Na stałe współpracują z Wimbledonem. To dzięki nim kliknięty na tablecie sędziego „fault” trafia do Live Score, a kibice znają obecną sytuację na korcie. Zrewolucjonizowali branżę IT w sporcie, a ich rozwiązania zaczęto stosować na turniejach WTA i ATP. W Żernicy blisko Gliwic powstało unikatowe centrum badawczo-rozwojowe. Adam Wójtowicz, przedstawiciel firmy FlightScope, opowiedział w rozmowie z Miłoszem Michałowskim, o ich systemach, które zmieniły oblicze tenisa.
Cofnijmy się do początków firmy. Jak powstało FlightScope?
– 32 lata temu młody inżynier Henri Johanson zaczął rozwijać swoją firmę w przemyśle militarnym. Zwoim bratem stworzyli radar, który był w stanie określić trajektorię wystrzelonego pocisku – gdzie wyląduje i na jaki dystans poleci. Z czasem zaczęli się rozglądać za nowymi możliwościami. Wybrali tenis (ale też inne dyscypliny sportowe, np. baseball czy krykiet) i na początku skupili się na radarze mierzącym moc i trajektorię lotu piłki serwisowej.
W 1984 roku Stephen Parry stworzył pierwszy system sparingowy, służący do elektronicznej punktacji w tenisie. Mniej więcej 10 lat później Jacek Gronek wraz z Wojtkiem Szumilasem rozpoczęli zaś swoją, podobną, aczkolwiek oddzielną, działalność w Polsce. Na początku obsługiwali różnego rodzaju dyscypliny, takie jak narciarstwo alpejskie, skoki czy nawet speedway – także na lodzie. Później znaleźli swoją szansę w tenisie. Wojtek, jeszcze jako siedemnastolatek, zbudował pierwszą elektroniczną tablicę wyników i, bazując na tej technologii, zaczęli rozwijać firmę w Polsce. Po pewnym czasie została dostrzeżona przez FlightScope i w 2008 r. doszło do fuzji obu firm (wcześniej do Johansona dołączył także Parry – przyp. red).
Połączenie sił chyba każdemu wyszło na dobre. Wiele wniósł do niej Stephan Parry, który napisał pierwszy w historii elektroniczny program dla Wimbledonu do liczenia punktów…
– To prawda. Od tamtego czasu nasza działalność w tenisie nabrała rozpędu. Po połączeniu, Henri i Stephen zyskali bardzo zdolne zaplecze osobowe, przede wszystkim Jacka Gronka i Wojtka Szumilasa. Jacek jest niezwykle sprawnym biznesmenem, a Wojtek – śmiało można powiedzieć – geniuszem z dziedziny elektroniki i programowania. Dodatkowo jesteśmy zlokalizowani na Śląsku, więc mamy pokaźne zaplecze, jeśli chodzi o młodych ludzi zaraz po studiach inżynierskich. Budowanie całej siatki logistyczno-operacyjnej, zatrudnienie odpowiednich osób i działanie na cały świat było bardzo dobrym posunięciem FlightScopu.
Jakie sporty obsługujecie?
– Poza tenisem firmowanym przez WTA, ATP, ITF i – w tym roku – UTR, to golf (eventy z cyklu European Tour – przyp. red.), tenis stołowy federacji WTT, imprezy badmintonowe federacji BWF.
Chcemy też skupić się na analizach danych, które chcielibyśmy wprowadzić do wielu innych dyscyplin, np. tenisa stołowego, siatkówki, piłki nożnej, koszykówki, krykieta czy badmintona. Będzie to nasz główny kierunek, żeby tę naszą technologię dostosować i rozwijać pod kątem zbierania i analizy danych.
Analiza danych czyli statystyki?
– Tak. Chodzi głównie o takie, które można zmonetyzować, czyli sprzedać przez daną firmę do świata bettingowego. Statystyki te będą też bardzo przydatne dla zawodników, by mogli analizować swoje zagrania, performance, eliminować błędy czy ulepszać elementy swojej gry. Za pomocą analizy danych na pewno będzie im łatwiej „prześwietlić” swojego przeciwnika: będą wiedzieć, w które miejsce najlepiej serwować, jaka jest konwersja wygranych piłek po danym serwisie, czy uderzać mocno pod same linie, czy może rozrzucać piłki szerokokątnymi zagraniami?
