O pasji tenisowej i niespełnionych marzeniach o karierze piłkarskiej opowiada Tomasz Jachimek, satyryk, kabareciarz, konferansjer, scenarzysta i komentator Szkła Kontaktowego w TVN 24 w rozmowie z Radosławem Bieleckim.
czytaj też: Radek Bielecki: Miłość od pierwszego trafienia
Rozmawiamy na łamach pisma tenisowego, ale muszę zacząć od pytania o Twoją pierwszą sportową pasję. Podobno byłeś wyróżniającym się i obiecującym piłkarzem Bałtyku Gdynia. Opowiedz o tej przygodzie.
– Użyłbym nawet nie tyle słowa przygoda, co odważnie idę szerzej, granicząca z szaleństwem namiętność. Jestem klasycznym reprezentantem tak zwanego wychowania blokowo-podwórkowego, gdzie wszystkie w miarę sprawne fizycznie chłopaki od 10 rano do zmroku rozgrywały mecze. W wieku 9 lat zostałem trampkarzem Bałtyku Gdynia. Dziś trudno w to uwierzyć, ale wtedy Bałtyk grał w ekstraklasie. Dojechałem do końca piłki juniorskiej, gdzieś tam łapałem się na ogony w drużynach seniorskich, po czym wyjechałem na studia do Warszawy. Przez jakiś czas grałem w rezerwach Polonii, a moimi kumplami z szatni byli Michał i Marcin Żewłakowowie. Stare dzieje, ale powspominać zawsze miło. Uwielbiałem to. Jeszcze do niedawna jak widziałem młodych chłopaków kopiących na Orliku, to nie bacząc na strój i zajętość godzinową chciałem się dołączyć. Teraz, na szczęście, trochę mi przeszło.
Czyli na studiach przygoda ze sportem się skończyła? Trochę mi się nie chce wierzyć znając Twoją ruchliwą naturę ze sceniczną tendencją do ADHD. Może wtedy pojawił się tenis? Czy klasycznie studia rozleniwiły sportowo?
– Tak nie do końca skończyła, bo w trakcie studiów jeszcze pogrywałem w podwarszawskich klubach typu Wicher Kobyłka albo GLKS Nadarzyn w celu dorobienia do stypendium, ale o profesjonalnym sporcie z wolna zapominałem. Co do tenisa to tak, właśnie w okolicach drugiego czy trzeciego roku studiów pierwszy raz chwyciłem rakietę. Tylko, że to było rekreacyjne, rozrywkowe przebijanie z kolegami. Absolutnie nie myślałem o tym, aby zgłosić się do jakiegoś trenera czy pojechać na turniej. Tenisowa szajba strzeliła mnie na poważnie około 35. roku życia.
Co zatem urzekło byłego piłkarza w tenisie? Co było motorem napędowym zamiany korkotrampków na rakietę? Rozumiem, że po 35. roku życia już pojawił się trener i pierwsze turnieje. Opowiedz o swoich nierekreacyjnych tenisowych początkach.
czytaj też: Mariusz Kałamaga, czyli Roland Gyros z Bytomia
– Wyprowadziliśmy się z żoną pod Warszawę. Spacerowałem z wózkiem, w którym leżał nasz półroczny syn i zupełnym przypadkiem trafiłem na klasyczny tenisowy balon. Pomyślałem sobie: „a co mi tam, wejdę i popatrzę”. Klub mieści się w Jabłonnej, koło Legionowa, nazywa się Kortland. Pod balonem spotkałem niejakiego Sandora Ladianyi, imię i nazwisko słusznie podpowiada, że Sandor jest z pochodzenia Węgrem. Zapytałem go, czy mogę przyjść na pierwszy trening. No i z przypadkowego wejścia pod balon zrobiło się 15 lat grania z Sandorem. Pozwolę sobie na odrobinę prywaty, ponieważ udało nam się mocno polubić i jest moim trenerem do dzisiaj. Natomiast pytanie co mnie urzekło w tenisie należy do najtrudniejszych. Ci, którzy tenisa poznali, wiedzą wszystko. Ci zaś, którzy tenisa znają tylko z widzenia i tak nie załapią o co chodzi. Ale spróbujmy. To jest świetny relaks, który sprawia proporcjonalnie tym więcej frajdy, im lepiej grasz. Zjawisko znane z nauki gry na instrumencie albo z poznawania języka obcego. Na początku jest to mocne kulawe, ale jak sprawia ci to przyjemność, robisz postępy, no to przepadłeś bez reszty. To jest jak nałóg, szukasz okazji do zagrania w każdej chwili nie bacząc na koszty czy kontuzje. W pewnej chwili grałem cztery albo pięć razy w tygodniu. Kiedy wracasz do domu spocony, zziajany, w czerwonej mączce, ale wygrałeś mecz ligowy 6:4, 7:5, noooo…. czujesz, że żyjesz. Ja wiem, że to zabrzmi skrajnie idiotycznie, ale w okolicach czterdziestki poważnie zastanawiałem się co zrobić, aby utrzymywać się jedynie z tenisa. Może już nie jako zawodnik, ale jako trener, działacz, komentator meczów tenisowych, tak naprawdę byle co, aby tylko być przy tej dyscyplinie na co dzień. Na szczęście Alicja, moją dużo mądrzejsza i rozsądniejsza połowa, przekonała mnie o bezsensie takiego rozwiązania.
