Wygrał tyle turniejów artystów, że ze zdobytych nagród mógłby otworzyć sklep z artykułami RTV. Ma kort tenisowy nazwany jego imieniem i jest autorem hymnu Mistrzostw Polski Artystów Kabaretowych. Mowa o Grzegorzu Poloczku, śląskim wokaliście, satyryku i kabareciarzu.
Pozwól, że zacznę banalnie. Jak się u Ciebie zaczęła przygoda z tenisem, bo wydaje mi się, że jesteś jednym z kilku artystów kabaretowych, którzy jako pierwsi sięgnęli po rakietę tenisową.
– Jeździliśmy jako Kabaret Rak co roku na Festiwal Kabaretu w Koszalinie, który organizuje Leszek Malinowski z Kabaretu Koń Polski. Tak się złożyło, że któregoś roku Leszek wybudował na wsi kort i od razu kazał nam się nauczyć grać. Tak to się zaczęło.
Czyli to wszystko wina Leszka Malinowskiego?
– Tak. Po tym, jak „kazał” nam grać, to od razu zapisałem się na pierwsze lekcje tenisa z trenerem. Za młodu miałem styczność ze sportem, dlatego nie było to dla mnie trudne do opanowania. Szło mi to bardzo dobrze i wsiąkłem.
W środowisku mówi się, że swego czasu po wygranych turniejach artystów mogłeś otworzyć sklep RTV. Podobno do wygrania były telewizory?
– Na turniejach artystów zawsze były jakieś atrakcyjne nagrody rzeczowe bądź finansowe. Dokładnie to wygrałem dwa telewizory, nawigację samochodową, ipada i kilka nagród finansowych. W tamtym czasie, po takim jednym czy dwóch wygranych turniejach, miałem opłaconego trenera i korty do treningów na rok do przodu (śmiech). Czułem się jak zawodowiec, a przecież był to tenis bardzo amatorski. Jedną z najcenniejszych nagród, jakie udało mi się zdobyć, była rakieta tenisowa wręczona przez Huberta Hurkacza na Halowych Mistrzostwach Polski Artystów we Wrocławiu. Rakieta szczególna, ponieważ Hubert Hurkacz grał nią w finale debla juniorskiego Australian Open.

Wspomniałeś o swojej sportowej przeszłości. Jaki sport uprawiałeś?
– Jako dziecko, w szkole podstawowej, bardzo dobrze grałem w koszykówkę. Byłem reprezentantem województwa katowickiego na Igrzyskach Młodzieży Szkolnej, gdzie dwukrotnie zdobyliśmy z drużyną mistrzostwo Polski. W tej drużynie grali super zawodnicy, późniejsi reprezentanci Polski, na czele z Dariuszem Szczubiałem. Byłem jednym z lepszych rozgrywających w Polsce w swojej kategorii wiekowej. Później grałem jeszcze w klubie Pogoń Ruda Śląska i Rozwój Katowice, gdzie byłem sportowcem zatrudnionym w kopalni. W sumie nie grałem długo, gdyż szybko założyłem rodzinę i koszykówka zaczęła mi kolidować z życiem prywatnym. Pojawiły się dzieci, więc zamiast gry w koszykówkę wybrałem pracę pod ziemią w kopalni.
Wtedy zaliczyłeś rozbrat ze sportem? Na długo?
– Próbowałem jeszcze na koniec zagrać kilka razy w drugiej lidze, ale miałem kontuzje i spore problemy z kolanami, dlatego odłożyłem sport na półkę. Wtedy pojawił się kabaret. W kopalni podczas Balu Elektryków, który organizowałem, spotkałem moich przyszłych kolegów – Krzysztofa Hanke i Mariana Mikulę z Kabaretu Rak – i poszedłem artystyczną drogą. Moim marzeniem wtedy było zaproszenie na bal najbardziej znanego elektryka, czyli Lecha Wałęsę. Udało się to po latach podczas Gali Hanysy, którą wymyśliłem i od prawie trzydziestu lat organizuję i prowadzę.
