Z Prof. Mariuszem Głąbowskim, prodziekanem do spraw nauki na wydziale Elektroniki i Telekomunikacji Politechniki Poznańskiej, specjalistą inżynierii ruchu telekomunikacyjnego, którego zainteresowania naukowe dotyczą modelowania i oceny wydajności wielousługowych sieci i systemów telekomunikacyjnych, rozmawia Wojciech Weiss.
Moi dotychczasowi rozmówcy, to osoby związane z Politechniką Poznańską, osiągające nadzwyczajne sukcesy w pracy naukowej i dydaktycznej, a równocześnie doskonale radzący sobie na kortach tenisowych czy squashu. Teraz przede mną kawę popija, naukowiec owszem, ale jak z tymi rakietami?
– Szczerze mówiąc różnie. Od kilku lat, tak mniej więcej sześciu, zauroczony jestem grą w squasha. Zaczęło się w Galerii Malta, a od trzech lat, jak pojawiła się taka możliwość, odbijam na kortach Politechniki. Oczywiście grywam amatorsko i jakkolwiek nie znam smaku pojedynków wyczynowych, to myślę, że satysfakcja z gier wygranych czy sportowa złość po przegranej, jest porównywalna.
Ale sport jako taki, był w Pana życiu, czy niekoniecznie?
– Niekoniecznie. Jasne, że piłka nożna, pływanie, bieganie jak u każdego chłopaka, ale tak bez wielkiego entuzjazmu i kontynuacji. Może zabrzmi to mało prawdopodobnie, ale nauka fascynowała mnie bardziej niż sportowa rywalizacja. Teraz trenuję więcej i bardziej regularnie niż w latach szkolnych.
Czy zaczyna Pan nadrabiać zaległości?
– Na to wychodzi, chociaż mam pełną świadomość, że czasu, który minął nie da się nadrobić. Pocieszam się jednak i mam taką nadzieję, że mój pesel pozwoli mi jeszcze zasmakować wielu fantastycznych chwil, jakie dają treningi czy mecze. Namiastki tego przeżywam już teraz i nie zamierzam z nich rezygnować. Co więcej, poszerzam swoje sportowe pasje. Na kursie na patent sternika żeglarskiego poznałem trenera, z Centrum Sportu PP Artura Niedziółkę. Rozpoczynam z nim przygodę tenisową, chociaż squash, raczej pozostanie wyborem numer jeden.
Od pewnego czasu, na kortach do squasha Politechniki, zajęcia prowadzi doskonały zawodnik i trener Konrad Tyma, pod okiem którego szkoli się mój syn i ja również staram się podpatrywać mistrza. Doskonale zdaję sobie sprawę, że światowej kariery już nie zrobię, ale satysfakcja z gry na korcie całkowicie mi wystarcza. Uczestniczę oczywiście w zajęciach dla pracowników PP, a emocje podczas „politechnicznych”, bratobójczych pojedynków pod okiem Waldemara Olejniczaka, są czymś, czego, poza pracą zawodową, cały czas poszukiwałem.
Treningi, dojazdy, dyskusje w szatni zajmują nieco czasu. A jak reaguje rodzina na te sportowe fanaberie?
– Bardzo pozytywnie. O synu wspomniałem, że również jest pasjonatem squasha. Córka także nie stroni od ruchu, chociaż w nieco innej formie, bo realizuje się w tańcu, w „Poligrodzianach”, zespole działającym na Politechnice. A żona? Jakoś na razie to akceptuje. Rodzinnie preferujemy narciarstwo, a jeżeli do tego dodamy jeszcze wycieczki rowerowe, rolki czy sporty wodne, to wychodzi na to, że czasu na nudę zbyt wiele nie ma.
Zapytam przekornie: po co to Panu wszystko, czy nie lepiej poleżeć na leżaku?
– Oczywiście nie. Jestem przykładem, kogoś, kto wprawdzie dość późno, ale jednak na szczęście jeszcze nie za późno, odkrył jak ogromną satysfakcję daje sport. I to nie ten pisany przez duże „S”, ale ten amatorski, przyjacielski i towarzyski. Wiele, zbyt wiele, osób nie docenia jaki reset psychiczny i przypływ sił witalnych, daje czas spędzony aktywnie fizycznie. Naprawdę polecam, zabrać się za treningi. Nie wstydzić się swojego wieku czy braku umiejętności, każdy może odszukać swoje pasje, bez względu na te ograniczenia. Dodam może jeszcze, że ten apel kieruję zwłaszcza do moich koleżanek i kolegów z Politechniki. Nasza uczelnia dysponuje wspaniałymi obiektami sportowymi i naprawdę można na nich doskonale rozwijać swoje sportowe zainteresowania.