Hubert Hurkacz. Nie ma jednej drogi do sukcesu

Jak wychować tenisowego mistrza? – Przede wszystkim bez takiego zamiaru – uśmiecha się Zofia Maliszewska-Hurkacz, mama najlepszego polskiego tenisisty Huberta Hurkacza, który właśnie awansował do Nitto ATP Finals 2021 w Turynie i dzisiaj zagra z Novakiem Djokoviciem o finał turnieju Rolex Paris Masters w Paryżu. – Trzeba patrzeć z boku, wspierać i umiejętnie oceniać, co służy rozwojowi młodego tenisisty. I najważniejsze – to dziecko musi chcieć, a nie rodzic. To ma być jego marzenie!

Początki na wrocławskich Krzykach

Jak to się stało, że Hubert Hurkacz został tenisistą? Historia zdarzeń sięga jeszcze lat 70., kiedy to na kameralnym korcie na wrocławskich Krzykach powstała szkółka tenisowa, prowadzona przez Piotra Jamroza – byłego znakomitego tenisistę, który w najlepszych latach swojej kariery ustępował na arenie krajowej jedynie Wiesławowi Gąsiorkowi i Tadeuszowi Nowickiemu. Przez niemal całe lata sześćdziesiąte zajmował miejsce w czołowej 10. ogólnopolskiego rankingu. Na początku kariery reprezentował barwy Legii Warszawa, ale od 1964 roku był już zawodnikiem Gwardii Wrocław. Po jej zakończeniu postanowił uczyć młodzież i wkrótce, na korcie nieopodal jego domu, otworzył szkółkę, w której grało około 25 dzieciaków. Traf chciał, że bliską sąsiadką pana Piotra była Krystyna Maliszewska, babcia Huberta, która – wiedząc jak ważny jest ruch w rozwoju dziecka – posłała swoje, Zosię, Leszka i Tomka (późniejszego reprezentanta Polski w rozgrywkach o Puchar Davisa) na lekcje tenisa.

– Kort mieliśmy praktycznie na podwórku – wspomina pani Zofia Maliszewska-Hurkacz. – Jednocześnie przebywało na nim około piętnaścioro dzieci, więc za dużo nie dało się pograć, ale złapaliśmy tenisowego bakcyla –  dodaje z uśmiechem.

Dziadek Huberta był siatkarzem, ale też bardzo lubił grać w tenisa, więc jego dzieciaki szybko pokochały ten sport.

Rundak, fiflak i dwa salta

Kiedy Hubert był małym chłopcem, cała rodzina złapała już tenisowego bakcyla. Mama Zofia nauczyła grać swojego męża Krzysztofa, a ich synek, chcąc nie chcąc, spędzał dużo czasu na kortach. Naturalną koleją rzeczy było zapisanie go na zajęcia do… Piotra Jamroza, który został jego pierwszym trenerem.

– Jako dziecko Hubert miał niesamowicie dużo energii, którą trzeba było jakoś spożytkować – przyznaje pani Zofia. – Ciągle się gdzieś wspinał, a ja żyłam w wiecznym napięciu, że z czegoś spadnie. Dlatego, kiedy miał trzy lata, zapisaliśmy go na akrobatykę sportową, co bardzo poprawiło jego ogólną sprawność – dodaje.

Jako młody chłopak Hubert trenował akrobatykę sportową.

Będąc w trzeciej klasie akrobatycznej ośmioletni Hubert startował w zawodach, gdzie musiał wykonać cztery ewolucje na ścieżce: np. rundak, fiflak i dwa salta. Dla gimnastyka to chleb powszedni, ale zdecydowana większość tenisistów nawet nie zna tych pojęć, nie mówiąc już o ich wykonaniu! Hubert wciąż potrafi zrobić salto, co tylko potwierdza jego niesamowitą sprawność. Kiedy wszedł do pierwszej setki rankingu ATP, w mediach społecznościowych zamieścił film „Wskoczyłem do setki”, na którym prezentuje swoje akrobatyczne umiejętności.

– Kiedy patrzy się na współczesnych wybitnych tenisistów, to wszyscy są niewiarygodnie sprawni, dlatego uważam, że podjęliśmy w przeszłości dobrą decyzję, żeby Huberta posyłać na inne sporty, nawet kosztem części zajęć tenisa, wbrew temu co radzili niektórzy – przyznaje pani Zofia. – Dzięki temu jest bardziej wszechstronnym sportowcem.

Rafael Nadal (piłka nożna), Gael Monfils (koszykówka), Jannik Sinner (narciarstwo alpejskie) – oni wszyscy do 13. roku życia traktowali te dyscypliny na równi z tenisem, podnosząc swoją ogólną sprawność fizyczną.

Łzy po „Piotrusiu”

Oprócz tego, że mały Hubert był wulkanem energii, od najmłodszych lat uwielbiał rywalizować. Począwszy od gry w „Piotrusia”, a skończywszy na dowolnie wymyślonej konkurencji. – Kiedy przegrywał, od razu lały się łzy – wspomina z uśmiechem pani Zofia. – To było ciężkie do udźwignięcia, ale nigdy specjalnie nie dawaliśmy mu wygrywać. Uważam, że to bardzo ważne – przyznaje.

Hubert poza tenisem i gimnastyką grał też w koszykówkę, bo kochał aktywność, więc nigdy nie było problemów z motywacją do treningów, choć w pewnym momencie miał kryzys, jeśli chodzi o zajęcia gimnastyczne. – Ale powiedzieliśmy mu, że jeśli chce chodzić na tenis i koszykówkę, to na gimnastykę też musi – wspomina mama Huberta.

Hubert podaje piłki podczas meczu Łukasza Kubota.

Na treningi tenisowe zawsze chodził z przyjemnością. – Nigdy byśmy go do nich nie zmuszali, bo uważam, że jeśli rodzic musi stosować szantaże i zmusza dziecko do treningów, to jest to porażka i raczej nic z tego nie będzie – ocenia pani Zofia.

W pewnym momencie Hubert musiał wybrać pomiędzy tenisem i koszykówką. Całe szczęście, że wybrał tenis, choć niewykluczone, że dziś byłby znakomitym koszykarzem.

Piaskownica ważniejsza

Czy Hubert od dziecka marzył, żeby być tenisistą? – Chyba nie, ale na pewno chciał być sportowcem – wspomnia jego mama. – Swój pierwszy turniej dla dzieci rozgrywał mając 6 lat na kortach wojskowych przy ul. Racławickiej. Była tam piaskownica, w której cały czas przesiadywał ze swoim przyjacielem Michałem, z którym od dziecka we wszystkim rywalizował. Kiedy organizator wywoływał go na mecz, łaskawie porzucał zabawę w piasku, rozgrywał pojedynek i wracał się bawić. Zajął wtedy chyba trzecie miejsce, ale był tak pochłonięty zabawą w piaskownicy, że nawet nie wiedział, który ostatecznie był – śmieje się pani Zofia.

Od Jamroza do Kańczuły

Po zakończeniu treningów z Piotrem Jamrozem, szkoleniem 9-letniego Huberta zajęła się Agnieszka Babicka, która ściśle współpracowała ze swoim czeskim mistrzem – Petrem Nemeckiem.

– Co tydzień jeździliśmy do czeskiego Tanvaldu. Przez cały weekend Hubert trenował z Petrem, który udzielał wskazówek Agnieszce, jak ma z nim pracować w ciągu tygodnia – opowiada pani Zofia. – Trzeba było mieć dużo samozaparcia do tych wyjazdów i uważam, że Hubert bardzo dużo zawdzięcza Petrowi. Doceniamy też oczywiście pracę Agnieszki.

Z Petrem Nemeckiem ściśle współpracował także kolejny trener Huberta – Filip Kańczuła, który wziął Hubiego pod swoje skrzydła, kiedy ten miał 13 lat.

– Filip wrócił ze Stanów zaraz po studiach i wtedy jeszcze nie miał takiej wiedzy, żeby dobrze poprowadzić karierę syna, ale bardzo szybko ją zdobył – ocenia mama Huberta. – To zresztą fantastyczny człowiek, z którym do dziś łączą nas bardzo dobre relacje.

Przez kolejne sześć lat Filip i Hubert jeździli razem na turnieje. Były zawodnik klubu KKT Wrocław bardzo umiejętnie prowadził karierę Hubiego. Był otwarty na wskazówki innych, bardziej doświadczonych kolegów po fachu, a co najważniejsze, złapał z nastoletnim Hubertem niesamowity kontakt.

– Z perspektywy czasu patrzę na te sześć lat pracy z Hubertem jak na niesamowitą przygodę – wyznaje Filip Kańczuła, który obecnie mieszka w Arizonie, gdzie jest trenerem tenisa na miejscowej uczelni. – Bardzo wiele razem przeżyliśmy, cieszyliśmy się ze zdobywania kolejnych umiejętności i z sukcesów na korcie. Obaj uczyliśmy się od siebie, objeżdżając przy tym pół świata. Myślę, że przez ten czas bardzo się rozwinęliśmy – Hubert jako zawodnik, a ja jako trener.

Dla młodego szkoleniowca było to niesamowite doświadczenie, które zaprocentowało w dalszej karierze trenerskiej. Jednak nie to było najważniejszą korzyścią wynikającą z tej współpracy. – Uważam, że najcenniejsze z tego okresu jest to, że nauczyliśmy się od siebie czegoś więcej, niż tylko tenisowych umiejętności. Myślę, że dzięki pracy z Hubim rozwinąłem się po prostu jako człowiek. Kontakt z nim i jego wspaniałą rodziną dał mi mnóstwo pięknych doświadczeń, które zachowam do końca życia. Kiedy odwiedza się razem pięć kontynentów, trudno się nie zaprzyjaźnić, a przyjaźń to coś więcej niż relacja zawodnik-trener. Po cichu liczę, że może Hubert również wziął coś dla siebie z tej naszej wspólnej tenisowej tułaczki – podsumowuje Kańczuła.

