Paweł Dzikiewicz z Białegostoku, były zawodnik, a obecnie trener i szef Centrum Tenisowego Zwierzyniec odniósł w tym roku znaczący sukces sportowy, zdobywając brązowy medal podczas mistrzostw świata ITF Masters, które odbyły się w Portugalii. – To dla mnie bardzo duże osiągnięcie. Tym bardziej, że po raz pierwszy uczestniczyłem w imprezie tej rangi – mówi Paweł Dzikiewicz.
Na co dzień jest Pan trenerem w Centrum Tenisowym Zwierzyniec…
– Prowadzimy je razem z bratem Piotrem. Nieskromnie mówiąc jest to jeden z najprężniej działających i najpopularniejszych klubów tenisowych w mieście. Ponadto szkolimy dzieci i młodzież jako Akademia Tenisowa Dzikiewicz, która od pięciu lat należy do licencjonowanych klubów PZT. Nasi wychowankowie rywalizują przede wszystkim na szczeblu wojewódzkim i mogą się pochwalić tytułami w większości kategorii młodzieżowych w regionie. Chętnych do gry u nas nie brakuje.
Jak wrażenia z tegorocznych mistrzostw i świata ITF Masters i pobytu w Lizbonie?
– Bardzo pozytywne. I to pod każdym względem. To była wspaniała przygoda, a nawiązane kontakty na pewno zaprocentują w przyszłości. Do stolicy Portugalii przyjechało bowiem ponad pięciuset zawodników z całego świata. Graliśmy na kortach największego, tamtejszego centrum tenisowego. Atmosfera była znakomita, a same zawody stały na bardzo, ale to bardzo wysokim poziomie. Zdecydowaną większość zawodników startujących w mistrzostwach świata stanowili byli profesjonaliści. Najbardziej znanym i najwyżej notowanym był Portugalczyk Frederico Gil, który swego czasu zajmował 62 miejsce w rankingu ATP. W turnieju drużynowym, który rozegrano nieco wcześniej wystąpił też Francuz Arnaud Clement, finalista wielkoszlemowego Australia Open sprzed 21 lat. Trudno więc powiedzieć, aby byli to anonimowi gracze.

Jakie trzeba było spełnić kryteria, aby zagrać w mistrzostwach?
– Jedyny takim kryterium był wiek. W tym przypadku nie ma nawet żadnego znaczenia to, czy ktoś nadal gra zawodowo, czy też nie. Ja swoją przygodę z poważnym tenisem zakończyłem w wieku 20 lat, więc dość wcześnie. Uznałem jednak wtedy, że lepiej będzie jak skupię się na trenowaniu innych.
Dla Pana to był pierwszy start w mistrzostwach świata ITF Masters?
– Tak, ale na pewno nie ostatni, bo sama impreza bardzo przypadła mi do gustu. Grałem w kategorii +30, bardzo mocno obsadzonej. Najtrudniejszy mecz? Z pewnością ćwierćfinał, w którym przyszło mi rywalizować z rozstawionym z jedynką i zajmującym trzecie miejsce w rankingu ITF+30, Hiszpanem Rogerem Ordeigiem. Już sama stawka tego pojedynku była wysoka, bo zwycięzca zapewniał sobie awans do strefy medalowej. Walka była więc niesamowicie zacięta i na korcie spędziliśmy aż 3,5 godziny. Ostatecznie wygrałem 4:6, 7:5, 6:3, choć w ostatnim drugim secie przegrywałem już 3:5 i byłem o krok od przegranej.
Ten mecz musiał kosztować Pana sporo sił…
– Nie ukrywam, że w dalszej części turnieju nieco brakowało mi „paliwa w baku”. Było to zwłaszcza widoczne w ćwierćfinałowym meczu gry podwójnej, który wraz z moim partnerem deblowym, Litwinem Gytautasem Aukselisem, musiałem rozegrać tego samego dnia. Jak się okazało był to nasz ostatni występ w mistrzostwach, bo po maratonie z Hiszpanem, nie miałem już zbyt wiele sił i musieliśmy uznać wyższość rywali. Ja zresztą miałem dość trudną drabinkę w całym turnieju singlowym. W pierwszych rundach trafiałem na rywali, którzy do tego momentu nie zaznali porażek w imprezach z cyklu ITF Masters. Łatwo więc nie było. Ale też satysfakcja z brązowego medalu jest tym większa.

No właśnie, jak wyglądał Pana mecz półfinałowy?
– Trafiłem w nim na Ivana Korola. Ten pojedynek też miał swoją historię, ale rywal ostatecznie okazał się nieco lepszy. Na pocieszenie mogę dodać, że przed rokiem, podczas mistrzostw świata w chorwackim Umag, mój rywal był bliski pokonania wspomnianego już Frederico Gila. Nie jest to więc przypadkowy tenisista, choć w finale musiał uznać wyższość GoncaloFalcao. Portugalczyk na kortach w Lizbonie był jednak nie do zatrzymania. W swojej kategorii wiekowej wygrał nie tylko w singlu, ale także w deblu i mikście. To był więc jego turniej.
Kto jeszcze, oprócz Pana, reprezentował nasz kraj na mistrzostwach świata?
– Niestety reprezentacja Polski nie była zbyt liczna. Oprócz mnie, startowało jedynie dwóch naszych zawodników w kategorii +45. Dariusz Lewandowski zakończył turniej na drugiej rundzie, a Adrian Ludwikiewicz przegrał w swoim trzecim meczu. Za rok o medale będziemy rywalizować w Turcji i jestem pewien, że nasza ekipa będzie wówczas zdecydowanie większa. Ja sam mam zamiar tam pojechać i po raz drugi stanąć do walki o jak najlepszy wynik. Tym bardziej, że jak wspomniałem wcześniej, atmosfera podczas mistrzostw, bardzo przypadła mi do gustu. Namawiam też swoich kolegów i znajomych, aby spróbowali swoich sił w tych zawodach.

Nie ma co ukrywać, że wyjazd do Lizbona to również atrakcja turystyczna. Miał Pan okazję zobaczyć stolicę Portugalii?
– No właśnie nie za bardzo. Wyjeżdżając na mistrzostwa świata byłem przekonany, że zagram jeden, może dwa mecze i będę miał „wolne”. Z urlopu niewiele jednak wyszło, bo wygrywałem kolejne mecze i większość czasu spędzałem na korcie. Tak jak i zresztą moja żona i dzieci, którzy przyjechali razem ze mną, by mnie wspierać. Na szczęście, najważniejsze atrakcje miasta udało nam się zobaczyć. Na koniec wszyscy jednak stwierdziliśmy, że warto byłoby jeszcze raz odwiedzić Lizbonę, by trochę lepiej ją poznać. Tym bardziej, że to piękne miasto.
Rozmawiał Tomasz Sikorski