Samantha Stosur: Ilekroć Polak czy Polka grają na korcie, moje serce bije szybciej

Samantha Stosur

We współczesnym tenisie niezwykle trudno znaleźć aktywną zawodniczkę, która posiada tytuł Wielkiego Szlema w singlu, deblu oraz mikście. Wysoki poziom profesjonalizmu niejako wymusił wąską specjalizację. Z tego stereotypu wyłamuje się Australijka Samantha Stosur. Zdobyła jeden wielkoszlemowy tytuł w singlu, cztery w deblu i trzy w mikście.

Kim jest Samantha Stosur? Zodiakalna Pani Baran, kobieta, która uwielbia się chichotać, śmiać i tryskać pozytywną energią. Jak sama przyznaje, nie potrafiłaby żyć bez pomadki, plaży, surfowania, pływania w morzu i… podróży do Japonii! Zarazem jej optymizm i romantyzm miesza się z troską o człowieka oraz zadumą nad kruchością naszego życia. Samantha jest tyleż zwariowana, szalona i spontaniczna, co uroczo refleksyjna. Potrafi cierpliwie czekać w salce na zdyszanego reportera, a następnie nie szczędzi czasu, aby ze swadą opowiadać o stanie Queensland, kick serwisie i finale US Open 2011 z legendarną Sereną Williams. 

Sam, to duży przywilej móc porozmawiać z legendarną tenisistką z Australii. Przy całym bogactwie skalpów, które złowiłaś, czy powracasz czasami myślami do finału singla na Flushing Meadows w 2011 roku, gdy pokonałaś Serenę Williams? 

– Oczywiście. Myślę, że do ostatnich moich dni będę pamiętała nie tylko o samym US Open, ale również o turnieju, który poprzedzał nowojorskiego szlema. Mecz z Sereną to był niezwykły pojedynek i wyjątkowy dzień, w którym spełniły się moje najskrytsze sny. W Nowym Jorku wygrałam finał singla i zostałam wielkoszlemową mistrzynią. 

Mało tego. Wygrać to jedno, ale równie istotny jest styl zwycięstwa. Pokonałaś Serenę bez straty seta: 6:2, 6:3!

– Grałam bardzo dobrze w trakcie US Open 2011. Co ciekawe, w finale od pierwszej piłki wierzyłam, że mogę wygrać z Sereną. Kilka tygodni wcześniej Serena Williams pokonała mnie w finale Rogers Cup w Toronto 6:4, 6:2. Wyciągnęłam wnioski z gładkiej porażki w Kanadzie. Pamiętam, że przed finałem powiedziałam sobie: „OK, Sam, tamten mecz miał miejsce w Toronto, teraz jest nowe rozdanie, wiem, że stać mnie na więcej i mogę zagrać lepiej”. Sporo rozmawiałam z trenerem…

O taktyce na mecz z Sereną?

– Tak. Strategicznie byłam przygotowana na zażartą bitwę z Amerykanką. Uwierz mi, naprawdę sporo przegadałam z moim trenerem na temat taktyki. A ponadto bardzo mocno wierzyłam w siebie. Cały turniej US Open układał się po mojej myśli, rozkręcałam się z meczu na mecz. Czułam się bardzo komfortowo na Flushing Meadows. Na szczęście dla mnie w finale zagrałam najlepiej jak mogłam i balast związany z oczekiwaniami „no, kiedy wreszcie Samantha wygra Szlema?” spadł z hukiem z moich barków. 

John Millman, solidny australijski tenisista, były nr 33 na świecie, urzekł mnie stwierdzeniem: najbardziej niedoceniane miasto w Australii to Brisbane. Zgadzasz się z jego opinią?

– (śmiech) To prawda! To wciąż pomijana australijska perełka. Niedoceniane, acz czarujące miasto. Urodziłam się w Brisbane, wychowałam się niedaleko stolicy stanu Queensland na Gold Coast. Jestem dziewczyną, która nosi Queensland w swoim serduszku, co do tego nie ma wątpliwości! 

Samantha Stosur wygrała dwa razy finał miksta w Wimbledonie.

W Brisbane jedną z niesamowitych atrakcji jest sztuczna plaża położona w centrum miasta, nieprawdaż?

– Tak. Do diaska, wiesz wszystko o Australii! Rzeczywiście jest taka sztuczna plaża przy South Bank…

Połowa mojej duszy jest australijska, a połowa polska, Sam.

