Paweł Habrat ukończył Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej w Warszawie. Specjalizuje się w psychologii sportu oraz coachingu sportowym. Na co dzień współpracuje z przedstawicielami wielu dyscyplin, m.in z klubami piłkarskimi, był też w ekipie reprezentacji Polski na Euro 2012. Najmocniej jest jednak związany ze środowiskiem tenisowym.
Jest Pan człowiekiem wyjątkowo zapracowanym. Czy to oznacza, że sportowcy aż tak bardzo potrzebują pomocy psychologa?
To prawda, że jest coraz więcej zawodników, którzy szukają rezerw w przygotowaniu mentalnym. Ich motywacje do rozpoczęcia takiej współpracy bywają różne. Jedni chcą zawczasu być przygotowanym na trudne sytuacje, inni zgłaszają się ponieważ chcą poprawić dany element. Ale są też i tacy sportowcy, którzy nie potrzebują pomocy psychologa, ponieważ wiedzą co i jak chcą osiągnąć. Oczywiście zupełnie inaczej pracuje się ze sportowcami uprawiającymi sporty indywidualne, choćby tenisistami, a inaczej, gdy mamy do czynienia z grami zespołowymi. Tam cel indywidualny musi być tożsamy z celem drużynowym. W tenisie taka sytuacja jest tylko w przypadku reprezentacji występującej w Pucharze Davisa.
Młodzi tenisiście bardzo Pana chwalą za łatwość w nawiązywania kontaktów. To chyba bardzo cenna cecha u psychologa?
To miłe z ich strony słyszeć takie głosy. Z każdym sportowcem pracuje się inaczej i trzeba umiejętnie dobierać środki, aby do niego trafić. Każdy z zawodników ma przecież swoją osobowość i charakter. Jedni są impulsywni i reagują na korcie bardzo żywiołowo. I są tacy, którzy na pozór zachowują stoicki spokój, ale w środku wszystko się w nich gotuje. Nie ma zatem uniwersalnej metody, sprawdzającej się w każdym przypadku.
Lepiej pracuje się z młodzieżą czy też zawodnikami już ukształtowanymi?
Praca z młodzieżą jest trudniejsza, ale przynosi za to sporo satysfakcji. Młodzi zawodnicy lepiej sobie przyswajają pewne rzeczy. Bardziej też chłoną wiedzę.
Pracuje Pan z przedstawicielami różnych dyscyplin, ale to tenis jest sportem numer jeden. Dlaczego?
Bo tutaj przygotowanie mentalne i psychologia są wyjątkowo ważne. Tenis jest królem gier mentalnych. Nie ma innej dyscypliny sportu, gdzie ten czynnik odgrywałyby aż tak duża rolę. Tenisista jest na korcie sam. I sam musi podejmować wszelkie decyzje. W tym przypadku nie ma co liczyć na jakiekolwiek podpowiedzi z boku. W tenisie losy meczu decydują się też do ostatniej akcji. Można mieć kilka piłek meczowych, a nie wygrać pojedynku. W tym sporcie nagły zwrot akcji i odwrócenie losów rywalizacji nie jest czymś wyjątkowym.
Można mieć kilka piłek meczowych, a nie wygrać pojedynku. W tym sporcie nagły zwrot akcji i odwrócenie losów rywalizacji nie jest czymś wyjątkowym.
Wielu znawców tenisa twierdzi, że na pewnym poziomie wszyscy grają już podobnie, a o tym kto wygrywa decyduje właśnie psychika. Ile zatem procentowo zależy od głowy, a ile od ręki?
To pytanie często zadają mi sami zawodnicy. Procentowo trudno to jednoznacznie określić. Czasami może to być nawet dziewięćdziesiąt procent, a czasami jeden. Ten jeden procent potrafi jednak być kluczowy dla losów meczu. Często strach lub presja sprawiają, że zawodnik staje całkowicie sparaliżowany na korcie i nie jest w stanie grać swojego tenisa. Ostatnio byłem na wykładzie Patricka Mouratoglou, który poruszył właśnie ten temat. Trener Sereny Williams podkreślał, że w tenisie technika i psychologia idą ze sobą w parze. I to dotyczy zawodników w każdym wieku. Pracując z młodymi tenisistkami nie raz byłem świadkiem pojedynków, gdzie zawodnik teoretycznie dużo lepszy technicznie schodził z kortu pokonany. Takie sytuacje często rodzą frustrację…
O tym, ile w tenisie znaczy podejście mentalne pokazała ostatnio Angelique Kerber, która w finale Australian Open nie wystraszyła się Sereny Williams…
Siła psychiczna jest nie do przecenienia. Potencjalny faworyt także musi ją posiadać, bo w momencie gdy ucieka koncentracja, zaczynają się problemy. Często już same przedmeczowe wypowiedzi wiele nam mówią o mentalności danego zawodnika. Wspomniana Serena Williams zawsze podkreśla, że wychodzi na kort po to, by wygrywać. Ale są i tacy, których celem jest to, by się nie skompromitować. Jest zresztą takie powiedzenie, że mecz można przegrać już w szatni. Odpowiednie nastawienie przed pojedynkiem jest równie ważne co sama gra. W tenisie funkcjonuje również takie pojęcie, jak strach przed wygraną. Pojawia się wtedy, gdy jest okazja pokonać zawodnika wyżej sklasyfikowanego w rankingu.
Jak się jednak obserwuje polskich młodych tenisistów, to często można odnieść wrażenie, że to już pokolenie bez kompleksów.
To prawda. Wielu jest zdeterminowanych, by zrealizować swój cel. To dobrze, bo pozwala mieć nadzieję na kolejne, jeszcze większe sukcesy naszych zawodników. Ta zmiana mentalności nastąpiła bardzo szybko i wiele czynników miało na nią wpływ. Zauważam jednak także pułapki w takim podejściu. Tą największą jest zbytnia pewność siebie, która sprawia, że zawodnik przestaje się rozwijać. Potem przychodzi jedna czy druga porażka i taki tenisista zaczyna się gubić. Po czymś takim trudno go odbudować na nowo.
Nie tak dawno napisał Pan książkę z Jerzym Dudkiem pt. „Pod presją”. Tytuł wskazuje, że to nie była odskocznia od pracy?
Ja bardzo lubię swoja pracę i chętnie rozmawiam ze sportowcami na temat psychologii. W wyniku takich rozmów powstała też inna moja książka „Uwierzyć w wygraną”. Była ona efektem moich przemyśleń i obserwacji z codziennej pracy z tenisistami. Oni zresztą w tej książce wypowiadają się na temat aspektu psychologicznego w sporcie, który uprawiają.
Pan sam też był sportowcem?
Trenowałem choćby kolarstwo czy biegi przełajowe, ale wyczynowcem nie zostałem. Teraz, pracując z tenisistami, często chwytam za rakietę i próbuję swoich sił na korcie. Wtedy jednak dostaję od zawodników niezłą szkołę. Pozostanę więc przy pracy psychologa. Tym bardziej, że sprawia mi ona sporo satysfakcji. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy widzę jak zawodnik, z którym pracuję, staje się lepszym tenisistą.