Przede wszystkim nauka

Kolejnym trenerem Huberta został rodowity wrocławianin Aleksander Charpantidis (obecny szkoleniowiec Kacpra Żuka), przed laty świetny zawodnik w kategoriach juniorskich, a następnie m.in. drugi trener reprezentacji Polski w Pucharze Davisa. – Współpraca układała się bardzo dobrze, bo Alek to znakomity trener, ale w pewnym momencie zauważyliśmy, że to nie idzie w dobrym kierunku – przyznaje pani Zofia.

Wspomina, że wtedy był w czwartej setce rankingu i nie „łapał się” do żadnego większego turnieju: – Ale kiedy w ostatniej chwili dostał się do eliminacji „tysięcznika” w Montrealu, to nie zastanawiał się ani chwili i tego samego dnia poleciał tam, by w nich zagrać, a przy okazji podpatrzyć najlepszych zawodników na świecie. Przede wszystkim chciał zobaczyć, jak oni trenują.

O tym, jak ważne jest podpatrywanie bardziej doświadczonych kolegów po fachu świadczy chociażby przykład Jannika Sinnera. – Kiedy jeździłam z Hubertem na challengery, mniej więcej trzy lata temu, to on tam zawsze był – wspomina pani Zofia. – Jako zdolny junior miał „dziką kartę” do eliminacji i nawet jak od razu przegrywał, to zostawał cały tydzień, przyglądał się, jak pracują bardziej doświadczeni gracze i trenował z nimi.

Hubert Hurkacz, to obecnie najlepszy polski tenisista.

Hubert też miał to szczęście, że starszy kolega po fachu, Łukasz Kubot załatwił mu wyjazd na turniej w Indian Wells, gdzie Hubi był sparingpartnerem (Sinner też nim był – red.), dzięki czemu mógł uczyć się od najlepszych. Opowiadał, że miał umówiony trening z Nickiem Kyrgiosem, który w swoim zwyczaju się spóźnił. Przyszedł bez słowa i zaczął odbijać z Hubim, ale kiedy po kilkunastu minutach zobaczył, że jego sparingpartner radzi sobie całkiem nieźle, podszedł do siatki, przedstawił się i zaproponował mu grę na punkty.

Krok w kierunku wyższych celów

Tenis Huberta opanował i uspokoił następny szkoleniowiec – Paweł Stadniczenko, który w przeszłości pracował m.in. z Michałem Przysiężnym. – To jeden z najlepszych trenerów w Polsce, który potrafi wydobyć z zawodnika to, co najlepsze. Ale Hubert ciągle chciał się rozwijać i dlatego pojawił się pomysł z przeprowadzką do Stanów, która to przerodziła się we współpracę z Craigiem Boyntonem – dodaje pani Zofia.

Doświadczony Amerykanin w przeszłości trenował tak znanych graczy, jak Jimmy Connors czy John Isner. – Taki coach, jak Craig, nie szuka sobie zawodników do trenowania. To on musi zechcieć z tobą współpracować – przyznaje mama Huberta. – Najpierw trzeba coś osiągnąć, żeby znaleźć kogoś z takim doświadczeniem. Kiedy Hubi trafił na Florydę, dostrzegł go Craig, który trenował tam wówczas innego zawodnika z pierwszej setki – Steve’a Johnsona. To wszystko stało się zupełnym przypadkiem – dodaje z uśmiechem.

Dzięki tej współpracy Hubertowi otworzyły się możliwości trenowania właściwie ze wszystkimi najlepszymi zawodnikami na świecie.

– To, co Hubert osiągnął do tej pory, to tylko krok w kierunku jego znacznie wyższych celów – wyznaje pani Zofia.

Sukcesów Huberta nie byłoby też bez trenera od przygotowania fizycznego Przemka Piotrowicza, który zaczął z nim pracować, gdy ten miał 13 lat. – Uważam go za niesamowitą osobę, która jest bardzo zaangażowana w swoją pracę. Ma ogromną wiedzę i umiejętność indywidualnego podejścia do zawodnika. To dzięki niemu Hubert tak porusza się po korcie – przyznaje pani Zofia. – Oczywiście każdy trener wniósł bardzo dużo w tenisowy rozwój Hubiego i wszystkim jestem ogromnie wdzięczna.

Nie ma jednej recepty

Mama Huberta Hurkacza zawsze podkreśla, że na sukces syna złożyło się mnóstwo czynników, ale wie też, że ich rola jako rodziców w jego karierze była niezwykle istotna: – Mamy świadomość, że każdy posiada swoją drogę i nie ma jednej recepty na sukces. Trzeba być otwartym na innych i analizować to co się dzieje na bieżąco poszukując najlepszych rozwiązań. I przede wszystkim nie wolno nakładać na swoje dziecko dodatkowej presji!

Kiedy pojawia się sukces, jest ona coraz większa, ale zarówno rodzice, jak i sam Hubert, mają prostą receptę, jak rodzić sobie z nieprzychylnymi komentarzami:

– Nie przejmujemy się krytyką osób, których nigdy nie zapytalibyśmy o radę – podsumowuje.

Grzegorz Święcicki

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości