Wyjechać do Stanów Zjednoczonych i spełnić swój American Dream nie jest już czymś tak niewyobrażalnym jak 30, czy nawet 20 lat temu, ale wciąż rozbudza wyobraźnię młodych ludzi. Sport pomaga realizować plany życiowe, bo jeśli jesteś bardzo dobry w danej dyscyplinie, za oceanem możesz liczyć na stypendium. A jedną z dyscyplin, które szczególnie są cenione na amerykańskich uczelniach jest tenis.
Tekst: Maciej Łosiak
W Polsce początek lat 90. ubiegłego wieku, to czas transformacji. To zmiana systemu nie tylko gospodarczego, politycznego, ale też ewolucja mentalna w społeczeństwie. Staliśmy się częścią wolnego świata. Jedno się nie zmieniło. Wyjazd na Zachód, nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych, dla przeciętnego Polaka wciąż był marzeniem.
– Ja swój amerykański sen zrealizowałem. Byłem jedną z pierwszych osób po 1989 roku, które otrzymały stypendium sportowe na uczelni w USA – wspomina Grzegorz Zgoła, były zawodnik klasyfikowany na listach ATP, absolwent University of Louisiana at Lafayette.
W 1991 roku Zgoła zdał maturę i marzył o tenisowej karierze. Miał szczęście, wyjechał na zaproszenie do Toronto w Kanadzie, gdzie mieszkał jego wujek, emigrant z lat 80. Trenował, grał, ale bez znaczących sukcesów.
– Zdecydowałem się aplikować do uczelni w Luizjanie. Te prawie pięć lat tam spędzonych, z około roczną przerwą spowodowaną chęcią rywalizacji w gronie profesjonalistów, uważam za jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Wraz z czwórką kolegów tworzyliśmy zgrany team na korcie i poza nim. To była mieszanka narodowości i kultur: Anglik, Portugalczyk, Amerykanin, Południowoafrykańczyk. Niestety, kilka lat później kolega z RPA zginął tragicznie. Z innymi do dziś utrzymuję kontakt – wspomina Zgoła. I przytacza ciekawą anegdotę: – Gdy kończyłem studia, trener zapytał, czy mógłbym polecić ciekawego, utalentowanego tenisistę z Polski. Bez wahania powiedziałem: Michael Jordan, a przypomnę, że w roku 1997 Chicago Bulls zdobyło swój kolejny pierścień mistrzowski w lidze NBA. Coach szeroko otworzył oczy i puknął się w czoło. A ja miałem na myśli młodszego kolegę z Polski – Michała Jordana, który koniec końców trafił do Luizjany.
Jak aplikować?
Obecnie w Polsce na szerszą skalę działają dwie firmy zajmujące się rekrutacją na studia do Stanów Zjednoczonych: Amerlink oraz Sport USA. Są wprawdzie rodzice, którzy próbują znajdować przedstawicieli pośredniczących w kontaktach z amerykańskimi uniwersytetami w Zachodniej Europie, ale to rzadkość.
Firma Amerlink od 20 lat funkcjonuje na rynku. – W trakcie dwóch dekad działalności pomyślnie zakończyłem negocjacje i pomogłem w całym procesie związanym z przygotowaniami do wylotu kilkuset młodym talentom, nie tylko z Polski ale także np. z Włoch, Niemiec, Australii czy Bośni. W znacznej części byli to tenisiści, ale nie tylko. Bo takie dyscypliny, jak pływanie, piłka nożna, koszykówka, siatkówka, lekkoatletyka też mają wzięcie – mówi Marcin Budziszewski z Amerlink. I zaznacza, że są dwa najlepsze momenty na wyjazd i oba dotyczą początków semestru: sierpień oraz styczeń.
A co trzeba zrobić, żeby starać się o uzyskanie stypendium? – Zacząć do dwóch spraw. Jedna jest oczywista: bardzo dobre wyniki sportowe, a im te osiągnięcia są lepsze, tym oferta dotycząca wysokości stypendium i renoma uczelni jest wyższa. Rezultaty sportowe weryfikowane są według tzw. UTR. Im ten wskaźnik jest wyższy, tym lepiej. Drugi warunek, co dla niektórych może być zaskoczeniem, to dobre wyniki w nauce. Osoba aplikująca musi mieć odpowiednią średnią ocen. W trakcie studiów trenerzy i władze uczelni przykładają ogromną wagę do wyników w sporcie i w nauce. Uczyć się zresztą warto także pod kątem finansowym, bo można dodatkowo dostać stypendium naukowe i odciążyć swój budżet – tłumaczy Natalia Kozel ze Sport USA, która prowadzi firmę wspólnie z Brytyjczykiem Ralphem Clarkiem, a ich podopieczni pochodzą nie tylko z Polski, ale też m.in. Grecji, Białorusi, Słowenii, Wielkiej Brytanii, a ostatnio też z krajów Afryki.