Wspomnę jeszcze o cudownej, choć trudnej do uchwycenia równowadze między skrajnym wysiłkiem fizycznym, a koniecznością zachowania zimnej krwi do ostatniej piłki. Dlatego tenis jest tak piękny i okrutny zarazem, że tu naprawdę wszystko może się zmienić. To jest fascynujące, to jest sztuka, której można uczyć się przez całe życie. Trochę jak studiowanie filozofii albo literatury, człowiek może się wspinać na te góry do śmierci, a i tak nigdy nie dotrze do ostatecznych odpowiedzi. No chyba, że nazywasz się Roger Federer albo Rafael Nadal. Tak, wiem, dałoby się dorzucić tutaj trochę więcej nazwisk. My amatorzy mamy nad oboma wymienionymi panami tylko taką przewagę, że tenis nie odkrywa przed nami swoich wszystkich tajemnic.
Widziałem na twoich mediach społecznościowych zdjęcia z tegorocznego Rolanda Garrosa. Udało się coś zobaczyć, czy trafiłeś na pierwszy deszczowy tydzień? Często bywasz na zawodowych turniejach w roli kibica? Jak wrażenia?
– Wyjazd na Roland Garros był o tyle przyjemniejszy, że to był prezent od rodziny i przyjaciół z okazji mojej pięćdziesiątki. Cóż tu kryć, pomysł trafiony w punkt. Pogoda była jaka była, ale mieliśmy bilety na zadaszony kort. Trochę meczów udało się zobaczyć, między innymi dokończenie meczu Huberta Hurkacza z Denisem Shapovalovem, ale największe wrażenie wywarła na mnie „pięciosetówka” Tomasa Machaca z Daniłłem Miedwiediewem. Cztery godziny z hakiem tenisowej magii. Zwroty akcji, wymiany nieprawdopodobne, dzikie szaleństwo na trybunach. Działo się. To był mój pierwszy Wielki Szlem na żywo. Zdarzyło mi się jeszcze być na turnieju ATP w Madrycie. Poza tym dla Ciebie żadne zaskoczenie, bo często się tam spotykamy, regularnie bywam na turnieju ATP w Szczecinie, dzięki niezastąpionemu Krzyśkowi Bobali. Bardzo mi odpowiada atmosfera takiego tenisowego wspólnego świętowania, przy czym mam tu na myśli i zawodowe turnieje, i nasze amatorskie zmagania. Tam jest czas na sport, na biesiadowanie, na dłuższe spokojniejsze rozmowy z ludźmi, których lubię, a nigdy nie ma czasu tudzież okazji. Trochę też ten czas przecieka między palcami. Przyjeżdżasz na korty dajmy na to o jedenastej i nie wiadomo jak i kiedy robi się wieczór. To bardzo miłe przeciekanie. Świat dookoła jakby przestawał się liczyć, nie oglądasz wiadomości, nie odpisujesz na maile. Do niezbędnego minimum ograniczasz służbowe telefony, tylko siedzisz na korcie i podziwiasz zawodowców, albo kolegów. No raj po prostu. Bajeczka, która niby jest w jakiś sposób powtarzalna i znana, ale zawsze cieszy.
Faktycznie możemy się spotkać jedynie na tego typu eventach tenisowych. Powiedz zatem co u Ciebie się dzieje zawodowo. Jesteś płodny jeżeli chodzi o sferę pisania tekstów. Poza tym stand up i Szkło kontaktowe. O czymś zapomniałem?
– Bardzo chętnie bawię się w pisanie tekstów do teatru. To są najczęściej kameralne sztuki komediowe, bo w takim gatunku czuję się najlepiej. Ale jako ciekawostkę dodam, że mam też na koncie współczesną wersję libretta do operetki “Wesoła Wdówka”, która jest wystawiana przez Operę Nova w Bydgoszczy. Od wielu lat, z różnym powodzeniem, staram się złapać idealną równowagę między występowaniem, a tym samym wyjeżdżaniem i pisaniem. Samo siedzenie w domu i stukanie w klawiaturę na dłuższą metę jest nużące i frustrujące, wiem to doskonale od czasów pandemii. Z kolei z liczbą wyjazdów na stand-upy nie można już w moim wieku przesadzać. Równowaga, słowo skądinąd doskonale znane z tenisa, jest tu kluczowa. Boję się zasiedzenia, zgnuśnienia i znużenia, a te cholerstwa potrafią dopaść człowieka szybko i boleśnie. Stąd staram się podejmować wszelakie aktywności, czy to zawodowe, czy to sportowe. No i proszę, znowu jesteśmy przy tenisie.
Rozmawiał: Radosław Bielecki
IMIĘ I NAZWISKO: Tomasz Jachimek
DATA i MIEJSCE URODZENIA: 11.10.1973 Gdynia
Gram w tenisa od (rok): 2007
Ulubiony tenisista: Gael Monfils
Ulubiona tenisistka: Naomi Osaka
Ulubiony turniej ATP/WTA: Oczywiście Szczecin:)
Ulubiona nawierzchnia: Mączka
Największy sukces tenisowy: Jeszcze przede mną:)
Ulubiony drink: Każdy
Sprzęt tenisowy Tomasza Jachimka
Rakieta: Wilson, Pro Staff RF 97, 340 gr.
Naciąg: Babolat RPM Blast
Siła naciągania (kg): 25 kg
Buty: Babolat Propulse
Koszulka: Byle czysta, bez znaczenia, balansuję między L a XL.
Spodenki: Podobnie jak w przypadku koszulek
Skarpety: Winston albo Adidas
Ulubione piłki: Fajnie są TRETORN SERIE + CLUB, ale na moim poziomie niech po prostu będą twarde:)
Rakieta: Wilson, Pro Staff RF 97, 340 gram
Rakieta tenisowa Wilson Pro Staff RF97 V13.0. Główka oferuje bardzo duży poziom kontroli, przy zachowaniu dużego pola centrycznego trafienia tzw. „sweet spot”. Wysoka waga zapewnia bardzo dobrą stabilność i dużą moc uderzeń. Balans na rączkę sprawia, że rakieta ma dobrą manewrowość przy zamachu i nie ciąży w dłoni. Rakietę cechuje osobliwy disigne i jakość wykonania. Wybór Rogera Federera.
WAGA: 340 GR.
GŁÓWKA: 626 CM2 / 97
BALANS: 305 MM.
SZTYWNOŚĆ: 68 RA
UKŁAD STRUN: 16X19
RAMA: 21,5 MM.
MATERIAŁ: GRAFIT
Babolat RPM Blast
Babolat RPM Blast to naciąg Rafaela Nadala. Ma ośmiokątną strukturę, która nadaje piłce eksplodującą rotację i niewiarygodne czucie. Produkowany we Francji. RPM Blast to absolutny bestseller firmy Babolat i wzorzec naciągu dla profesjonalnych graczy. Daje najwięcej kontroli ze wszystkich strun serii RPM. Jego sztywność uzyskano dzięki zastosowaniu poliestru o wysokiej gęstości. Oktagonalny przekrój powiększa efekt snap-back (pracę strun podczas uderzenia) pozwalając wygenerować potężną rotację.
Buty Babolat Propulse
Buty tenisowe dające maksymalną stabilność i bezpieczeństwo. W nowej odsłonie bardziej komfortowe i z jeszcze bardziej wytrzymałą podeszwą na korty ziemne stworzoną wspólnie z Michelin. Wbudowany język wspomaga stabilizację stopy w bucie. Podwyższona osłona pięty i wyższe podbicie zapewniają fenomenalne trzymanie stopy. Przód został poszerzony, dzięki czemu dodatkowo wzrósł komfort użytkowania, szczególnie podczas długiej i wyczerpującej gry. Jest to idealna propozycja dla zawodowców jak i amatorów, którzy bardzo poważnie traktują ten sport.