Tomasz Lorek, komentator Polsat Sport, specjalnie dla naszego magazynu rozmawia z Ivanem Lendlem
Czy w trakcie zawodowej kariery uprawiałeś wojnę psychologiczną?
– Nie. Przeważnie uśmiechałem się kiedy koledzy w szatni naśmiewali się z mojej dbałości o kondycję. Pamiętam Amosa Mansdorfa (były tenisista z Izraela, plasował się na 18 miejscu na świecie w listopadzie 1987 roku – przyp. red.), który przyszedł kiedyś do szatni i prężył przede mną muskuły. Zmieniał głos, chciał poczuć się jak aktor na deskach Teatru Narodowego i swój kulturystyczny pokaz kończył słowami: „zobaczysz, Ivan, że jestem perfekcyjnie przygotowany. Mogę biegać po korcie przez 6, a nawet 7 godzin. Jestem doskonale przygotowany do trudów pojedynku z mistrzem baseline’u – Ivanem Lendlem. Zetrę cię w pył, zmiotę z kortu”. To były wesołe przechwałki. W szatni każdy budował koncentrację, ale nikt nie był na tyle szalony, aby adrenalina i myśli o serwisie, czopie, slajsie, gemach, zabiły w nas ducha człowieczeństwa. Żart musi być obecny w tenisowej szatni. I nie chodzi mi o tytuł powieści Milana Kundery (śmiech).
Kochasz golf i tenis. W tenisie udało ci się przeprowadzić atak szczytowy, byłeś numerem 1. W golfie ta sztuka nie powiodła się, ale to dyscyplina, która cię fascynuje i masz niezwykłą frajdę z gry w golfa. Dzień spędzony na polu golfowym nie jest dla ciebie stratą czasu. Jakie są podobieństwa w tenisie i w golfie, a co różni te dyscypliny sportu?
– Zarówno tenis jak i golf to sporty indywidualne. Sport dla solistów ma swoje dobre jak i złe strony. Kiedy masz fatalny dzień, wszystko idzie jak po grudzie, nic ci nie wychodzi, jesteś sam jak palec. Nie masz opcji zmiany jak trener w piłce nożnej czy w hokeju na lodzie. W sportach zespołowych, trener widząc twoją niemoc zdejmuje cię z boiska, z tafli czy z parkietu i jest po krzyku. Trener ma nadzieję, że zmiana wyjdzie drużynie na dobre, a przynajmniej ma możliwość zareagowania w przypadku kiedy zawodzi sportowiec z podstawowego składu. Sport indywidualny ma jednak poważną zaletę. Jeśli wszystko ci wychodzi, jeśli jesteś w formie i grasz jak z nut, wówczas nikt nie jest w stanie odebrać ci radości ze zwycięstwa. Wygrałeś, bo byłeś dobry. Koniec. Kropka. To co łączy tenis i golf to obowiązek koncentracji przy każdym zagraniu. Musisz przyłożyć się do każdej piłki, nie wolno odprężyć się i wybiórczo podchodzić do piłki. Nie możesz powiedzieć: zagram bekhend wzdłuż linii z aptekarską precyzją, ale drajw wolej to pestka, nic się nie stanie jeśli podejdę na luzie do drajwa. Tak nie można robić jeśli marzy się o sukcesie. Jednakowoż, zauważam subtelną różnicę. W tenisie możesz mieć gorsze pół godziny, a nawet 45 minut i wciąż można myśleć o zwycięstwie. Na korcie można mieć przestój, można zejść poniżej swojego poziomu, nawet jeśli wkładasz ogromny wysiłek w grę, a mimo to wciąż mecz może zakończyć się twoim zwycięstwem w czterech setach: 1:6, 6:4, 6:4, 6:4. I co ciekawe, nad takim zwycięstwem przechodzi się do porządku dziennego. Nie rozmyślasz godzinami o tym pojedynku. Nie mówisz, że był to mecz stulecia, jesteś daleki od przejaskrawionych opinii. Z kolei przestój czy rozkojarzenie w golfie trwające 40 minut sprawia, że możesz spakować manatki i pójść zrelaksować się na plażę, a w międzyczasie słuchając szumu morza i śpiewu mew, możesz szukać połączenia lotniczego do domu. Uważam, że golf to jeden z najtrudniejszych sportów na świecie. Zarówno pod względem mentalnym jak i fizycznym. Jednak kłóciłbym się czy tenis nie jest jeszcze bardziej wymagający…
Ivan, byłeś na tenisowym szczycie. Co takiego uczynił twój trener, że pomógł ci tkwić przez 270 tygodni na fotelu lidera rankingu? Co ty jako trener mówisz zawodnikowi, który marzy o tym, aby być nr 1 w tenisie?
– Cóż powiedział mi mój trener, kiedy wdrapałem się na tenisowy Mount Everest? Pracuj wytrwale nad elementami, które możesz ulepszyć. Na szczycie nie wolno spocząć na laurach, bo utrzymać się na nim to trudniejsza sztuka niż wspinaczka na sam wierzchołek. Jednak proces doskonalenia musi być przeprowadzony z głową. Dążenie do perfekcji nie może odbywać się na zasadzie: hurra, ruszamy do boju, nie zastanawiamy się nad konsekwencjami. Najistotniejsze w sporcie jest to, aby wstawać każdego ranka i zadawać sobie pytanie: co mogę uczynić, żeby być jeszcze lepszym w swojej profesji? Dopóki sportowiec będzie z chęcią zadawał sobie to pytanie, dopóty jego praca będzie miała sens. Wszystko trzeba dokładnie przemyśleć, nie wolno wpadać w panikę. Ważne, aby dążyć do perfekcji w rozsądny sposób, mając na uwadze wady i zalety konkretnego gracza. Podam przykład z mojej kariery zawodowej. Przez trzy lata byłem za plecami Johna McEnroe’a i Jimmy’ego Connorsa.
Czułeś się jakbyś forsował Wał Hadriana…
– Coś w ten deseń. Patrzyłem, który kamień wyciągnąć, aby wał mógł runąć, a ja przedostałbym się do zakazanej strefy (śmiech). Byłem nr 2, byłem nr 3, ale za żadne skarby nie mogłem strącić Connorsa i McEnroe’a z tronu. Raz na szczycie przesiadywał Connors, innym razem McEnroe, ale ja nigdy nie mogłem wskoczyć na najwyższy stopień. Usiadłem więc sobie wygodnie w szatni w towarzystwie trenera i najbliższych przyjaciół i obmyślałem co zrobić, żeby zostać nr 1 na świecie. Wpadłem na pomysł, że jeśli chcę pokonać Connorsa, muszę wyraźnie poprawić mój slajs z bekhendu. Zauważyłem, że Jimmy nie lubił odbierać niskich piłek, więc wymyśliłem, że grając slajsem z bekhendu na forhend Connorsa, będę miał go w garści. Wiedziałem, że mój slajs z bekhendu nie był baśniowy, więc musiałem szlifować to uderzenie, aby było bliskie perfekcji. Wymyśliłem tą broń na Connorsa, ale pamiętałem, że mój bekhendowy slajs kryje za sobą jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Wiedziałem, że Connors to bystrzak i wojownik, więc jeśli będę często używał bekhendowego slajsa, wówczas on będzie robił wszystko, aby zmusić mnie do biegania i częstej zmiany pozycji na taką, która będzie dla mnie niewygodna. Jimmy uderzałby z obu stron, więc musiałem być niezwykle sprawny i szybki, aby zdążyć do każdej piłki. Mój problem polegał nie tylko na tym, aby być szybszym, ale i bardziej wytrzymałym. Chciałem wytrzymać jego napór przez dłuższy okres czasu. Cóż zatem zrobiłem? Poszperałem wśród trenerów od lekkiej atletyki, wybrałem najlepszego i zacząłem pilnie wykonywać ćwiczenia, które mi zalecił. Chciałem poprawić szybkość poruszania się po korcie, ale i zwiększyć wytrzymałość. Brałem pod uwagę scenariusze pt. 5 setów w Wielkim Szlemie, więc musiałem być znakomicie przygotowany. W międzyczasie usilnie udoskonalałem mój slajs z bekhendu, po to, aby mieć niszczycielską broń na Connorsa. Inaczej szykowałem się do konfrontacji z Johnem McEnroe. Wówczas pracowałem nad innymi elementami. Po 12 miesiącach katorżniczej pracy zacząłem wygrywać regularnie z Connorsem i McEnroe. Zalecam zatem, aby mądrze podchodzić do procesu doskonalenia. Wszystko należy czynić z głową pod kątem danego zawodnika. Książka nie zawsze jest w tym przypadku remedium na kłopoty.
Jakie zmiany w nastawieniu mentalnym musiałeś wprowadzić, aby przeskoczyć dwóch największych rywali w drodze na tenisowy szczyt?
– Dobre nastawienie psychiczne idzie w parze z przygotowaniem fizycznym. Jeśli pracujesz wytrwale nad kondycją i poprawisz się pod względem fizycznym, nie ma cudów: podniesiesz się na duchu i psychicznie będziesz czuł się tak jakbyś miał zawojować cały świat. Wszystkie zmiany w treningu mentalnym należy jednak przeprowadzać z rozwagą. Tenisista musi czerpać przyjemność z treningu. Nie można zajść daleko jeśli pewne ćwiczenia wykonuje się mechanicznie, bo tak ktoś je zalecił, a nie dlatego, że ty sam czujesz, że to konkretne ćwiczenie pomoże ci być najlepszym. Trzeba być w 100-procentach zaangażowanym w to co się robi, ale twoja dusza też musi się radować. Często zapominamy o szczęściu, a to ważny składnik w drodze do mistrzostwa. Tenisista musi wierzyć w to co robi. Musi rozumieć sens ćwiczenia, ale i być przekonanym co do jego celowości. Jeśli zawodnik będzie ślepo wykonywał polecenia trenera, będzie to przypominało kolonię karną, a nie trening, który ma dawać przyjemność. Trzeba wylewać pot, ale i odczuwać szczęście. Jeśli zabraknie elementu satysfakcji z gry, nie ma mowy o osiąganiu dobrych wyników.
Amerykański aktor Tom Hulce, odtwórca głównej roli w znakomitym filmie Milosa Formana „Amadeusz”, wzorował się na Johnie McEnroe. Przeglądał taśmy ze spotkań, w których trzykrotny mistrz Wimbledonu eksplodował. Minęło już wiele lat od premiery „Amadeusza” (1984), a czeska szkoła filmowa znana jest z tego, że wciąż trzyma bardzo wysoki poziom. Forman namalował przepiękny portret Mozarta jako geniusza. Kto twoim zdaniem zasługuje na miano tenisowego geniusza?
– Na świecie jest dwóch tenisowych geniuszy: John McEnroe i Roger Federer. Obaj stosowali zagrania, o których inni nawet nie byli w stanie pomyśleć. Johna i Rogera cechuje niezwykła zdolność do tego, aby zmieniać strategię, a ponadto finezja, lekkość i polot. Poza kortem błyskotliwy humor. To ludzie, którym do kołyski Stwórca włożył tenisowy talent. Jak przystało na geniuszy, ich też dopadała twórcza niemoc. Wówczas okrutnie psują, ale potrafią też wrócić na szczyt w najmniej oczekiwanym momencie. Federer to wirtuoz. Wystarczy przypomnieć sobie jego półfinał Australian Open 2013 z Andym Murrayem na Rod Laver Arena. W czwartym secie przy stanie 5:5, Roger przegrał swoje podanie. Wydawało się, że Andy zamknie temat w 4 setach. I wtedy Federer przebudził się, pokazał prawdziwą wielkość. Zaczął grać takie returny jakie rzadko ogląda się na kortach. Po prostu geniusz. Przełamał serwis Andy’ego, wygrał tie-breaka i mieliśmy przedłużone emocje. To zaszczyt móc grać z Johnem i oglądać w akcji Rogera.
W Polsce marzymy o tym, aby przeżywać takie emocje jak Czesi. Zagraliście w finale Pucharu Davisa w Barcelonie w 2009 roku (0:5 z Hiszpanią), wygraliście 3:2 z Hiszpanią w 2012 roku, pokonaliście Serbię w Belgradzie w 2013 roku. Byliście też bliscy awansu do finału w 2010 roku, kiedy po dramatycznym meczu półfinałowym w Belgradzie ulegliście Serbii 2-3. Naprawdę nastały piękne czasy dla czeskiego tenisa. W 2011, 2012 i 2014 roku dziewczyny zdobyły Fed Cup. Co sądzisz o polskich marzeniach o grze w Grupie Światowej Pucharu Davisa i sukcesach w Fed Cup? Jaka jest twoja opinia o polskim tenisie?
– Rozmawialiśmy o finale Pucharu Davisa w 1980 roku. Był taki moment, że podczas treningu w praskiej hali było więcej trenerów niż tenisistów. Żartowaliśmy sobie z chłopakami, że jest Wojtek Fibak, Pavel Korda, Petr Hutka, więc może nie jesteśmy potrzebni w meczu z Włochami. Wiem, że Polska długo czeka na następcę Wojtka Fibaka. Słyszałem pozytywne opinie o Jerzym Janowiczu, choć nie widziałem go jeszcze w akcji. Wiem, że w 2012 roku pokonał w Bercy Andy’ego Murraya. Apeluję o spokój i rozwagę w ferowaniu go na następnego Del Potro. Będziemy się mu przyglądać, ale poczekajmy aż wygra pierwszy turniej ATP i zacznie regularnie wygrywać z tenisistami z Top 10. Wiem, że dobrym kumplem Radka Stepanka jest Łukasz Kubot. To bardzo dobry deblista. Gra pięknie dla oka, uwielbiam zawodników, którzy sięgają po serve&volley. Uważam, że gdy karierę skończą Llodra, Stepanek, Kubot i Federer, to dobiegnie końca pewna epoka w tenisie. Kubot to ciekawy gracz, profesjonalista. Szkoda, że nie jest trochę młodszy, bo mógłby jeszcze pograć kilka dobrych lat na wysokim poziomie. Zgadzam się z Berdychem, że Łukasz powinien wiązać nadzieję z deblem, bo tam ma ogromne szanse na wielkie sukcesy. Oczywiście przyglądam się jak rozwijają się talenty sióstr Radwańskich. Agnieszka to klasa światowa. Lubię techniczną grę, lubię szachy, grę, w której widać pomyślunek. A recepta na sukces? Ciężka praca, pokora, chęć doskonalenia się. I radość z gry. Trzeba cieszyć się grą na korcie. Pozdrawiam, życzę sukcesów, mam nadzieję, że kiedyś Czechy zagrają z Polską w Grupie Światowej Pucharu Davisa.