Michał Dembek jest wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych. Dlaczego zdolny sportowiec z Włocławka tak wcześnie odłożył rakietę? Spytaliśmy go, co dziś porabia. Zapraszamy na rozmowę Macieja Mikołajczyka z Michałem Dembkiem.
W wieku 25 lat postanowił pan zakończyć swoją zawodniczą karierę. Czemu zdecydował się pan na taki krok?
– Ta decyzja dojrzewała we mnie od dłuższego czasu. Od połowy sezonu 2022 byłem z nią już praktycznie pogodzony i pomimo tego, iż brałem udział w turniejach, to czułem, że jest to jakiś rodzaj adaptowania się do nowej sytuacji i zaakceptowania jej. Czułem, że mój poziom gry zaczyna spadać, co nie było zaskoczeniem, patrząc na to, że praktycznie cały tamten rok ćwiczyłem sam, bez trenera, bardziej pełniąc rolę sparingpartnera. Przychodziłem do innych zawodników na treningi, które, co oczywiste, były ustawiane przez ich szkoleniowców, pod potrzeby zawodników, z którymi grałem. Ciągłe myślenie o finansach wiedząc, że nie mogę sobie pozwolić na team, niezbędny do osiągania zadowalających mnie wyników, sprawił, że musiałem podjąć ciężką, ale jednak racjonalną decyzję. Tkwiłem od pięciu lat w podobnych okolicach rankingowych oraz startowałem na turniejach, które z zawodowym tenisem niewiele mają wspólnego. Skoro czułem, że nawet na futuresach idzie mi coraz gorzej, nie widziałem sensu kontynuowania tej drogi. Decyzja była świadoma i choć czasem brakuje mi adrenaliny i rywalizacji, to jej nie żałuję.
Dlaczego tak trudno było się panu przekonać do debla, w którym miał pan nawet wyższy ranking niż w grze pojedynczej?
– Debel zawsze był dla mnie dodatkiem, czymś, do czego podchodziłem na większym luzie, może dlatego też wyniki były lepsze? Nigdy jednak te rezultaty nie dawały mi takiej satysfakcji, jak zwycięstwa singlowe i często po nieudanym turnieju singlowym myślałem sobie, że wolałbym dojść np. do półfinału w singlu, aniżeli wygrać cały turniej deblowy. Może to egoistyczne podejście, ale takie po prostu były moje odczucia. Kontynuowanie kariery dla samego debla często przechodziło mi przez głowę, ale wiązało się z dokładaniem pieniędzy w tenis przez kolejne lata, co było już dla mnie – po czasie spędzonym w tym sporcie – mentalnie uciążliwe, a znając realia gry podwójnej, wiedziałem jak ciężko dojść do etapu, na którym to zacznie się choćby minimalnie opłacać. Nawet bycie w TOP 100 nie jest gwarantem uczestnictwa w Wielkich Szlemach i zazwyczaj jest potrzebna pomoc rodaka, będącego w TOP 20 w singlu, która albo nastąpi, albo też nie. Debel jednak sprawia mi wciąż dużą frajdę i bardzo lubię rozgrywać tego typu mecze w spotkaniach ligowych w Polsce lub Niemczech. Nie chcę, żeby odebrano, że wszystko sprowadzam do finansów, ale gdy po wielu latach ciężkich treningów i poświęceń wciąż nie można się samemu utrzymać, to uważam, że po prostu warto być ze sobą szczerym, ocenić realnie swoje szanse na poważny sukces i zdecydować, w jaki sposób chce się żyć.

Obecnie jest pan trenerem. Jak wygląda u pana tenis z tej perspektywy?
– To bardzo cenne i ciekawe doświadczenie. Po ośmiu miesiącach bycia po drugiej stronie, mogę stwierdzić, że patrzę trochę inaczej na tenis. Bardziej analitycznie i dzięki temu czuję, że coraz skuteczniej potrafię pomóc moim podopiecznym stawać się lepszymi zawodnikami. Bycie byłym tenisistą nie wystarcza do bycia dobrym trenerem, dlatego tak istotny jest ciągły rozwój i analiza. Od kiedy przestałem rywalizować w turniejach i zacząłem szkolić innych, na korcie dostrzegam więcej rozwiązań i jeszcze bardziej myślę, że panowanie nad emocjami podczas meczów jest kluczem do zwycięstw.
Czy zauważa pan większą popularność tenisa w Polsce? Czy jest pana zdaniem szansa, by w naszym kraju – wzorem Czech – narodziła się „kultura tenisowa”?
– Kulturę tenisową buduje się latami, do tego nie wystarczą dwa głośne nazwiska, jakimi są Iga Świątek i Hubert Hurkacz. Oczywiście, że zauważam coraz większą popularność i zainteresowanie tenisem, ponieważ są sukcesy, jednak mam odczucie, że tak jak mamy 40 milionów selekcjonerów reprezentacji, tak samo sytuacja ma się ze „znawcami” tenisa. Dyskusja na temat tenisa w naszym kraju wciąż odbiega od wysokiego poziomu. Jest mała świadomość, ponieważ brakuje odpowiedniej edukacji i obeznania w środowisku, a każdy oczywiście chce się wypowiedzieć, ponieważ jest to teraz gorący temat. Łapię się czasem za głowę, jak przeglądam Twittera i wpisy niektórych dziennikarzy, którzy mają się za ekspertów, a tak naprawdę w ładny sposób opisują wynik i nic poza tym. Brakuje mi często wiedzy merytorycznej, która by tą kulturę tworzyła, tak, aby budować większą świadomość w narodzie, ponieważ później to właśnie ci ludzie zapisują swoje dzieci na zajęcia tenisowe i często nie mają pojęcia, z czym to się wiąże, jak kształtować odpowiednie wzorce od małego i, przede wszystkim, aby dziecko uczyło się rywalizacji w zdrowej atmosferze, tak jak jest właśnie we wspomnianych w pytaniu Czechach. Jest tam bardzo dużo dzieci, które trenują i rywalizują między sobą, ponieważ wiedzą, że zdrowa konkurencja jest w ich interesie. U nas jest syndrom oblężonej twierdzy i często w młodszych kategoriach zaczyna się niezdrowa rywalizacja, bo jeden rodzic nie lubi drugiego, to dzieci nie będą ze sobą grać. Dlatego uważam, że Iga i Hubert to są ludzie, którzy nie są wielcy dzięki jakiemuś polskiemu systemowi, tylko dzięki temu, że ich rodzicie byli w przeszłości sportowcami i potrafili ich odpowiednio ukształtować.
Czy myśli pan, że sukcesy Igi Świątek i Huberta Hurkacza sprawią, że szybko doczekają się oni swoich następców? Co trzeba zdaniem pana zrobić, by te ich osiągnięcia nie poszły na marne?
– Jesteśmy bez wątpienia w najlepszym czasie dla polskiego tenisa, jeśli chodzi o wyniki na światowych kortach, ale tak jak powiedziałem wcześniej, to nie do końca przekłada się na naszą świadomość tego, jak powinni być szkoleni potencjalni następcy naszych gwiazd. Bardzo się cieszę, że jest coraz więcej kortów, hal do grania zimą i czasy trenowania po popularnych „szopach” powoli przechodzą do przeszłości, ale w tych ośrodkach są potrzebni specjaliści, którzy potrafią ten cały proces od samego początku odpowiednio przeprowadzić. Skoro w polskim tenisie jest coraz więcej środków, aby budować, to warto również sięgać po fachowców zza granicy, tak jak na przykład robią to w Bielsku-Białej. W BKT Advantage, gdzie jest tworzony team trenerów z Czech, którzy edukują nie tylko naszych młodych adeptów, ale również młodych polskich zatrudnionych tam szkoleniowców. Warto iść tą drogą, nie być tylko nastawionym na komercję, ale na rozwój i rozprzestrzenianie tenisa, aby był on bardziej dostępny dla przeciętnego Kowalskiego, bo na ten moment ceny, szczególnie zimą, odstraszają.
Jak istotny w tenisie jest według pana psycholog? Niektórzy uważają, że głowa jest ważniejsza niż ręce…
– To mocno indywidualna kwestia. Oczywistym jest, że na najwyższym poziomie każdy jest przygotowany fizycznie, dysponuje świetnymi umiejętnościami tenisowymi i o zwycięstwach decydują detale, które często rozgrywają się w sferze mentalnej. Najlepsi tenisiści, właśnie w kluczowych momentach, grają swój najlepszy tenis i na pewno jest to kwestia przygotowania mentalnego. Coraz częściej zawodnicy sięgają po psychologów, którzy pomagają im w budowaniu odpowiedniej rutyny, która pomaga im się czuć swobodniej i panować nad emocjami i stresowym sytuacjami na korcie. Tenis to indywidualny sport i zawodnicy często biją się sami ze swoimi myślami, ma to na pewno wpływ na ich zdrowie psychiczne i dlatego tak ważne jest mieć kogoś, z kim można być do bólu szczerym i po prostu oczyścić umysł. To kolejna rola, w której psycholog może się przydać. Kluczowym jest jednak, aby zachować odpowiednie proporcje, aby każdy specjalista w teamie znał swoją funkcję i nie wychodził przed szereg. Tylko wtedy, gdy wszystkie klocki są odpowiednio poskładane i zawodnik czuje się swobodnie w swoim otoczeniu, jest zdolny do osiągania sukcesów.
Jakie są pana plany na najbliższy czas? Ile godzin poświęca pan dziennie tenisowi?
– Staram się nie przekraczać 5-6 godzin pracy na korcie dziennie, tak, aby jakość treningów przeze mnie prowadzonych nie spadała. Ostatnio jednak rzadko bywałem na miejscu w Polsce, gdyż spędziłem trzy miesiące na przygotowaniu do turniejów i wyjazdów na międzynarodowe imprezy juniorskie, m.in. French Open z perspektywiczną polską juniorką. Niedawno zakończyłem z nią współpracę i mam teraz trochę czasu na to, żeby przemyśleć, w jakim kolejnym projekcie siebie widzę, tak, aby rozwijać swoje kompetencje trenerskie, ale też by być blisko zawodowego tenisa. Korzystając z chwili wolnego czasu, gram w lidze w Niemczech i w Polsce.