Dziś po południu poznaliśmy finalistki singla kobiet 134. edycji Wimbledonu. Wypełnione po brzegi trybuny nie mogły narzekać na brak emocji. Mecze były bardzo wyrównane, dostarczyły wiele wrażeń, ale czy wyłoniły lepsze tenisistki?
Ashleigh Barty – Angelique Kerber
Od początku spotkania urodzona w Nowej Zelandii Barty narzucała rywalce swoje warunki grając ofensywny tenis. „Ash” w pierwszym secie szybko objęła prowadzenie 3:0, jednak doświadczona, 33-letnia Niemka nie dawała za wygraną. Punktem zwrotnym tego seta mógł być gem 4., gdy Kerber, mistrzyni Wimbledonu z 2016 roku, znacznie się ożywiła. Choć znająca dobrze nawierzchnie trawiastą Angelique stała się bardziej aktywna, a szybka gra nisko na nogach zaczęła przynosić skutki w postaci płaskich i mocnych forhendowych uderzeń, to jej starania nie wystarczyły na zwycięstwo w tym secie.
– Trudno wskazywać w grze Barty coś do poprawy. Ma jeden z lepszych forhendów i serwisów w tourze (przy wzroście 166 cm) oraz bardzo dobry slajs, który na trawie daje ogromną przewagę. To w finale może być kluczowe, bo piłka odbija się bardzo nisko, a Czeszka [Pliskova] nie jest zawodniczką, która szybko schodzi nisko na nogach – skomentował grę 1. w rankingu tenisistki Dawid Żbik.
Druga część spotkania potoczyła się zdecydowanie na korzyść Niemki. Angelique, po niespełna 30 minutach, prowadziła już 5:2 i była o włos od zwyciężania seta, a co za tym idzie, wyrównania w spotkaniu. Barty jednak, w kryzysowym dla niej wówczas momencie, wykazała się dużym skupieniem oraz determinacją i sukcesywnie zaczęła gonić rywalkę. Australijka miała nerwy ze stali – zaczęła wygrywać ważne piłki i podejmować dobre decyzje, dzięki czemu doprowadziła do tie-breaka, który ostatecznie rozstrzygnął mecz na jej korzyść.
– Imponowała mi Barty dziś w ofensywie. W dwóch setach zbliżyła się do blisko 40 uderzeń kończących. Była bardzo aktywna, nieczęsto dawała się wciągać w grę Kerber. Niemka w drugiej części spotkania popełniała dużo prostych błędów, czego skutkiem była strata przewagi w momencie serwowania po zwycięstwo w secie – mówi Żbik.

Aryna Sabalenka – Karolina Pliskova
Już po pierwszych minutach tego meczu można było przewidzieć, jak bardzo wyrównane będzie to spotkanie. W pierwszym secie dwie tenisistki szły „łeb w łeb” – obie przez większość czasu utrzymywały swój serwis, co doprowadziło do wyniku 5:5. Rezultat pierwszej części spotkania rozstrzygnął dopiero gem 12., w którym to Pliskova została przełamana.
W meczu Sabalenki z Pliskovą główną rolę grał serwis, bez którego wynik tego spotkania mógł być zupełnie inny. – Jeśli komuś brakowało bombardowania z prawdziwego zdarzenia, to mecz Pliskovej z Sabalenką powinien go zadowolić. Obie zawodniczki przeszły do historii posyłając w nim łącznie 32 asy serwisowe. W żadnym innym kobiecym meczu na Wimbledonie nie padła taka liczba. Trudno wskazywać minusy tego spotkania. Obie zawodniczki zaimponowały mi spokojem i pewnością w swoich uderzeniach. No dobra, poza ostatnią piłką pierwszego seta, kiedy Pliskova popełniła podwójny błąd serwisowy na wagę seta – komentuje drugi dzisiejszy półfinał Dawid.
W setach numer 2 i 3 byliśmy świadkami analogicznej sytuacji co w pierwszej części spotkania, gdzie jedno przełamanie zadecydowało o zwycięzcy seta. Tym jednak razem po jednym podaniu na seta straciła Aryna Sabalenka, której nawet 18 asów w całym spotkaniu nie pozwoliło na wygraną.
– Zdziwiony jestem, że to jednak Pliskova wyszła zwycięsko z tego meczu, bowiem ostatnio nie miała dobrej passy. Zaczęło się w maju od 0:6, 0:6 w finale w Rzymie z Igą Świątek. Później było tylko gorzej – odpadła w 2. rundzie Roland Garros, a na turniejach trawiastych poprzedzających Wimbledon (Berlin i Eastbourne) odpadała w 1. rundzie. Czeszka – nieco lekceważona przez kibiców tenisa – awansowała do finału Wimbledonu tracąc w sześciu meczach tylko jednego seta. Jasne – dysponuje potężnym serwisem, ale jej forma jest daleka od ideału – kończy swoją wypowiedź Dawid Żbik.
Tekst: Miłosz Michałowski, współpraca: Dawid Żbik