– Cudownie. Brisbane to przepiękne miejsce. Uwielbiam tam wracać i odwiedzać moją rodzinę oraz przyjaciół. 

Przed laty spytałem Agnieszkę Radwańską o to, kto dysponuje najlepszym kick serwisem w kobiecym tenisie. Odpowiedziała bez wahania: Sam Stosur. Czy ty sama postrzegasz kick serwis jako swoją najgroźniejszą broń?

– Tak. Kiedy byłam bardzo młoda, mój trener nalegał, aby wyćwiczyć u mnie cały ruch ciała, sekwencja po sekwencji, potrzebny do idealnego kick serwisu. Szkopuł polegał na tym, że – po pierwsze – byłam niska, a poza tym nie dysponowałam odpowiednią siłą fizyczną… Pomimo tych przeciwskazań i moich utyskiwań, on wyciskał ze mnie siódme poty, aby opanować technikę gry kickiem. Rosłam, stawałam się silniejsza i z czasem coraz lepiej opanowywałam kick serwis. Kiedy wkroczyłam do zawodowego tenisa, dziękowałam mu za to, że był uparty, bo mój kick serwis dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Szczególnie spokojna byłam przy drugim podaniu. Wówczas kick serwis mnie ratował. Z ręką na sercu przyznaję, że kick serwis przysporzył mi wielu punktów na korcie. Kiedy dołożyłam mój solidny forhend, gra stawała się sensowniejsza. Dziś, z perspektywy lat spędzonych w tourze, oceniam, że kick serwis to jeden z moich największych atutów. 

Australia to wylęgarnia tenisowych talentów. Evonne Goolagong-Cawley, Margaret Smith Court, ty – bajkowo utalentowane tenisistki. Różne drogi prowadzą na szczyt. Pamiętasz jak zaczynałaś edukację? Czy to były korty trawiaste, ziemne czy może twarda nawierzchnia?

– Mój pierwszy kort, na którym trenowałam… Sekundkę, niech pomyślę… Korty twarde i trochę syntetycznej trawy. Nie wiem czy macie korty ze sztuczną trawą w Polsce?

Nie kojarzę. 

– Nie martw się, nic nie tracicie. Nie chcielibyście mieć syntetycznej trawy, uwierz mi! To bardzo szybka nawierzchnia. Od gry na niej wysiadają ścięgna, więzadła, prawdziwe okropieństwo dla ciała tenisistki. Na szczęście to były okazjonalne treningi. W większości grałam i uczyłam się tenisa na twardej nawierzchni. A wiesz, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam takie prawdziwe, dobrze przygotowane korty ziemne? Gdy przyleciałam do Europy mając 15 lat… Nie spodobały mi się korty ziemne, po prostu nie wiedziałam, jak na nich grać, jak się ustawiać do zagrania. Doszło do tego, że znienawidziłam korty ziemne. Pięć lat zajęło mi, zanim wygrałam jeden mecz na Roland Garros!

Wytrzymałaś pięć lat bez wygranej na clayu?

– Tak było. Przez 5 lat, uwzględniając mecze juniorskie, kwalifikacje do głównej drabinki, nie potrafiłam wygrać choćby jednego meczu na Roland Garros! Wprost nie mogę uwierzyć, że z biegiem lat korty ziemne stały się moją ulubioną nawierzchnią. Zaczęłam rozumieć jak poruszać się na ziemi i awansowałam do finału w Paryżu w 2010 roku… Dziś uważam, że Australia wypadałaby o wiele lepiej na kortach ziemnych, gdyby w mojej ojczyźnie powstało więcej bardzo dobrze przygotowanych kortów ziemnych. 

Mówisz nie tyle o dostępności do kortów ziemnych w Australii, co o skąpej bazie, jeśli chodzi o tę nawierzchnię? Trzeba byłoby rozsiać więcej kortów ziemnych po całej krainie Down Under…

– Myślę, że to bardzo ważny etap w rozwoju młodych tenisistek i tenisistów. Sądzę, że korty ziemne są wspaniałym miejscem dla adeptów, aby rozwinąć się i dojrzewać do tenisa. Korty ziemne uczą myślenia, nieustannie musisz zgadywać co zagrać, jak się ustawić, jak biegać… Dobra szkoła dla przyszłych mistrzów. Korty ziemne uczą właściwej selekcji uderzeń, uczą pracy stóp, poruszania się… Osobiście bardzo żałuję, że nie nauczyłam się wcześniej tego jak grać na kortach ziemnych.

Ash Barty była świetna na kortach ziemnych, błyszczała nie tylko na kortach trawiastych…

– O tak, nawet jeżeli mówiła, że nie przepada za kortami ziemnymi i nie lubi tej nawierzchni, to fakty temu przeczą, bo w Paryżu zdobyła swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy! Ash udowodniła, że przy jej stylu gry można odnosić sukcesy na korcie ziemnym. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie była to jej ulubiona nawierzchnia i prawdą jest stwierdzenie, że o niebo swobodniej czuła się na trawie czy na kortach twardych, to udowodniła, że na mączce też potrafiła świetnie grać. Osobiście uważam, że styl gry Ash był dobrze skrojony pod korty ziemne. 

Podczas Wimbledonu twoim partnerem w mikście jest Matthew Ebden, finalista gry podwójnej Australian Open 2022. To był pamiętny finał debla, w którym zagrały cztery kangury: Max Purcell, Thanasi Kokkinakis i Nick Kyrgios. Pamiętam moment, gdy wygrywałaś miksta na kortach Wimbledonu z legendarnym Serbem – Nenadem Zimonjiciem. To było dobre osiem lat temu, prawda?

– Coś koło tego… Wygrałam dwa razy finał miksta w Wimbledonie. W 2008 roku moim partnerem był Bob Bryan. Muszę przyznać, że miałam szczęście do bardzo dobrych partnerów w Wimbledonie. Matthew i ja jesteśmy w półfinale miksta, on ma na dokładkę jeszcze debla. Dobrze nam się wiedzie…

Matthew jest bardzo zapracowany w Londynie…

– O tak, on nie zwalnia tempa. W meczu trzeciej rundy był wyjątkowo zajęty. Z parą Koolhof/Skupski Matthew i Max zagrali 3 godziny i 49 minut. Łącznie w deblu i w mikście Matthew rozegrał jednego dnia osiem setów. 6 i pół godziny na korcie to naprawdę sporo. Dziś byłam dla niego łaskawa. Wygraliśmy ćwierćfinał w godzinę i 10 minut. Jutro rano poleniuchuję w łóżku, potem obejrzę deblowy mecz z udziałem Matthew i powalczymy o tytuł w mikście. 

Znakomity deblista z RPA – Raven Klaasen wyznał mi, że dla niego sporą niewygodą są podróże. Wszędzie daleko z RPA… Gdzie znajduje się baza Samanthy Stosur i jak radzisz sobie podczas dalekich podróży?

– Mam bazę w Australii. 

Czyli jesteś skazana na długie podróże?

– Sezon gry na kortach ziemnych z reguły jest udręką dla australijskich tenisistek i tenisistów. Może znajduję się w ciut lepszej sytuacji niż reszta koleżanek i kolegów, bo zjawiłam się w Europie tydzień przed Roland Garros, grając w Strasbourgu. A wyruszę do Australii tydzień po Wimbledonie, ale to wciąż solidna eskapada. Dla mnie, Australijki, to normalne, że w tej części sezonu opuszczam dom na 10-12 tygodni. Jak już wyruszam w trasę, to na długo… Jesteśmy nacją, która przywykła do podróży i przyzwoicie radzi sobie z pakowaniem walizek!   

Sam, Twój dziadek był Polakiem? 

– Tak, miałam kochanego polskiego dziadka. Żałuję, że spotkałam go tylko kilka razy, kiedy dziadek przeprowadził się z przyczyn politycznych na Florydę. 

Twój dziadek był żołnierzem Armii Krajowej podczas II wojny światowej, prawda?

– Och, jego opowieściom, które budziły grozę i przerażały, nie było końca. Sporo przeżył w trakcie działań wojennych… To, czego nie przekazał mi dziadek, który w zarysie przedstawił mi okrucieństwo wojny, kontynuował mój tata. Dziadek nie mówił płynnie po angielsku, ale bardzo się starał. Jak nie potrafił czegoś wyrazić po angielsku, z pomocą przybywał mój wujek, który przekładał mi treść z polskiego na angielski. A jak tłumaczem nie był wujek, na scenę wkraczał mój tata. Do dziś jestem zła na tatę, bo nie powiedział mi wcześniej, że był tłumaczem dla Polaków wyruszających do USA, że nie powiedział mi więcej o wojnie, celowo ograniczając treści, które mogły zaszkodzić psychice małej dziewczynki. Długo myślałam, że tata w ogóle nie władał językiem polskim. Dowiedziałam się, że tata schludnie mówi po polsku, dopiero jakieś 20 lat temu… Mam żal do taty, że nie nauczył mnie mowy mojego dziadka, bo chciałabym mówić po polsku. Sporo nauczyłam się o historii Polski. A poprzez emocjonalną więź z dziadkiem, odkryłam w sobie taką zależność… Ilekroć grają na korcie Polki i Polacy, serce bije szybciej, a jak dobrze im się wiedzie, to cieszę się z ich sukcesów tak samo, jakby wygrywali Australijczycy!

Sam, czy spełniona kobieta taka jak ty może mieć jeszcze jakieś marzenia? 

– Och, spójrz, chciałabym zdobyć jeszcze jeden wimbledoński skalp. Nie obraziłabym się na zwycięstwo w mikście z Matthew Ebdenem.    

Miałaś pecha, gdyż trzykrotnie przegrałaś finał debla w Wimbledonie, prawda?

– Niestety, to prawda. Przegrałam trzy razy finał debla przy SW19, ale dwukrotnie za rywalki miałam siostry Williams, więc – jak się domyślasz – lekko nie było… Trudno było znaleźć sposób na Serenę i Venus. Przyznaję się bez bicia, że uwielbiam debla i miksta. Gra podwójna i gra mieszana zawsze daje mi ogrom radości i wywołuje sporo entuzjazmu. Szczególnie kręci mnie Wimbledon. Może to dziecinne, ale jak wychodzę na korty trawiaste, to każdego dnia czuję się wesoła jak skowronek. To miejsce już tak ma i wywołuje we mnie dziewczęce emocje. Bardzo chciałabym wznieść trofeum za wygraną w mikście. Tu człowiek naprawdę odczuwa radość z gry i przebywania na korcie. 

Na zakończenie coś ze świata motoryzacji. Jak wiadomo, Australia zatroszczyła się o wychowanie wielu gwiazd sportów motorowych. Mick Doohan, Casey Stoner, Jason Crump… Czy miałaś kiedykolwiek chrapkę, aby przejechać się motocyklem na torze Phillip Island, na którym odbywają się MŚ w Moto GP?

– Nie! (uroczy śmiech Samanthy) Motocykle nie są dla mnie. Ale coś ci opowiem. Kiedyś grałam w Stuttgarcie w turnieju WTA. Wybrałam się z Markiem Webberem na tor wyścigowy. I Mark zabrał mnie na przejażdżkę samochodem wyścigowym marki Porsche. Ależ to był odlot! Jak ja się wtedy bałam… Ale było bosko i ekscytująco. 

Myślałem, że wykręciłaś szybszy czas okrążenia niż Mark i zlałaś mu cztery litery!

– Nie mam takich umiejętności. Było bardzo ciekawie, ale to moje jedyne doświadczenie ze sportami motorowymi. I wiem jedno: lepiej, żebym trzymała się z dala od motocykli…

Dziękuję za rozmowę, Sam. 

– Jesteś cholernie zabawnym człowiekiem. To ja dziękuję. 

Samantha Stosur ma zdolność zarażania ludzi pozytywną energią. Nie szuka w ludziach pierwiastka zła. Szczera, uśmiechnięta, lubiąca prawdziwe emocje. To bardzo rzadka postawa, tym bardziej godna podkreślenia w świecie tętniącym egoizmem. W Wimbledonie udało jej się dotrzeć do finału miksta z Matthew Ebdenem, ale tytuł zdobyła para: Desirae Krawczyk/Neal Skupski. To dobra informacja, gdyż oznacza, że Sam jeszcze raz spróbuje podbić londyńską trawę… Dziesięć lat temu Sam Stosur i Lleyton Hewitt zagrali na kortach Wimbledonu podczas igrzysk olimpijskich z polską parą: Agnieszką Radwańską i Marcinem Matkowskim. Pierwsza runda turnieju olimpijskiego… Serce mocniej biło, bo Sam Stosur naprawdę oddycha jak Słowianka… 

Tomasz Lorek
Fot. www.depositphotos.com

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości