Tenis to dyscyplina, w której przynajmniej oficjalnie, zgodnie ze statystykami, nie ma zbyt wielu przypadków dopingu – mówi prof. Jerzy Smorawiński, były rektor Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu, wybitny specjalista medycyny sportowej oraz przewodniczący komisji ds. zwalczania dopingu w sporcie.
Wielu sportowców złapanych na dopingu mówi, że niedozwolone środki wzięli nieświadomie…
– Sportowcy zawsze się tak tłumaczyli, tłumaczą i będą tłumaczyć. To normalne, że odpychają od siebie odpowiedzialność rękami i nogami. Wystarczy przypomnieć sobie nawet rok 2016 i przypadek braci Zielińskich w podnoszeniu ciężarów. Teraz już coraz mniej wierzę w przypadkowe i nieświadome zastosowanie dopingu. Z tym faktycznie mieliśmy do czynienia w drugiej połowie lat 90. czy na początku tego wieku. Wtedy różne substancje na nowo wchodziły na listę zabronionych. Jeśli mówimy o sportowcach, to oni są już bardzo wyedukowani, bo o tym „trąbimy” od ponad 20 lat, że tylko jacyś niedorozwinięci mogą jeszcze wpadać na odżywkach, które są skażone. Dziś już wbija się w głowę, by uważać na używki, stosować tylko te renomowanych firm i dokładnie wszystko sprawdzać, bo zdarzają się fałszerstwa. Pod koniec lat 90. wykonano szerokie badania i okazało się, że w ponad 10 proc. odżywek było zanieczyszczonych. To wynikało z potrzeb marketingowych, aby te odżywki były bardziej skuteczne. I wtedy rzeczywiście mieliśmy przypadki nieświadomego dopingu. Zgodnie z przepisami WADA (WADA – Światowa Agencja Antydopingowa, jej prezydentem jest obecnie Witold Bańka – przyp. red.) nie trzeba wykazać, że dany środek dopingowy był zażyty świadomie. Wystarczy stwierdzenie jego obecności i test uznaje się za pozytywny, a zawodnika za winnego.
Karą za wykrycie dopingu jest przeważnie dyskwalifikacja. Czy jest ona odpowiednia? Gdyby któryś ze sportowców rzeczywiście nieświadomie przyjął środek dopingujący, to byłaby bardzo ostra sankcja.
– Zażycie środka dopingującego nie powinno się zdarzyć, nawet nieświadomie. W 2008 roku na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie u kajakarza Adam Seroczyńskiego stwierdzono clenbuterol. Jestem całym sercem za nim, ale żadne tłumaczenia nie pomogą. Być może zjadł coś poza wioską olimpijską, ale to nie ma znaczenia. Sportowcy powinni wiedzieć, że nie wolno im jeść poza wioską olimpijską. Inaczej nie ujedziemy, bo nikogo nie będzie można „skazać” i rozstrzygnąć, czy ktoś rzeczywiście wziął środki dopingujące świadomie, czy nie i czy jest winny czy nie.
Doping w tenisie zdarza się stosunkowo rzadko w porównaniu do innych dyscyplin?
– W pierwszej kolejności na myśl od razu przychodzi Maria Szarapowa. Tenis bardzo długo unikał badań antydopingowych. Podświadomie uważaliśmy, że coś jest na rzeczy, ale nie mieliśmy dowodów. Biorąc pod uwagę pojedynki czy mecze rozgrywane w tak ekstremalnych warunkach jak np. w Australii, to normalny człowiek może mieć z tym problemy i były różne domniemania. Ale nawet po wprowadzeniu kontroli tenisiści rzadko wpadają. Jest to dyscyplina, w której przynajmniej oficjalnie, zgodnie ze statystykami, nie ma zbyt wielu przypadków dopingu.
Jak środki dopingujące jeszcze wpływają na organizm?
– Doping jest stosowany po to, żeby sportowiec mógł wytrzymać większe obciążenia. A to jest możliwe, kiedy zwiększa się siła lub można dostarczyć więcej tlenu do pracujących mięśni. W tym drugim przypadku na czoło środków dopingujących wychodzi erytropoetyna, która zwiększa liczbę krwinek czerwonych, dzięki czemu mięśnie dostają więcej tlenu, który jest niezbędny do ich pracy. Są jeszcze także środki pobudzające, które „wyciskają” ze sportowca to, co jest poza granicą jego homeostazy i naruszają pewną równowagę organizmu. One pozwalają na wykorzystanie materiału energetycznego poniżej wszelkich norm fizjologicznych.
Jak wyglądają kontrole antydopingowe?
– Mamy dwa rodzaje kontroli. Pierwszy to kontrole podczas zawodów, które są mniej skuteczne. Z kolei drugi rodzaj to badania niezapowiedziane, które są bardziej skuteczne. Zawodnicy z wysokiej półki są objęci specjalnym systemem, zgodnie z którym, muszą zgłaszać Światowej Agencji Antydopingowej, gdzie przebywają. Grupa najwyżej notowanych zawodników musi informować, kiedy ma tzw. okienko. Każdego dnia musi być określona jedna godzina, kiedy zawodnik będzie przebywał w konkretnym miejscu np. na uczelni, w domu, hotelu itp. To sam zawodnik decyduje, którą godzinę podać. To jest właśnie to okienko, w którym może przyjechać niespodziewanie kontroler ze Światowej Agencji Antydopingowej. Jeśli zawodnika nie będzie w danym miejscu, to dostaje upomnienie, za drugim razem otrzymuje czerwoną kartkę a za trzecim zostaje uznany za tego, który unika badań i otrzymuje dyskwalifikację. W przypadku nagłych wypadków, zawodnik, dzięki specjalnemu kodowi, może nawet powiadomić smsem, że następnego dnia będzie gdzieś indziej niż planował.
Istnieje jakaś możliwość, że wynik badania może być nieprawidłowy?
– Zawsze istnieje taka możliwość, ale to bardzo wąski margines. Jeśli zawodnik wygrywa sprawę o test antydopingowy, to najczęściej bazuje na ewentualnych uchybieniach związanych z pobraniem testu i jego transportem. Sportowcy dowodzą głównie, że podczas transportu nie dochowano procedur itp. Natomiast nie zdarzają się już błędy laboratoryjne. Poza tym zawsze wynik badania potwierdzony jest także w drugim laboratorium i zazwyczaj jest on zgodny z pierwszym.
Rozmawiał Norbert Kowalski