To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie współpracujący z wami programiści. Jakie kompetencje powinny mieć pracujące dla Was osoby, aby możliwe było odniesienie końcowego sukcesu?
– Sam proces tworzenia projektu line callingowego trwa już 5-6 lat. Pracujący nad tą technologią zespół jest pięcioosobowy, ale z racji tego, że po ugruntowaniu swojej pozycji w tenisie planujemy wejść w kolejne dyscypliny, w niedalekiej przyszłości zaczniemy rozglądać się za programistami z zakresu „computer vision”, którzy będą w stanie analizować ruch obiektów poprzez to, co widzą kamery. Już niedługo otworzymy kolejne zespoły, które zajmą się innymi dyscyplinami sportu.
Turniejów z Waszymi usługami nie jest mało. Jak od praktycznej strony wygląda życie ludzi dostarczających oferowane przez Was usługi na poszczególne imprezy?
– W przypadku tenisa inżynierowie jadą za granicę na minimum dziesięć dni. Większe turnieje to około dwa tygodnie – np. zawody w Kanadzie, gdzie dostarczamy parę ton sprzętu. To są długie dni pracy, bo nasze zespoły zaczynają pracę bardzo wcześnie, a kończą po ostatnim pojedynku. My, w pewnym sensie, jesteśmy odpowiedzialni za organizację turnieju. Jeśli gramy na zewnątrz i zaczyna wiać silny wiatr czy padać deszcz, to musimy reagować, np. puścić odpowiednią grafikę, by ludzie byli poinformowani, co robić i kiedy wrócimy do gry.
Ile średnio dni w roku spędzają pracownicy FlighScope na organizacji wszelkiego rodzaju imprez sportowych?
– Rekordziści obsługują po 18 imprez w ciągu roku. Szybko licząc, to wychodzi jakieś 200 dni. Niektórzy nawet więcej.
Na współczesnych turniejach mamy do czynienia z dużą liczbą wszelkiego rodzaju systemów umożliwiających właściwą obsługę zawodów. Postronny obserwator nie ma świadomości, jak wiele ich funkcjonuje w ramach jednej imprezy. Które z nich są Waszego autorstwa?
– Najbardziej podstawowym jest dostarczanie live scoringu, czyli zbudowanie lokalnej sieci, która zbiera wszystkie dane scoringowe – wyniki, statystyki – z urządzeń używanych przez sędziów stołkowych. Główny arbiter jest wyposażony w tablet z programem, który niegdyś my pisaliśmy (teraz już robi to ATP – przyp. red.), a na nim wpisuje aktualny wynik oraz to, w jakich okolicznościach został uzyskany. Następnie te dane są przekazywane elektronicznie do naszego biura, gdzie specjalny program je konwertuje i śle dalej w świat. Jak np. wejdziesz na LiveScore, to wszystkie zawarte tam dane – punkty, wyniki, statystyki – są naszą pracą.
Scoring to jednak nie wszystko…
– Też są radary – w tenisie używamy ich tylko do mierzenia prędkości serwisu. Oprócz tego live streaming. Podczas sezonu streamujemy ponad 100 tenisowych spotkań rocznie, w tym wszystkie zawody rangi ATP Challanger – w Europie i na Bliskim Wschodzie oraz w Afryce.
W trakcie roku wynajmujemy także tablice LED z całą oprawą graficzną, na których wyświetlają się wyniki, statystyki graczy, reklamy. Np. na ostatnim Australian Open można było zauważyć podobne produkty do naszych, gdzie wszystkie loga i banery za graczem nie były nadrukowane na jakąś plexi czy inny materiał – to były tablice LED. Oczywiście ich zawartość i to, co w danym momencie przedstawiają, jest zmienna w zależności od fazy meczu. Gdy zawodnicy grają, wyświetlane logo może być tylko statyczne, ale gdy np. wchodzą na kort, to wyświetla się tam prezentacja zawodnika.
Rozumiem, że szeroko rozumianego systemu hawk-eye live nie tworzycie?
– Hawk-Eye to, dokładnie mówiąc, firma, która jest dla nas konkurencją. Oni mają swój system, a my mamy nasz, który na razie nazywamy po prostu Electronic Line Calling, czyli elektroniczny system do wywoływania autów. Ta struktura jest już certyfikowana przez ITF, choć na razie tylko na korach twardych. W tym roku będziemy go uprawomocniać na trawie i mączce. Następnym, naturalnym krokiem, będzie certyfikacja tych systemów, ale live – czyli takich, które pozwolą rozegrać spotkanie bez sędziów liniowych.
No właśnie. Wiele osób, ogólnie pojęte systemy kamer nazywa hawk-eye live. A Hawk-Eye Innovations to po prostu firma, która, jak inne na świecie – np. Wasza, tworzy te systemy.
– To jest tak, jak z pampersami! (śmiech). Są trzy firmy na świecie, które zajmują się elektronicznym systemem do wywoływania autów i są dopuszczone przez ITF, ATP i WTA. Jest Hawk-Eye, który był pierwszy na rynku, także FoxTenn – hiszpańska firma, która technologicznie się wyróżnia od nas jak i od Hawk-Eye, no i my – FlightScope. Nasza technologia, tak jak i Hawk-Eye, bazuje na kamerach.
Czyli można powiedzieć, że line calling to dla FlightScope stosunkowo nowa rzecz…
– My nad tym systemem pracowaliśmy przez bardzo długi czas, a w 2019 r. został zatwierdzony. Co prawda pełnoprawny debiut na turnieju rangi WTA czy ATP jeszcze przed nami, ale to ze względu na Hawk-Eye, który – nie ukrywajmy – poprzeczkę zawiesił bardzo wysoko. Teraz musimy im nie tyle dorównać, ale dostarczyć coś lepszego, innowacyjnego dla klienta, żeby go nakłonić do skorzystania właśnie z naszej oferty, a nie konkurencji. Posiadanianie certyfikowanego systemu pod kątem dokładności mierzenia, czy piłka jest w korcie czy poza nim, to dużo, ale nie wszystko. Kolejną, zupełnie inną sprawą jest dostarczenie wszystkiego, co się dzieje dookoła – statystyki czy grafiki dla telewizji.
Na czym w tym systemie trzeba się skupić najbardziej, by był najlepszy?
– Pierwszą barierę, którą trzeba pokonać, jest oczywiście precyzja pomiaru. A my ją mamy najlepszą z wszystkich wymienionych firm. Przy czym, tak jak już wcześniej powiedziałem, nie jesteśmy gotowi, by dostarczyć tak szeroki pakiet graficzny dla telewizji. Dlatego też trochę się wstrzymujemy z oficjalnym wejściem na rynek z tą usługą. Na razie to, co moglibyśmy zrobić, to taki podstawowy pakiet, gdzie oczywiście byłyby wywoływane wszystkie auty, moglibyśmy podglądać challenge – czy to w telewizji, czy na tablicy wyników. Jeśli jednak chodzi o wszystkie bogate grafiki czy statystyki, które są dostarczane do telewizji, nad tym musimy jeszcze chwilkę popracować.
Ile kamer musi być potrzebnych na korcie do obsługi Waszej usługi?
– Zależy od obiektu, ale między 8 a 12.
Firma Hawk-Eye Innovations ma teraz najtrudniejszą sytuację spośród wszystkich trzech firm. Ich nowa usługa, bez sędziów liniowych, wchodzi na rynek i wszystkie jej błędy są mocno piętnowane. Głównym zarzutem podczas Australian Open było za późne wywoływanie przez ich systemy autów i błędów popełnianych przez zawodników. Jak Wy zamierzacie sobie z tym poradzić?
– Nie powiedziałbym, że Hawk-Eye jest w najtrudniejszej sytuacji. Wręcz przeciwnie. Jak na razie są jedyni, którzy mają system live, pozwalający na funkcjonowanie bez sędziów. Oni przecierają szlaki. Poza tym teraz, przez epidemię, jest zapotrzebowanie na tak działający system. Mają „pole position” i mogą ugruntować swoją pozycję.
Teraz my musimy wejść na rynek, pokazać coś nowszego, lepszego, sprawniejszego i pokazać, że te wszystkie mankamenty wieku dziecięcego mogą zostać poprawione i wyeliminowane.
Zarówno system Hawk-Eye’a, jak i Wasz, opiera analizę lotu piłki na podstawie kamer, przez co musi tworzyć symulacje jej lotu. Trzecia firma produkująca Line Calling – FoxTenn – bazuje na laserach, które wyświetlają lot piłki w czasie rzeczywistym. Na podstawie analiz ITF okazało się, że mają oni dzięki temu margines błędu wynoszący… 0 milimetrów (przy trzech Hawk-Eye Innovations). Do tego organizatorzy turniejów, choćby w Marsylii, korzystają z nich, bo są tańsi…
– Każda z firm ma swoje sposoby, by przekonać klienta do swojej oferty. Wiem natomiast, z jakimi problemami borykają się obie konkurencyjne wobec nas firmy i – co najważniejsze – widzę elementy, którymi będziemy mogli zbudować delikatną nad nimi przewagę.
Hawk-Eye przez to, że jest pionierem, ma najdroższe usługi. Do tego firma wiele wymaga, jeśli chodzi o przestrzeń, jakiej potrzebują i w jakiej się poruszają. Mam tu na myśli zakwaterowanie, wyżywienie, biura potrzebne na miejscu, itd. My tę część potrafimy wziąć na siebie, przez co turniej ma mniej problemów operacyjnych i logistycznych związanych z naszym przyjazdem.
FoxTenn z kolei ma bardzo wiele ciężkich urządzeń, przez co ich systemy rozpychają się na korcie. W porównaniu do naszych, które mieszczą się w jednej torbie lotniczej i ważą najczęściej 300 kg, nie ma porównania.
Będziemy więc potrzebować najmniej sprzętu, a co za tym idzie – czasu do wykonania usługi. Dodatkowo nasza firma oferuje wszystkie systemy z zakresu IT, które są potrzebne na turnieju tenisowym, m.in. oprogramowanie do akredytacji. Możemy więc zaoferować danemu turniejowi pakiet usług, co wpłynie na mniejsze koszty dla organizatora, a także sferę operacyjną turnieju.
To, o czym mówi się najgłośniej w kontekście Waszej firmy, to współpraca z Wimbledonem.
– Tak. My na ten turniej dostarczamy oprogramowanie związane z zarządzaniem imprezą, a w zasadzie jej częścią, która jest niezwykle ważna. Jednym z programów jest system, który pozwala przypisać sędziów do kortów – zarówno stołkowych, jak i liniowych. Kolejny program pomaga w układaniu całego order of play, czyli kolejności rozgrywanych meczów danego dnia.
Dodatkowo mamy także Rain Status Indicator, który mierzy nasilenie opadów. Jeśli moc padającego na korcie deszczu przekroczy pewną granicę, na wyświetlaczu LED pojawia się informacja, a wszystkie mecze są zawieszane. Oprócz tego tworzymy oprogramowanie do wszystkich zegarów na korcie, odmierzające czas do serwisu czy końca przerwy, a także, co chyba najważniejsze, obsługujemy cały system scoringowy.
Myśli Pan, że długoletnia współpraca z Wimbledonem ułatwi szybkie wprowadzenie na ten turniej także Line Callingu?
– System wywoływania autów na trawie chcemy zcertyfikować w maju tego roku. Mam więc nadzieję, że się uda. Technologicznie jesteśmy gotowi, ale mamy problemy operacyjne związane z covidem i wjazdem do Anglii – co jest oczywiste.
Wimbledon to ogromna i uznana marka. Oni nie wezmą nas od razu, gdy nasz system na trawie zostanie zatwierdzony. Na początku będziemy musieli dowieść jakości na mniejszych turniejach. Ale przyjdzie czas na to, że będą chcieli wysłuchać naszej oferty. Oczywiście, rozmawiamy już z nimi na ten temat, a oni wiedzą, na jakim jesteśmy etapie.
Czy sędziowie w przyszłości zostaną zastąpieni przez systemy?
– Całkowicie na pewno nie, bo skądś muszą brać sędziów stołkowych (droga do zostania sędzią głównym zazwyczaj prowadzi przez sędziowanie na linii przez parę lat – przyp. red). Ale mówimy o w miarę bliskiej perspektywie, bo jeśli weźmiemy czas np. stu i więcej lat – to nie mam pojęcia. Być może tak.
Zdania na temat systemu i sędziów są zresztą podzielone – zarówno wśród zawodników, działaczy, jak i samych sędziów. Wydaję mi się jednak, że ten czynnik ludzki cały czas będzie potrzebny. Pytanie, czy w takim zakresie jak teraz? Technologia się cały czas rozwija, więc systemy będą coraz bardziej sprawne i będą na pewno dążyły, by sędziów zastąpić, co przełoży się na mniejsze koszty organizacyjne turnieju.
Rozmawiał: Miłosz Michałowski