W poszukiwaniu uczelni
Podpisanie umowy z firmą pośredniczącą rozpoczyna przygotowania do szukania uczelni i w tym momencie trzeba ustalić cele sportowe, budżet (niewielu może liczyć na 100-procentowe stypendium), wskazanie preferowanych uczelni. Z kolei ważnym krokiem ze strony sportowca musi być zdany egzamin SAT lub Toefl.
Wyższe szkoły w USA częściej wymagają zaliczenia tego pierwszego, ale nie jest to reguła. Oczywiście im więcej zdobytych punktów podczas tych egzaminów, tym lepiej. Jest też wyznaczone minimum.
Kolejny krok to prezentacja. – Trener drużyny uniwersyteckiej nie będzie brał w ciemno gracza do swojej ekipy. Stąd prawie zawsze konieczne jest przygotowanie wideo pokazującego styl gry konkretnego kandydata. Materiał filmowy umieszczamy na kanale Youtube, który jest powszechnie dostępny. Zdarza się, że odzywają się szkoleniowcy z uczelni, z którymi wcześniej żadne rozmowy nie były prowadzone – tłumaczy Marcin Budziszewski, który w swoim portfolio ma kilka znanych nazwisk młodych tenisistów, którym pomógł znaleźć uczelnię: Jana Zielińskiego, Filipa Kolasińskiego, Kacpra Dworaka.
Rzadko, ale zdarzają się przypadki, że do Europy wysyłani są trenerzy (przeważnie asystenci głównych szkoleniowców), by obserwować zawodników w kilku krajach Starego Kontynentu. Na takie eskapady stać jednak przede wszystkim duże, bogate uczelnie.
Bardzo ważnym momentem w całej procedurze jest podpisanie listu intencyjnego ze szkołą wyższą. To skutkuje już końcowymi przygotowaniami do wyjazdu.
– Trzeba się liczyć, że będzie trochę formalności do załatwienia, ale cały czas działamy wspólnie z naszym podopiecznym, a przede wszystkim z jego rodzicami – dodaje Natalia Kozel. I wylicza, że udzielana jest m.in. pomoc we wszystkim, co dotyczy dokumentów wizowych, NCAA, SAT, Toefl, I-20, a nawet zakupu biletu lotniczego. – A po aklimatyzacji wspieramy również na miejscu, pomagając np. w znalezieniu pracy na lato. Zdarza się, że po roku czy dwóch student-sportowiec chce zmienić uczelnię. W tym wypadku też na nas może liczyć – dodaje N. Kozel, która ma za sobą karierę zawodniczą i sama kończyła uczelnię w Stanach Zjednoczonych – Drury University Springfield. Na bazie tych doświadczeń wspólnie z kolegą z Wielkiej Brytanii założyła firmę Sport USA, z którą współpracowali m. in.: Piotr Śmietana, Jakub Zamorski, Stefania Rogozińska-Dzik, Joanna Skrzypczyńska, Krzysztof Wetoszka, Albert Chudy czy Aron Stajszczak.
Czego oczekują Amerykanie?
Trenerzy z amerykańskich uczelni mają oczywiście swoje oczekiwania. Niezależnie od renomy szkoły najchętniej widzieliby w składzie teamu najbardziej zdolnych sportowo i naukowo studentów. I trzeba pamiętać, że zawsze podczas pierwszej rozmowy jedno z podstawowych pytań brzmi: – Jakim budżetem dysponujecie? Jednak już sam fakt, że rozmowa została podjęta, świadczy o dużym zainteresowaniu kandydatem.
Terry Deremer, trener męskiej drużyny z Fairmont State University w Zachodniej Wirginii tłumaczy: – Jest kilka cech kandydatów, na które zwracamy szczególną uwagę podczas rekrutacji. Zaczynam zawsze od sprawdzenia wyników w nauce: czy ich stopnie i zainteresowania naukowe pasują do profilu naszej szkoły. No i oczywiście, czy będą w stanie odnieść sukces na naszej uczelni pod kątem tenisowym. Ich UTR jest bardzo ważny. Szukam graczy mających wskaźnik w przedziale 11-13. Poza stypendium sportowym, które proponujemy, student powinien się liczyć z wydatkami na rzecz szkoły, które musi ponieść. Fairmont State University nie dysponuje budżetem na wyjazdy trenerów do Europy, tak więc dobrze przygotowany materiał wideo jest niezwykle istotny. Większość młodych ludzi współpracuje z firmami rekrutującymi, dlatego bardzo dużą wagę przykładam do wstępnych rozmów z takimi przedstawicielami, bo podczas niej dowiadują się bezpośrednio podstawowych informacji o zawodniku.
Polacy – zdolni i ambitni
Polscy studenci bardzo szybko aklimatyzują się w nowych warunkach, stając się ważną częścią swoich drużyn uniwersyteckich, jak również znajdując wspólny język z rówieśnikami.
– Jestem na trzecim roku kierunku Marketing i Zarzadzanie. Studiuję na University of District of Columbia w Waszyngtonie. To zespół Dywizja 2, ale prezentuje dobry poziom sportowy – mówi pochodząca z Zielonej Góry Joanna Skrzypczyńska, która w semestrze jesiennym uczyła się on-line ze względu na pandemię koronawirusa,a na początku tego roku wróciła do Stanów. – Uważam podjęcie decyzji o studiach w USA za świetny wybór. Nauka tutaj daje super możliwości. Decyzja o wyborze Dywizji 2 też nie była przypadkowa. Razem z dziewczynami mieszkamy poza kampusem, ale uczelnia jest w pobliżu. Koleżanki są z różnych zakątków świata. Doskonale się dogadujemy. Nasz system rozgrywek jest nieco inny niż w większości stanów. Główne rozgrywki odbywają się jesienią, a wiosną trzeba się więcej uczyć. Ten sezon wygląda inaczej, determinuje to wirus. A zapytana jak wygląda jej dzień w szczycie sezonu tenisowego odpowiada: – O godz. 6 pobudka, dwie godziny na korcie. W tygodniu trzy razy siłownia, ćwiczenia ogólnorozwojowe, nauka, tzw. klasy. Na brak zajęć w ciągu dnia nie narzekam – śmieje się Joanna Skrzypczyńska.
Zapytany o swoje wrażenia związane ze studiami Kacper Dworak z Łodzi od razu się uśmiecha i odpowiada w amerykańskim stylu: – Jest świetnie, choć na początku byłem bardzo sceptycznie nastawiony do pomysłu wyjazdu. Przekonywali mnie rodzice, mówiąc, żebym spróbował. Miałem sporo ofert, bo przed wyjazdem osiągnąłem kilka dobrych wyników sportowych. Wybrałem University of Louisiana at Lafayette. Dwukrotnie był w Polsce asystent trenera Luc Godin, który oglądał moją grę. Przekonał mnie, a ja otrzymałem stypendium sportowe i akademickie.
Kacper to nie tylko utalentowany tenisista, ale także – a może przede wszystkim – zdolny naukowiec, którego rodzice Katarzyna i Robert są fizykami jądrowymi. Obecnie studiuje dwa kierunki: inżynierię petrochemiczną i matematykę. Pierwszy dotyczy lokalizacji złóż ropy naftowej i jej wydobycia w trudno dostępnych miejscach. Na czym polegać ma ta praca? Jak mówi łodzianin, wpierw trzeba takie miejsce znaleźć, następnie wykonać testy geologiczne, wstępne nawierty, a na końcu wiercenia.
– Dużą część zajęć na uczelni zajmują badania laboratoryjne, nie było więc mowy o zajęciach on-line, stąd jestem teraz w Luizjanie – dodaje Kacper, który oczywiście nie może też zaniedbywać treningów. Głównym coachem w drużynie z Dywizji 1 na uczelni jest Mark Jeffrey. W tygodniu wraz kolegami Polak odbywa 20, regulaminowych godzin ćwiczeń z trenerem, w tym są trzy zajęcia indywidualne. Do tego dochodzi pięć godzin ogólnorozwojówki (siłownia i bieganie).
– Mimo ponad dwóch lat spędzonych w Luizjanie wciąż czuję się jak gość, ale taki, który poznał już tutejszy sposób myślenia i jest mile widziany. To miejsce jest odległe kulturowo nam Europejczykom, ale z każdym miesiącem czuję się tutaj coraz lepiej – kończy Kacper Dworak.