Na początku lat 70. XX wieku tenisiści ulegli czarowi nowoczesności. Stopy aluminiowe zastąpiły drewno i nastała moda na rakiety metalowe. Niestety, w naszych sklepach sportowych w tamtym czasie trudno było kupić jakąkolwiek rakietę.
Jedyny producent Zakłady Sprzętu Sportowego „Polsport” w Bielsko-Białej dostarczał do sklepów znikomą liczbę drewnianych rakiet, nie najwyższej zresztą jakości. Jak nawet się pojawiły, to znikały z półek w ciągu paru minut. Sytuacja poprawiła się wraz z rozpoczęciem przez Pabianicki Oddział Zakładów Galanteryjnych Przemysłu Gumowego „Stomil-Galbut” w Łodzi produkcji metalowych rakiet tenisowych. Wytwarzano tam w latach 1976-1992 pod marką „Stomil” modele rakiet: Polonez, Polonez Masters, Polonez Masters Junior, Champion, Champion Junior, Grand Prix, Grand Prix Masters oraz Stomal 20 i 40. Był to sprzęt uniwersalny dla graczy w różnym wieku i zaawansowaniu. Pabianicki zakład produkował rocznie ok. 150 tys. sztuk wszystkich rodzajów rakiet, wyposażając je na początku w czeskie naciągi, a później własnej produkcji naciągi poliamidowe.
W 1978 roku rakieta Stomil „Polonez”, kosztowała w sklepie 1250 zł. Polonezy eksportowano poza granice Polski – na Kubę, do Bułgarii, Czechosłowacji i na Węgry w liczbie ok. 30 tys. sztuk rocznie. Zakład oprócz rakiet produkował torby, pokrowce do rakiet, spodenki i spódniczki tenisowe oraz obuwie tenisowe. Z początkiem lat 90. przez import lepszej jakości sprzętu i nasycenie rynku popyt na produkty firmy Stomil zmalał, co doprowadziło do likwidacji zakładu.
- Konsultantem przy produkcji rakiety Stomil „Polonez”, był nasz as tenisowy Wojciech Fibak.
- Rakieta Stomil „Polonez” była tzw. kopią rakiety AMF Head Professional.
- Panował ogólnopolski trend wśród producentów, by wytwarzane wyroby nazywać Polonez. A tak pisano o tym w prasie: „Jak gdyby w Polsce już innych tańców nie było. Zaczęło się od jachtu Polonez, następnie samochodu, balonu, hotelu, rakiety tenisowej, piłek tenisowych i innych drobiazgów.”
- Rakieta służyła czasami tenisitom jako otwieracz do szklanych butelek oranżady czy piwa. Profil ramy idealnie pasował do zdejmowania kapsli.
- Podjęto także próby produkcji rakiet Stomil z tworzywa sztucznego.
- Ostatnie modele rakiety Polonez sprzedawano pod marką TENIGAL. Face lifting polegał na malowaniu aluminiowej ramy i serca oraz loga marki na naciągu.
- Czas potrzebny do wyprodukowania jednej rakiety Stomil „Polonez” wynosił 168 minut.
Jak powstał Stomil „Polonez”?
W magazynie ilustrowanym „Sportowiec” w numerze 7 z 1977 roku ukazał się artykuł autorstwa Jana Okulicza pt. „Struny z metalu” opisujący, jak powstawała rakieta „Stomil” Polonez”.
„Zakład w Pabianicach jest maleńki, na dwie zmiany pracuje tam nie więcej niż 50 osób. Kiedyś w salce produkcyjnej na wtryskarkach wyrabiano tu kubki plastykowe, mydelniczki. Maszyny stały, nie były wykorzystane. Dyrektor „Stomilu” Henryk Olejniczak uparł się wtedy, by jego zakłady były dochodowe i robiły rzeczy pożyteczne. Bez trudu czytając gazety da się ustalić, czego ludzie szukają w sklepach. Prasa alarmowała często o braku na rynku rakiet, o wzrastającym na nie zapotrzebowaniu, o tenisowej modzie. Postanowiono uruchomić produkcję. Początki są jak zwykle były trudne, tym bardziej że produkt końcowy miał być dobry, nowoczesny.
Do zakładu przychodzą transporty prętów o odpowiedniej długości wykonanych ze stopu aluminiowego. Na dwóch zwykłych prasach o nacisku 20 ton specjalny kształtownik wycina w pręcie dziury na serce rakiety i naciąg. Taki pręt przenoszony jest do kąpieli chemicznej, po czym na dwóch okrągłych kształtownikach uzyskuje się błyszczący owal o ściśle sprawdzonym promieniu. Wtedy rakieta może otrzymać „serce”. Kawałek plastyku o odpowiednim kształcie, który rozpiera schodzące się ramiona, nazwany oficjalnie – kształtką profilującą. Końce ramion zalewane są tworzywem tak, aby nie było możliwości drgań w tej plastykowej skorupie. Taka rama wędruje na jedno z kilkunastu stanowisk, gdzie zakładany jest naciąg. W zasadzie jest to czynność prosta, chociaż pracochłonna i wymagająca wprawy. Ciężarek dwudziestokilogramowy utrzymuje naciąg w zakładanym naprężeniu, nie potrzeba więc żadnej siły. Zręczne kobiece palce przeciągają plastykową nitkę przez otwory w ramie. Rakieta jest już prawie gotowa. Trzeba ją postawić na stanowisku, gdzie rączkę oklei się skórą i przyklei znaczek firmowy.
Tak wygląda pokrótce produkcja, ale przecież to nie koniec tenisowej sprawy.
Mówi o tym dyrektor Jerzy Oliwny: – Pomysł na produkcją powstał w kwietniu 1976 roku. Zaczęliśmy działania w tym zniszczonym budynku, nie bardzo wiedząc, co i jak. Rozpoczęliśmy serią próbną 150 sztuk bez większego rozeznania. Mieliśmy rysunki, zdjęcia, ogólne wyobrażenie o tym sprzęcie. Zrobiliśmy na przykład kilka rakiet za krótkich. Zwróciliśmy się do zawodników, klubów, rozesłaliśmy dziesiątki pism i rakiet z prośbą o ocenę. W czasie meczu Polska-Norwegia poprosiliśmy o ocenę Wojciecha Fibaka, który w czasie rozgrzewki grał naszą rakietą. W meczu nie mógł, bo stawka była zbyt poważna, ale powiedział, że grało mu się dobrze i jak dla nawet średniego wyczynu ten sprzęt jest zupełnie wystarczający. Od innych zawodników zebraliśmy też pochlebne opinie. Najciekawszą i najbardziej wyczerpującą dali nam specjaliści z warszawskiej AWF. Zacytuję: „Oceniamy wysoko jakość rakiet metalowych polskiej produkcji, a pragniemy zauważyć, że po grze innymi rakietami Head, Yonoyama (dziś Yonex – przyp. red.), Dunlop nie odczuwa się w porównaniu z rakieta polską jakiejś zasadniczej różnicy. Wszyscy nasi zawodnicy ocenili dobrze i uznali, że po wprowadzeniu drobnych zmian byłaby to rakieta doskonałą do treningu i zawodów”.
Poza pochwałami były także uwagi krytyczne: należało zwiększyć szerokość główki rakiety, poprawić uchwyt, skórka była zbyt śliska i nie pozwalała na dobre trzymanie rakiety. Rakieta była zbyt sprężysta, generowała duże drgania oraz zwracano uwagę na słabą wytrzymałość części plastikowych i naciągu.
Piłeczki to był rarytas
Popularyzację białego sportu utrudniał w pewnym stopniu brak piłek tenisowych. Mając nawet dobrą rakietę, nie sposób grać w tenisa bez odpowiedniej liczby piłek.
Z piłkami był większy problem niż z rakietami. Już przed wojną produkowano w Krakowie piłki na licencji Dunlopa. Do 1976 roku piłki importowano (najbardziej popularne były czeskie Optymity) ok. 200 tys. sztuk, ale trudno było je znaleźć w sklepach sportowych. Dopiero w 1977 roku Zakłady Przemysłu Gumowego „Stomil” w Krakowie rozpoczęły produkcję piłek tenisowych. Nie bez problemów. Materiały były kiepskiej jakości. Guma była zbyt twarda. Największy kłopot był z filcem, który udało się wyprodukować w Łodzi. Stara fabryka z wiekowymi tradycjami podjęła się produkcji cieniutkiego włochatego filcu. Co prawda, nie był on zmieszany z wełną długowłosych, wysokogórskich owiec specjalnego gatunku pochodzących z Nowej Zelandii, ale spełniał swoje zadanie.
Najpoważniejszym problemem było pakowanie piłek. Powinny być pakowane w hermetyczne puszki z ciśnieniem 1.4 atmosfery, niezbędnym, by nie zmiękły. Maszyn do lutowania hermetycznych puszek do piłek nigdy nie kupiono, przez co zastępczo piłki pakowano po trzy sztuki w kartoniku. Ciekawie rozwiązano problem magazynowania piłek wyprodukowanych zimą. Umieszczono je w wielkich metalowych beczkach, gdzie wytwarzano w nich ciśnienie, takie jak ma piłka tenisowa wewnątrz. W ten sposób piłki czekały na sezon w magazynie.
W 1979 roku tylko raz zdecydowano się w Poznaniu rozegrać mistrzostwa Polski piłkami krajowej produkcji. Okazały się one w opinii zawodników dobre, ale wynikło to, że trafiła się wyjątkowa niezła partia piłek.
Piotr Gąsiorek