce nie było wielu hal tenisowych. Głogowianin podczas zimy trenował na hali sportowej podstawówki. – Jak miałem dwanaście albo piętnaście lat, to trenowaliśmy po lekcjach w szkole podstawowej. To była zwykła sala, na której mieściło się boisko do piłki ręcznej na parkiecie. Nie była to żadna hala tenisowa. Wtedy w Polsce nie było praktycznie żadnych hal tenisowych – opowiada polski zawodnik.

– Zaczęliśmy współpracować, jak miał trzynaście lat. Ludzie nie pokładali w nim nadziei.  Natomiast on miał w sobie coś takiego wyróżniającego – niesamowicie rozumie tę grę. Ma zmysł do samej gry w tenisa – opowiada Stadniczenko. – Poza tym zawsze był otwarty na nowe rzeczy. Bardzo chętnie i szybko się uczył. Ludzie nie wiedzą, jak to było z nim na początku – oczywiście później mówili o nim „mały Roger Federer” i że mega talenciak techniczny. Jednak na początku wcale tak nie było. Wszystkiego musiał się nauczyć – krok po kroku, a to, co go różni od innych osób, które trenowałem, a trenowałem i Hubiego Hurkacza, i Tomka Bednarka, to właśnie to, że on był zawsze otwarty na nowe rzeczy. Jak coś nowego mu się pokazywało, to on nie miał takiego hamulca, że coś mu nie wychodzi. Wiadomo, że jak wprowadza się jakieś zmiany techniczne, to popełnia się więcej błędów. To naturalne, taki jest proces. A Michał nie bał się popełniać tych błędów i z racji tego, że był otwarty, to z czasem mu to coraz lepiej wychodziło. U niego właśnie podziwiam tę otwartość – podkreśla trener Stadniczenko.

Michał szybko odnalazł się w rywalizacji, odnosząc coraz więcej zwycięstw w turniejach. W kategorii do lat dwunastu uplasował się w rankingu PZT na trzydziestej pozycji, a do lat czternastu – na ósmej. W kategorii do lat szesnastu był już w pierwszej trójce najlepszych polskich tenisistów. Z kolei w kategorii do lat osiemnastu był numerem jeden w Polsce. Przejście na zawodowstwo przyszło całkiem naturalnie. – Wiadomo, że jak coś idzie dobrze, to czemu miałbym przestać? – uśmiecha się Michał Przysiężny.

Pierwszy juniorski Wielki Szlem i dwie perspektywy

O pierwszym turnieju juniorskim w wykonaniu swojego zawodnika wypowiedział się trener Paweł Stadniczenko: – Pojechaliśmy na pierwszy juniorski Roland Garros i pamiętam, że mecze eliminacji były na innym obiekcie niż ten główny. Przyjechaliśmy na te eliminacje i zupełnie o tym nie wiedzieliśmy. Byliśmy wtedy rozczarowani, że nie możemy być na tym obiekcie, na którym grają sami najlepsi. Michał musiał wtedy wygrać trzy mecze, aby wejść do głównej drabinki. W rundzie finałowej eliminacji musiał wygrać z zawodnikiem, który był numerem jeden w eliminacjach. Michał do tego momentu nie wygrał z nikim takim, bo był wtedy w wieku siedemnastu lat, a nie osiemnastu, jak większość wówczas grających w turnieju. Powiedziałem mu: „Michał, jak wygrasz ten mecz, to będziemy mogli pojechać na obiekt główny, wyrobią nam identyfikatory, będziemy spać w innym hotelu, w którym są wszystkie sławy tenisa, a turniej główny będzie na głównym stadionie”. Widziałem, że to była największa do tej pory motywacja w jego życiu. Wygrał ten mecz i dostał się do turnieju głównego. Wtedy założyliśmy te identyfikatory, weszliśmy na obiekt główny Rolanda Garrosa i robiliśmy mnóstwo zdjęć – uśmiecha się Stadniczenko.

Z nieco innej perspektywy wspomina to Michał Przysiężny: – To była bardzo duża „podniecka”. Wtedy byłem może osiemdziesiąty na świecie w rankingu juniorów. W turnieju głównym przegrałem w drugiej rundzie singla, a w deblu doszedłem do półfinału. Wtedy chyba jechaliśmy z trenerem autem do Paryża z jeszcze jednym zawodnikiem. W trakcie podróży trener powiedział, że zna Paryż jak własną kieszeń, a błądziliśmy przy kortach chyba z pięć godzin – śmieje się polski zawodnik.

Rollercosterem do zawodowego tenisa

Michał Przysiężny, będąc jeszcze w wieku juniorskim, stwierdził, że chciałby się już ogrywać z seniorami. – W dwa tygodnie wygrałem dwa wysokiej rangi turnieje juniorskie – na Słowacji i we Włoszech. Tak zbliżyłem się do dwudziestej pozycji na świecie w juniorach. Właśnie wtedy, gdzieś pod koniec roku, zdecydowałem, że nie odpuszczę US Open i pojadę na dziesięć Futuresów na Jamajkę – opowiadał polski tenisista. – W ciągu roku mieli tam z czterdzieści Futuresów. Grałem tam przez dziewięć tygodni, a po nich, jak wróciłem do Polski, byłem już chyba numerem 480. na świecie wśród seniorów. To było dla mnie naprawdę fajne doświadczenie – dodaje.

Dobrą passę turniejową Polaka na przełomie 2003 roku zatrzymał ból w kolanie, powodując aż siedmiomiesięczną przerwę od rywalizacji. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny
Dobrą passę turniejową Polaka na przełomie 2003 roku zatrzymał ból w kolanie, powodując aż siedmiomiesięczną przerwę od rywalizacji. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny

Spędzony przez Michała czas na Jamajce wpisuje się na listę ulubionych wspomnień z początków zawodowstwa Polaka. – To były naprawdę piękne obiekty i plaże. Jak pierwszy raz przyleciałem na wyspę, odebrałem klucze do domku, w którym miałem rezerwację i poszedłem od razu spać, bo było około drugiej w nocy. Budzę się rano, jetlag, nie wiadomo, która to godzina i nagle słyszę jakiś szum. Myślę: „Co się dzieje? Deszcz pada” – przemknęło mi przez głowę. Otwieram drzwi od domku, a pięć metrów ode mnie plaża i piękny widok na morze z szumiącymi cudownymi falami.

Dobrą passę turniejową Polaka na przełomie 2003 roku zatrzymał ból w kolanie, powodując aż siedmiomiesięczną przerwę od rywalizacji. Parę lat później Przysiężny był zmuszony poddać się poważnej operacji kolana, która, według wielu, miała mu uniemożliwić powrót do zawodowstwa.

– Wszyscy wokół stawiali diagnozy, że Michał nie wróci już do zawodowej gry w tenisa – wspomina trener Stadniczenko. A Michał Przysiężny już rok później na koniec sezonu uplasował się na 180. pozycji w rankingu, która okazała się dla niego do tamtej pory najlepszym wynikiem.

– Jak miałem pierwsze operacje, to byłem dosyć młodym zawodnikiem, więc wiedziałem, że mam jeszcze dużo czasu, aby wrócić do dobrego grania. Gorzej, jak miałem ostatnią operację na Achillesa, gdzie miałem mieć trzy miesiące przerwy, a praktycznie dopiero po półtora roku przestało mnie boleć. Długo nie grałem, byłem już starszy, bo miałem trzydzieści cztery lata. Potem spróbowałem jeszcze grać rok, ale to, niestety, już nie było to samo. Można powiedzieć, że po tej operacji już nie wróciłem do pełni zdrowia, dlatego potem już zakończyłem karierę – wspomina tenisista.

– W takich momentach trzeba dużo walczyć na rehabilitacji i wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Na pewno nie można pozostawić wszystkiego czasowi, bo czas tutaj sam nie zagoi ran. Trzeba poświęcić dużo pracy nad własnym ciałem. Wtedy też można pracować nad zupełnie innymi rzeczami – wtedy dużo oglądałem tenis pod kątem strategicznym. To był dla mnie optymalny plan działania, aby ten czas nie był do końca straconym – mówi Michał Przysiężny.

W swojej karierze zdobył dziesięć tytułów rangi ITF w singlu (2002-2012 r.) i dwa tytuły w deblu (2002, 2004). Wygrał osiem tytułów rangi ATP Challengers w grze singlowej (2007 Wrexham, 2009 Helsinki, 2010 Kazań, Saint-Brieuc i Urtijëi, 2012 Toyota, 2013 Bergamo, 2015 Kioto) oraz jeden tytuł w grze deblowej (2006 Poznań). W ATP Tour w 2014 roku zdobył tytuł w deblu w Tokio, a rok wcześniej w singlu najwyżej osiągnął półfinał w St. Petersburgu.

Patriotyczne dwadzieścia procent ekstra

Michał Przysiężny został zapisany w historii polskiego tenisa jako jeden z kluczowych graczy, który przyczynił się do sukcesów Polski w Pucharze Davisa. Jego udział w tym prestiżowym turnieju drużynowym stanowił bardzo ważny rozdział w jego karierze.

Michał Przysiężny przez wiele lat reprezentował Polskę w rozgrywkach Pucharu Davisa. Fot. Polski Związek Tenisowy

– Michał na pewno jest wyjątkowym rodzynkiem. Był taką maskotką drużyny. Dużo żartował, śmieszkował i zawsze atmosfera z nim była bardzo pocieszna – wspomina polski tenisista, Jerzy Janowicz (czytaj też: Gigant polskiego tenisa). – Na pewno można śmiało powiedzieć, że był fanatykiem grania dla Polski i zawsze razem z energią wchodziliśmy w tę drużynę – dodaje z uśmiechem.

– Davis Cup to był turniej, w którym Michał dawał z siebie te patriotyczne dwadzieścia procent ekstra. Zawsze potrafił się bardzo zmobilizować i na treningu przed zawodami. Było widać, że ten orzeł na piersi był dla niego dodatkowym wyróżnieniem. Kilka jego najlepszych pojedynków zagrał właśnie w decydujących meczach w Davis Cupie – wspomina Aleksander Charpantidis, trener Przysiężnego. – Dwa jego mecze w szczególności zapisały mi się w pamięci – 3:2 z Wielką Brytanią i zwycięstwo Michała przy stanie 2:2 ze Słowacją w Gdyni, i to właśnie wtedy Polska dostała się do grupy światowej – uzupełnia trener Charpantidis.

– Doskonale pamiętam ten mecz z Gombosem. Było 2:2. Dość duża odpowiedzialność na mnie spoczywała. To był decydujący mecz o awans do grupy światowej, gdzie Polska nigdy tam nie była. Kubot wtedy do mnie podszedł i powiedział z przekonaniem, że jestem dużo lepszy od Gombosa. Powiedział: „Michał, on przy Tobie to jest jak amator”. Tak mi gadał (śmiech). Mówił, że nie mogę tego przegrać, bo jestem trzy razy lepszy i że nie ma nawet opcji, bym przegrał ten mecz – opowiada Michał Przysiężny. – No i faktycznie, było 6:3, 6:4, 6:3. To było dla mnie całkiem łatwe zwycięstwo, ale emocje towarzyszyły mi cały czas. Nawet, jak prowadziłem 2:0 w setach, to nie było momentu, abym pomyślał, że to już koniec – dodaje Polak.

O pamiętnym meczu przeciwko Wielkiej Brytanii opowiada Jerzy Janowicz: – Nie za bardzo mogliśmy się równać do Wielkiej Brytanii pod praktycznie każdym względem, jeśli chodzi o tenis – zaplecze, zawodnicy, historia… no i sam Andy Murray w drużynie. Byliśmy spisani na straty, ale że byliśmy wtedy młodzi, głodni sukcesów i rywalizacji, to nie poddaliśmy się i udało nam się wygrać to starcie 3:2. Wtedy też były inne zasady i grało się do trzech wygranych setów przez trzy dni. My wygraliśmy wtedy 3:2, a Michał wygrał wtedy decydujący mecz przy stanie 2:2 z Danem Evansem.

– Zwycięstwo z Danem Evansem uznaję za jeden z najlepszych meczów w mojej karierze. Wtedy bardzo dobrze grałem, wręcz wyśmienicie – wspomina z dumą Michał Przysiężny.

Z Pucharem Davisa wiążą się też te mniej oczywiste wspomnienia, jeszcze na czas zgrupowań przed samym wydarzeniem… – Przed Davis Cupem graliśmy sparingi przeciwko sobie. I często się kłóciliśmy. Można powiedzieć, że te sparingi wywoływały w nas więcej emocji niż jakiekolwiek inne mecze, więc zawsze chłopaki przychodzili, czy to był Matkowski, czy Fyrstenberg, na te nasze sparingi i oglądali to z dużym zaciekawieniem, bo naprawdę sporo się tam działo… – śmieje się przyjaciel z reprezentacji, Jerzy Janowicz.

– Była między nami ogromna rywalizacja. On chciał wygrać i ja też tak samo chciałem wygrać. Wiadomo, jakie piłki lecą podczas takiego meczu. On zawsze serwował po 220-230 km/h. Podczas meczów zazwyczaj są challenge i piłki dotykają linii na milimetry. My na treningach nie mogliśmy liczyć na challenge. Wiadomo, że jak on serwował 230 km/h, to ta piłka często wydawała się autowa. Wywoływałem aut, on zaraz się obruszał. Oczywiście tak samo ja mogłem popełnić błąd, jak i on mógł go popełnić, a wiadomo, że wtedy obaj byliśmy pewni swoich racji. Często podczas takich sparingów na siebie się denerwowaliśmy, a trenerzy aż przestawali się odzywać, bo kłótnia ewidentnie wisiała w powietrzu, a atmosfera była mocno meczowa – wspomina Przysiężny. – Jak już kończyliśmy pojedynek, to dwie sekundy później już śmialiśmy się z tego i między nami było już normalnie – uśmiecha się Polak.

Najtrudniejszy mecz w karierze i (nie)sprawiedliwość w tenisie

Michał Przysiężny w akcji. Fot. Kim Tiilikainen Tennis
Michał Przysiężny w akcji. Fot. Kim Tiilikainen Tennis

Które z meczów w karierze były dla Michała najtrudniejsze? – Zdecydowanie te na Davis Cupie. Wiadomo, że jak gra się mecz na Davisie, to nie gra się tylko dla siebie, tylko dla wszystkich kolegów z drużyny, dla całej reprezentacji, dla Polski. Pamiętam te mecze w Sopocie, gdzie graliśmy z Finlandią. Przegrałem wtedy dwa pięciosetowe mecze, najdłuższe w polskim Davis Cupie. Jeden przegrałem z J. Nieminemem, grając około 4 godziny i 50 minut. Przegrałem wtedy kilka z piłek meczowych, które miałem w czwartym secie – mówi Przysiężny i dodaje: – Po tym  meczu ledwo chodziłem. Na następny dzień paznokcie mi poodchodziły, więc ciężko mi było chodzić, ale musiałem wyjść na decydujący mecz przy stanie 2:2 przeciwko H. Kontinenowi. Miałem 2:1 w setach, 4:1 w gemach i przegrałem ten mecz. Polska przegrała, więc to było bardzo ciężkie i bolesne.

Michał musiał się jednak bardzo szybko pozbierać, bo już pięć godzin później znalazł się na lotnisku, by lecieć na kolejny turniej w Japonii. – W pierwszy dzień, kiedy tam doleciałem, wygrałem z takim mocnym zawodnikiem i to tym razem z jego piłek meczowych. Taka śmieszna sytuacja. 7:6 w trzecim – mówi ze śmiechem polski tenisista. – Tak siedzę w szatni i myślę sobie: „Jaki ten tenis jest dziwny. Dzień wcześniej połamałem dwie rakiety po przegranym meczu, nie miałem czym grać, byłem wściekły, że nie wygraliśmy i nagle lecę na zupełnie inny kontynent w Japonii, i tym razem to ja wygrywam mecz z piłek meczowych” – rozkłada ręce Przysiężny. – Oczywiście wiadomo, że wolałbym wygrać wtedy w Polsce zamiast w Japonii, ale, no niestety, to się wtedy nie udało – dodaje.

Współpracując z najlepszymi

Michał Przysiężny przyznał, że w 2010 roku został poproszony o pomoc w treningach przez samego Rogera Federera. – To był fajny moment po sezonie w 2010 roku. Znajomy, który czasami z nim trenował, powiedział mi, że Roger szuka kogoś, kto z nim będzie trenował. To właśnie on mnie polecił. Powiedział Rogerowi, że bardzo dobrze grałem w tym sezonie i szybko wspiąłem się w tym rankingu. Roger odpowiedział, że super i żebym przyjeżdżał – mówi z uśmiechem Polak. – Bilety do Dubaju miałem już kupione, Roger zarezerwował mi tam hotel i trenowaliśmy przez dziesięć dni przed tym turniejem w Doha. Trenowaliśmy sporo, bo cztery godziny dziennie jednorazowo – od godziny 12 do 16. Cztery godziny na korcie. To było bardzo fajne przeżycie. Mogłem się wiele nauczyć, zobaczyć, jak trenuje, jak gra. Bardzo fajna przygoda – podsumowuje z dumą Michał.

Zaproszenie na trening dostał też od Novaka Djokovicia. – Zagraliśmy dobry trening. Potem graliśmy przeciwko sobie seta. Przegrałem jednym przełamaniem 5:7. Świetne spotkanie, bardzo fajny trening. To było dla mnie bardzo duże doświadczenie – wspomina Przysiężny.

„Ołówek” służy radą

A co radzi młodym tenisistom, którzy chcieliby w przyszłości grać zawodowo?

– Przede wszystkim musi bardzo wierzyć w siebie. Dużo trenować, ale mądrze. Musi mieć dobrych trenerów wokół siebie. W Polsce za dużo takich nie ma, więc trzeba naprawdę starannie ich szukać. Trzeba ciężko trenować, ale przede wszystkim bardzo wierzyć w siebie. To jest kluczowe. W tenisie jest to ważne, bo można dużo trenować, ale jak nie ma się przed sobą jasnego celu i wiary w siebie, to nic z tego nie będzie – odpowiada Michał.

Jak znaleźć sposób na lepszą koncentrację podczas meczów? – Sposób jest taki, aby trenować to na co dzień. Na co dzień trenować głowę też poza kortem. Trzeba umieć się wyłączać i próbować czasami nie myśleć o niczym – trzeba umieć pobyć w teraźniejszości. Trzeba to trenować też poza kortem, bo potem podczas meczów łatwiej to przychodzi. Kiedy człowiek jest obciążany różnymi myślami, np. „co będzie, jak wygram albo jak przegram”, to nie będzie pełnej koncentracji na korcie. Ja to ćwiczyłem w różny sposób, aby te niepotrzebne myśli nie napływały do głowy – mówi Przysiężny.

A co ze sposobem na stres na korcie? – Tutaj nie ma czym się stresować. To jest przywilej, że możemy grać w tenisa, grać turnieje o ważne rzeczy. To nie powinno być stresem, tylko samą przyjemnością. Wiadomo, że musi być jakieś delikatne napięcie. Wiadomo też, że każdemu zależy i jest ta adrenalina, ale to powinno być motywujące, a nie podcinające skrzydła – podkreśla polski zawodnik.

Jak Michał ocenia poziom polskiego tenisa zawodowego? – Tenis zawodowy w Polsce jest na mocno średnim poziomie. Poza dwoma wybitnymi jednostkami – Hurkaczem i Świątek – to tak naprawdę nic się nie dzieje. Oczywiście fajnie, że Kamil Majchrzak wraca do gry, ale na pewno nie możemy powiedzieć, że jesteśmy jakąś potęgą tenisa, która wychowuje jakichś wspaniałych juniorów. Jest troszeczkę lepiej, ale do krajów, takich jak Czechy czy Francja, to jeszcze lata świetlne.

Od zera do „polskiego Federera”

Szeroki wachlarz umiejętności na korcie, technika dopracowana do perfekcji i pełne zrozumienie gry w tenisa to tylko kilka aspektów w grze Michała, dzięki którym Polak zasłużył sobie na miano „polskiego Rogera Federera”.

Michał Przysiężny na kortach Wimbledonu. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny
Michał Przysiężny na kortach Wimbledonu. Fot. Archiwum prywatne M. Przysiężny

– Michał jest bardzo utalentowany. Jeśli chodzi o tenis, to nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, bo wszystko potrafi. Wielki talent, świetna koordynacja. Pracowałem z wieloma zawodnikami i naprawdę tak wszechstronnego zawodnika nigdy nie miałem i w Polsce takiego na horyzoncie nie widać – mówi trener Michała, Aleksander Charpantidis. – Szeroki wachlarz jego umiejętności pozwalał na realizację praktycznie każdej taktyki. Z nim nie było tego kłopotu, jaki jest teraz wśród młodszych zawodników, bo to młodsze pokolenie coraz mniej potrafi i coraz mniej można im zaproponować, jeśli chodzi o taktykę na konkretnego zawodnika. Młodzi, niestety, nie potrafią na tyle, ile by to wymagało. Ciężko coś im zaproponować, skoro zawodnik ma tylko plan A, a jak ma zrobić plan B, to nie ma umiejętności. Z Michałem nigdy nie było tego problemu – dodaje Charpantidis.

Nieprzewidywalność. Potrafił stosować rozwiązania, gdzie normalnie takich zagrań się nie stosuje, chociażby pierwszy serwis z drugiego. Ciężko było czytać jego grę – podkreśla Jerzy Janowicz.

Trener Paweł Stadniczenko dodaje: – Miał naprawdę szerokie spektrum umiejętności, czyli niesamowity pierwszy i drugi serwis, mocny forhend, umiejętność gry przy siatce w ataku, grania bekhendu slajsem, co jest już teraz coraz rzadziej spotykane. Teraz, poza Dimitrovem, to tak naprawdę nikt już tego nie potrafi – mówi. – Bardzo rozumie grę. Jest mega odważny i potrafi ryzykować w ważnych momentach, i to chyba jego największy plus.

Za co go najbardziej ceni i z czego jest dumny jako trener? – Wiadomo, że jak człowiek był młody, to cieszył się z sukcesów, jakie miał, z tych spektakularnych zwycięstw, które odnosił i wygrywał turnieje. Z dzisiejszej perspektywy bardziej sobie cenię to, że potrafił się podnosić po mega upadkach. To, kiedy miał 14 lat i nikt w nim nie pokładał nadziei, że w ogóle może grać w tenisa, że będzie tak dobrym tenisistą; że po beznadziejnej kontuzji i operacji kolana on się z tego podniósł. To samo po drugiej operacji kolana. Potem miał problemy z kręgosłupem i też pokonał problem. A później ten Achilles, ta pięta, i to już po prostu było za dużo. Najbardziej podziwiam go, że on z tych największych kryzysów potrafił się podnieść i wrócić na naprawdę wysoki poziom gry w tenisa – podsumowuje trener Paweł Stadniczenko.

Jaką radę chciałby usłyszeć 10-letni Michał na początku swej tenisowej drogi? – Chciałbym usłyszeć, że na spokojnie mogę być w pierwszej dziesiątce światowej. Jak zaczynałem, to w ogóle nie do pomyślenia było, że można żyć w ten sposób, bo przez te 30 lat nie było nikogo w Polsce w pierwszej światowej trzysetce. Wtedy wbicie się do pierwszej setki to już było olbrzymie osiągnięcie. Myślę, że nie miałem wtedy w głowie tego, że mogę być wyżej. W dzisiejszych czasach, kiedy jest Iga, to innym polskim zawodnikom też na pewno będzie trochę łatwiej. Fajnie, że teraz są lepsze czasy i mam nadzieję, że będzie jeszcze wielu dobrych polskich tenisistów i tenisistek – mówi Polak.

A jaką radę Michał chciałby dać innym trenerom w Polsce? – Nie ograniczajcie swoich zawodników, bo nigdy nie wiadomo, jaki talent macie pod ręką – uśmiecha się Przysiężny.

Weronika Krupko

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości

Katarzyna Piter i Janice Tjen zdobyły tytuł podczas turnieju WTA 250 Guangzhou International Open. Fot. Guangzhou International Open 2025/WTA Tour

Katarzyna Piter, najwyżej klasyfikowana obecnie w światowym rankingu deblistek polska tenisistka, została w niedzielę 26 października 2025 triumfatorką gry podwójnej podczas turnieju WTA 250 …

Kamil Majchrzak

Jeszcze trwają halowe turnieje ATP 500 w Bazylei i w Wiedniu, a już w sobotę ruszyły  kwalifikacje bardzo prestiżowej imprezy ATP 1000 Rolex Paris Masters 2025, która od poniedziałku …

Jan Zieliński i Adam Pavlasek zagrają o tytuł w Bazylei. Fot. Swiss Indoors Basel 2025/ATP Tour

Jan Zieliński i Adam Pavlasek, polsko-czesko para zagra w niedzielę 26 października 2025 o tytuł mistrzowski w  grze podwójnej turnieju ATP 500 Swiss Indoors Basel …

Oliwia Sybicka (MKT Stalowa Wola) zajęła trzecie miejsce w turnieju Tennis Europe Junior Masters. Fot. Tennis Europe

Oliwia Sybicka (MKT Stalowa Wola) zajęła trzecie miejsce w turnieju Tennis Europe Junior Masters. Oliwia najlepiej spisała się z trojga reprezentantów Polski występujących w tym …