Tenis to miłość od pierwszego wejrzenia, czy musieliście ze sobą chodzić?
– Ja, jak się za coś wezmę, to już w to brnę do końca. Ćwiczyłem z trenerem trzy, cztery razy w tygodniu na hali po byłej maszynie wyciągowej. Dziwne miejsce na treningi tenisowe. Uważam, że bardzo dobrze trafiałem z trenerami. Między innymi trenowałem pod okiem Michała Piękosia. Mój tenis, pomimo tego, że był amatorski, pod ich okiem zaczął wyglądać. Teraz nie mogę trenować za dużo, bo mam problemy z kręgosłupem, ale gra dalej sprawia mi dużo przyjemności. Można powiedzieć, że to jest miłość, a przecież zaczynałem grać będąc już po czterdziestce.
Czyli można powiedzieć, że w Twoim przypadku koszykówka to ta pierwsza miłość, a tenis to ta sportowa miłość życia.
– Uważam, że to jest najpiękniejsza gra świata. Dzisiaj, gdybym był jeszcze raz dzieckiem, chyba poszedłbym na tenis, a nie na koszykówkę. Uwielbiam ten sport. Każde dobre zagranie sprawia mi ogromną przyjemność i potrafi mnie bardzo długo cieszyć. Po koszykówce trochę się zapuściłem. Ważyłem już ponad sto kilogramów. Zauważyłem, że jak podbiegam do autobusu, to się strasznie pocę i szybko męczę. Jakieś choroby się zaczęły pojawiać. Postanowiłem coś ze sobą zrobić. Padło na tenis i tak to trwa do dzisiaj. Mam 66 lat i trochę mniej gram, ale czuję się świetnie. Teraz jeszcze ćwiczę jogę, co bardzo pomaga mi w utrzymaniu ciała w ryzach i dobrej kondycji.
Nie wypominam ci wieku, ale dużo koncertujesz i bywasz na wszystkich turniejach artystów, które się odbywają w Polsce. Mało tego – zawsze jesteś na podium.
– Staram się wszędzie bywać. Teraz najbardziej zależy mi na kontaktach z aktorami, piosenkarzami, kabareciarzami, którzy przyjeżdżają na te artystyczne turnieje. To jest ta wartość dodana. Spotkanie towarzyskie w fajnym gronie i gra w tenisa. Samo uprawianie sportu pozwala mi utrzymać formę na scenie. Chciałbym, aby jak najpóźniej było widać na scenie, że się starzeję. Dużo występuję, bo około 80-90 występów w roku, więc kondycja musi być. Podsumowując, tenis jest odskocznią, która pozwala mi utrzymać formę.

Śledzisz rozgrywki zawodowego tenisa. Potrafisz zarwać noc oglądając mecz w telewizji?
– Bardzo lubię oglądać tenis w telewizji. Nie oglądam wszystkiego. Raczej wielkie szlemy. Nie muszę już wstawać w nocy, żeby obejrzeć mecz. Jeżeli gra Iga albo Hubert, to wtedy tak. Troszeczkę przestałem szaleć za tenisem od momentu zakończenia kariery przez Rogera Federera. Kiedy on grał, byłem w stanie wstać o czwartej, piątej rano i gapić się w ekran. Uważam, że to był jeden z najpiękniej grających tenisistów.
Czy w swojej twórczości przemyciłeś już tematykę tenisową?
– Tak. Wydałem książkę ze swoimi satyrycznymi felietonami i jeden z nich traktuje o tenisie. Piszę w nim, że w tenisa można grać praktycznie do końca życia, pod warunkiem, że znajdziemy partnera do gry w swoim wieku (śmiech). Opisuję też historię kortów tenisowych, które po raz pierwszy ogrodzono, gdy podczas meczu dwóch starszych panów piłka wypadła daleko za kort. Jeden z nich poszedł jej szukać i nie wrócił, bo zapomniał, że grał. Tak moim zdaniem powstały pierwsze ogrodzenia dookoła kortów. Płoty miały zapobiegać, aby dojrzali tenisiści zamiast grania w tenisa, nie rozpierzchli się po mieście (śmiech).
Jakie są Twoje plany artystyczne?
– W 2024 roku nagrałem teledysk do piosenki o wielkim piecu hutniczym, którą napisałem dla miasta Ruda Śląska, w którym mieszkam. Takie piece są tylko dwa w Europie, a ten z Rudy ma się stać w przyszłości wieżą widokową. Wcześniej napisałem piosenkę o Stacji Biblioteka, która powstała na jednym ze śląskich dworców PKP. To takie moje działania regionalne, promujące kulturę, zwyczaje i cały Górny Śląsk. Poza tym ciągłe koncerty, w listopadzie kolejna Gala Hanysy, a w grudniu spotkania i biesiady barbórkowe.
W ubiegłym roku uczestniczyłeś w uroczystości upamiętniającej Krzysztofa Respondka, aktora, z którym dzieliłeś scenę w kabarecie Rak. Krzysztof był też naszym tenisowym rywalem. W 2023 roku niespodziewanie odszedł.
– Tak. Odsłonięto popiersie Krzysia Respondka na Placu Grunwaldzkim w Katowicach. Tam jest skwer, na którym upamiętnia się znanych i cenionych ludzi pochodzących ze Śląska. Z Krzysiem byłem 15 lat w kabarecie, był to świetny artysta i doskonały partner tenisowy. Bardzo lubiliśmy ze sobą grać. Spotykaliśmy się na pięknych kortach w Tarnowskich Górach i potrafiliśmy w temperaturze ponad 30 stopni grać kilka godzin. Gdy go teraz z nami nie ma, to zawsze o nim myślę w kontekście tych naszych tenisowych epickich pojedynków. Mam przed oczami, jak potrafił biegać i walczyć na korcie. W ubiegłym roku jego serce nie wytrzymało… Nie mogę tego pojąć i cały czas do mnie to nie dociera. Krzysiu był świetnym tenisistą. Posiadał naturalne predyspozycje do tego sportu.

A jak się czujesz na jednym z kortów Klubu Tenisowego Royal w Zielonej Górze, który został nazwany Twoim imieniem i nazwiskiem, a piosenka „Malinkonija” stała się wręcz hymnem Mistrzostw Polski Artystów Kabaretowych, rozgrywanych rokrocznie w czerwcu?
– Prawda jest taka, że moja piosenka stała się hymnem dzięki tobie, Radku, ponieważ śpiewamy ją wszyscy zawsze, gdy to Ty ją zapowiadasz. Bardzo to miłe z tym hymnem oraz kortem nazwanym moim imieniem, ale nieskromnie powiem, że wywalczyłem to sobie (śmiech). Wygrałem tam już chyba 6 razy. Należało się (śmiech).
Rozmawiał: Radosław Bielecki

IMIĘ I NAZWISKO: Grzegorz Poloczek
DATA i MIEJSCE URODZENIA: 28.01.1959
Gram w tenisa od (rok): 2004
Ulubiony tenisista: Roger Federer
Ulubiona tenisistka: Iga Świątek
Ulubiony turniej ATP/WTA: Roland Garros
Ulubiona nawierzchnia: mączka (czerwona)
Największy sukces tenisowy: dwukrotnie wygrany turniej open artystów polskich w Pogorzelicy
Ulubiony drink: Johny Walker Black
Sprzęt tenisowy Grzegorza Poloczka
Rakieta: Babolat Pure Drive
Naciąg: LUXILON Big Banger 1,25 mm
Siła naciągania (kg): 24/23
Koszulka: każda ładna darowana (L)
Spodenki: z kieszeniami (L)
Skarpety: Babolat (43-46)
Ulubione piłki: Tretorn Serie+
Buty: Head Sprint SF

