Ireneusz Maciocha. Od rakiety z NRD po tenisowego giganta

Ireneusz Maciocha w tenisa gra od kilkudziesięciu lat. Chociaż o grze zawodowej mógł tylko pomarzyć to z tenisem i tak jest związany prawie przez całe życie. Obecnie zajmuje się organizacją turniejów tenisowych, jest dystrybutorem sprzętu tenisowego Babolat, współpracując z wieloma wybitnymi sportowcami w tym m. in. z siostrami Radwańskimi i trenerami, a w wolnych chwilach podróżuje po świecie na turnieje tenisowe.

– Tenis nadaje mojemu życiu smak. Jestem szczęśliwą osobą, bo mogę łączyć pracę zawodową ze swoją pasją i obracam się wśród fajnych ludzi. Do tego dochodzi możliwość współzawodnictwa. Jak każdy facet lubię współzawodniczyć, wygrywać. Poza tym, teraz zdaję sobie sprawę, że wielką przyjemnością jest już sama gra. Im jest się starszym i kontuzje coraz bardziej uniemożliwiają grę, tym bardziej docenia się chwile, kiedy można wyjść na kort – opowiada Ireneusz Maciocha, który na co dzień zajmuje się dystrybucją sprzętu tenisowego Babolat. Ale tenisem interesuje się już od dawna.

Ireneusz Maciocha z żoną Anną i dziećmi Basią i Marcinem w czasie jednego z turniejów Pekao Szczecin Open.

Otwarta granica i rakieta z NRD

Początki zainteresowania tenisem to okres, kiedy był nastolatkiem i rozpoczął naukę w liceum w Świnoujściu. – Dość późno zacząłem grać, bo dopiero w wieku 14 lat, kiedy koledzy z liceum wzięli mnie po raz pierwszy na korty. Ale byłem bardzo aktywnym młodym człowiekiem i uprawiałem wiele sportów. Bardzo lubiłem sporty drużynowe, jak piłka nożna, koszykówka, siatkówka czy piłka ręczna. Dzięki temu byłem bardzo sprawny fizycznie – wspomina.

I dodaje: – Z racji tego, że w Świnoujściu nie było trenerów tenisa, to bardziej bazowałem na ogólnej sprawności niż umiejętnościach technicznych. Odpowiadało mi to, że mogłem uprawiać indywidualny sport. Poza tym w tenisa można było grać codziennie, łatwiej niż umówić się z kolegami na piłkę nożną

Ireneusz Maciocha do dzisiaj pamięta też swoją pierwszą rakietę, którą kupiła mu jego mama w NRD (Niemiecka Republika Demokratyczna – przyp. red.). – W latach 70. w Świnoujściu otwarto pieszą granicę między Polską a NRD. I to właśnie tam w sklepie sportowym mama kupiła mi moją pierwszą rakietę marki Germina. Poza tym moje zainteresowanie tenisem związane było także z sukcesami Wojtka Fibaka. Chłonąłem sport, czytałem Przegląd Sportowy, Sport, Tempo, wiedziałem wszystko na temat sportu – opowiada.

W wieku kilkunastu lat Ireneusz Maciocha startował głównie w turniejach wojewódzkich. Potem poszedł na studia do Szczecina i kontynuował grę w tenisa. Wówczas odniósł pierwszy sukces. W 1981 roku został Akademickim Mistrzem Polski. Jeszcze w trakcie studiów zrobił kurs instruktorski i zaczął prowadzić zajęcia z dziećmi i młodzieżą. – Dzięki temu, oprócz pasji, tenis częściowo stał się także moim zawodem – mówi.

Po zakończeniu studiów z ekonomii handlu pan Ireneusz rozpoczął pracę w swoim zawodzie. Ale poza tym nadal trenował także dzieci w klubie. W pewnym momencie zajął się również naciąganiem rakiet tenisowych. – Wtedy jeszcze robiło się to ręcznie, bez maszyny. Na swoim koncie mam naciągniętych kilka tysięcy rakiet i do dzisiaj lubię to robić, już oczywiście na maszynie – wspomina. Do tego wszystkiego, niedługo później zaczął także handlować sprzętem tenisowym.

– Z Irkiem znamy się od bardzo wielu lat, jeszcze ze studenckich czasów. I od zawsze Irek kojarzy mi się z tenisem. Pamiętam jeszcze czasy SKT Szczecin oraz rakiety i sprzęt tenisowy Pro’s Pro, które Irek sprowadzał do Polski, chyba jako pierwszy – wspomina Krzysztof Bobala, współwłaściciel agencji reklamowej „Bono”, organizator największego w Polsce challengera ATP Pekao Szczecin Open.

Treningi w wojskowej hali

W połowie lat 80. Ireneusz Maciocha porzucił pracę w zawodzie na rzecz pracy w klubie tenisowym. – Po kilku miesiącach pracy z 10, 11-latkami moje dziewczyny, Patrycja Gajdzik i Monika Drumlak, zaczęły zajmować pierwsze miejsca w rankingach krajowych – mówi.

A jednocześnie wspomina: – Zimą trenowaliśmy w dawnych poniemieckich halach wojskowych. Wtedy nie było balonów czy krytych hal tenisowych i tylko te wojskowe miały odpowiednie wymiary. Trenowaliśmy tam wykorzystując to, że część rodziców była wysoko postawionymi wojskowymi i umożliwiali korzystanie z tych hal.

Jakiś czas później rozpoczęła się jego współpraca z firmą Babolat. – Francuzi sami do mnie przyszli podczas jednych targów sportowych w Warszawie. I tak się ułożyło, że razem się rozwijaliśmy. Ja zwiększałem sprzedaż w Polsce, oni zwiększali swoją sprzedaż na świecie, a teraz są jedną z trzech czołowych firm – opowiada Ireneusz Maciocha, który do dziś szczyci się tym, że podpisał kontrakt m.in. z Agnieszką i Ulą Radwańskimi.

– Na jednym z turniejów zobaczyłem, dwie młode zawodniczki. One miały wtedy może 11-12 lat.  Porozmawiałem z ich rodzicami na halowym turnieju w Pabianicach, wysłałem rakiety do przetestowania. Od tego czasu Agnieszka przez 15 lat grała sprzętem Babolata a Ula gra do tej pory – cieszy się Ireneusz Maciocha.

Jego pasja do tenisa przeniosła się także na dwoje dzieci. W tenisa juniorskiego grał zarówno syn, jak i córka. – Marcin przestał trenować, gdy poszedł do liceum. Basia intensywnie grała podczas studiów w Stanach Zjednoczonych i w tej chwili gra bardzo dobrze. Może nie na poziomie stricte zawodowym, ale w Świnoujściu wygrała wysokiej rangi turniej ITF – mówi.

Codzienne treningi z córką pomogły panu Ireneuszowi odnieść sukcesy w Mistrzostwach Świata Seniorów. W 2018 roku zdobył brązowy medal w deblu w Ulm, a w 2019 srebrny w mikście w Lizbonie. Ten ostatni wynik pomógł zająć pierwsze miejsce światowej listy ITF Seniors za 2019 rok w mikście. Do tego doszło wiele tytułów Mistrza Polski.

– Tenis jest dla mnie sposobem na życie. Razem z żoną podróżujemy na turnieje tenisowe po całym świecie, kiedyś dotarliśmy nawet do Argentyny i Chile. Tenisowe zawody są dobrym  pretekstem, żeby podróżować i spędzać razem czas. Zresztą, podróże to też nasza pasja. Raczej jesteśmy rodziną, która nie usiedzi w miejscu – mówi Ireneusz Maciocha.

Z kolei Krzysztof Bobala opowiada: – Irek to nie tylko dobry tenisista i popularyzator tej pięknej dyscypliny sportu, ale ma także smykałkę do właściwie wszystkich sportów rakietowych. Gra w squasha, badmintona i tenisa stołowego i jest z niego dzisiaj wspaniały materiał na dobrego racketlonistę.

Norbert Kowalski

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości