Doktor Wojciech Pietrzak mieszka jednocześnie w Łowiczu i pobliskim Michałówku, w którym spędza każdą wolną chwilę. Niestety, ostatnio nie na wiele może sobie pozwolić. Powiedzieć, że jest przeciążony pracą – to za mało. Ostatnie dwa lata, jak dla każdego lekarza, były dla niego bardzo trudne, jednak nie zaniedbywał sportu. Jest z nim za pan brat od dziecka. Do dziś gra w hokeja w Łowickich Kogutach, uwielbia jazdę konną, a przy domu w Michałówku zbudował… siedem kortów, w tym sześć trawiastych.
Do szkoły latem rowerem, zimą na łyżwach
Nawet człowiekowi zajętemu łatwiej się żyje, gdy odskocznią jest sport. – Tak ze mną było zawsze, od dziecka – mówi 61-letni lekarz. – Wychowałem się na wsi, w Michałówku pod Nieborowem. Do szkoły najłatwiej można się było dostać rowerem, albo na wrotkach. Rolki nie były jeszcze znane. Zimą trasę pokonywałem na łyżwach, zresztą w hokeja graliśmy bez przerwy. Przez cały rok ganialiśmy za piłką albo krążkiem – opowiada doktor Pietrzak.
Hokej kocha do dziś. Rozgrywa amatorskie mecze w barwach Łowickich Kogutów, w lodowisko zamienia staw służący do nawadniania kortów. Stykał się z wieloma dyscyplinami, ale niektóre po prostu kocha. Choćby jazdę konną, intensywnie uprawianą w trakcie studiów. – Świata poza tym nie widziałem – zdradza. Uczestniczył w zawodach, parał się sędziowaniem podczas WKKW, ujeżdżenia, powożenia. – Na kursach sędziowskich obowiązkowe były jazdy. I właśnie to nas, studentów, najbardziej zachęcało. Mogliśmy korzystać za darmo – wspomina doktor Pietrzak.
Do dziś ma konie, jeździectwo traktuje jako życiową pasję, może nawet większą niż tenis, z którym zetknął się zbyt późno, by osiągnąć wymierne sukcesy. Marzył o triumfach na korcie, ale w klubie w Łowiczu, do którego się zgłosił, ocenili, że jest za stary. Młodszy o cztery lata brat się załapał, jemu pozostało odbijanie piłki o blok, potem gra amatorska.
Wyjątkowe miejsce na tenisowej mapie Polski
Dał się namówić na udział w tenisowych zawodach lekarzy. Zintensyfikował wtedy treningi, nadrabiał braki, poprawiał kondycję. Stopniowo awansował w hierarchii lekarzy posługujących się rakietą. – Gdy wszedłem na wyższy poziom, z byle kim nie przegrywałem. Wygrałem mistrzostwa świata lekarzy w Rydze – podkreśla.
Tenis potraktował na tyle poważnie, że jedną z pierwszych rzeczy, o jaką zadbał na swojej działce w Michałówku, była budowa kortu ziemnego. Działo się to ćwierć wieku temu. Do dziś jest to podstawowy kort, z którego na co dzień korzysta, ale dorobił się też sześciu trawiastych.
– Niektórzy je traktują jako fanaberię, ale to jest inny rodzaj gry. To tak, jakby jeździć na nartach, a potem przesiąść się na snowboard – tłumaczy doktor Pietrzak, który jest też zresztą zapalonym snowboardzistą. Dowiadując się o tych sportowych zainteresowaniach, można sobie zadać pytanie: w jaki sposób udaje mu się znaleźć na nie czas?
Do gry na zielonych kortach przekonał sąsiada, więc w pobliżu jest i siódmy taki obiekt. Kto spróbował korzystać z tej nawierzchni, mówi krótko: rewelacja! Przez ostatni, smutny rok nie było tu wielkiego ruchu. Dopiero teraz możliwości nowego ośrodka zostaną wykorzystane.
Utrzymanie każdego kortu, niezależnie od nawierzchni, nie jest łatwe i tanie, ale szczególne wymagania mają trawiaste. Codziennie trzeba je kosić, jeżeli mają być zielone. Muszą być wałowane, należy malować linie. Taki obiekt do gry przygotowuje się przez dobrą godzinę, a potem zdejmuje się siatkę, umożliwiając koszenie. I od nowa maluje linie. Pan doktor oczywiście sam tego wszystkiego nie robi. Pomaga mu krewny, angażuje pobliskich emerytów. Prace te nie są ciężkie, ale wymagają systematyczności. Wystarczy, że opady uniemożliwią koszenie, a trawa od spodu traci kolor.
– To wyjątkowe miejsce na tenisowej mapie Polski – potwierdza Aneta Budzałek, która sama chwyta za rakietę, ale także z ramienia Polskiego Związku Tenisowego koordynuje turnieje dla amatorów, a jeden z nich w tym roku odbędzie się właśnie w Michałówku. – Każdy kort jest przygotowany perfekcyjnie. Myślę, że może konkurować z tymi wimbledońskimi. A pan doktor? To otwarty człowiek, niezwykle gościnny, tak jak jego najbliżsi. To fantastyczne miejsce.
Lekarska rodzina z tenisową pasją
Jak często doktor Pietrzak korzysta ze swoich kortów? – Teoretycznie mógłbym codziennie, ale w praktyce mogę sobie na to pozwolić trzy-cztery razy w tygodniu – mówi. Zajęć ma mnóstwo. Ostatnio nadzoruje budowę małej trybuny na swoim obiekcie. Cieszy się, że w ubiegłym roku odpadł problem nawadniania. Pozostaje jednak nawożenie, ochrona przed pasożytami. Jak jednak zapewnia, Polska ma lepszy klimat niż Anglia, ojczyzna trawiastych kortów. Zima jest dla nich zbawienna. Jeden przymrozek rozwiązuje problemy, z którymi borykają się Anglicy, zmuszeni do ratowania trawnika przed chorobami, gniciem. Mróz zastępują wentylatorami, lampami.
Doktor Pietrzak ma trzech synów. Wszyscy są lekarzami grającymi amatorsko w tenisa. Jeden z nich, Mikołaj, miał nawet szanse na sukcesy, w młodości postawił się Janowiczowi, zmusił go do rozegrania tie-breaka. – Nie miał jednak parcia na grę, postawił na medycynę – mówi pan doktor, który nie tylko czynnie uprawia sport, ale i jest kibicem. Jego ulubiony tenisista to Roger Federer. – Jest najlepszy. Cenię go za elegancką grę. Widziałem go w Londynie na żywo, zrobił na mnie ogromne wrażenie – kończy doktor Wojciech Pietrzak.