Belinda Bencić. Szwajcarski zegarek nastawiony na sukces

Belinda Bencić – złota medalistka w singlu i srebrna w deblu Igrzysk Olimpijskich w Tokio – od dziecka była zaprogramowana na sportowy sukces, ale i tak musi go sobie wyszarpywać w bólach.

Pierwszą rakietę dostała od taty przed trzecimi urodzinami. Zanim poszła do podstawówki, trafiła pod skrzydła mamy Martiny Hingis. W wieku 16 lat wygrała zarówno juniorski Wimbledon, jak i French Open. Kiedy rano otwiera oczy, od razu zaczyna przeglądać tenisowe portale, a w telewizji najciekawsze są dla niej mecze kolegów i koleżanek z kortu. Belinda Bencić – złota medalistka w singlu i srebrna w deblu Igrzysk Olimpijskich w Tokio – od dziecka była zaprogramowana na sportowy sukces, ale i tak musi go sobie wyszarpywać w bólach.

Polskie ślady w karierze Bencić, których wyszukiwanie tak kocha wielu dziennikarzy? Pierwszy – porażka Agnieszki Radwańskiej na swojej ukochanej trawie, w finale turnieju w Eastbourne, z 18-letnią Szwajcarką, dla której był to pierwszy tytuł WTA w życiu. Drugi – pasjonujący mecz z Igą Świątek w 1/8 finału ostatniego US Open, również zakończony zwycięstwem Belindy. Tego wszystkiego – czyli świetnej tenisistki Belindy Bencić – pewnie by jednak nie było, gdyby nie inny „polski wątek”. W 1968 roku Czechosłowacja została najechana przez wojska Układu Warszawskiego, wśród których nie brakowało niestety również naszych rodaków. Jej dziadkowie ze strony taty uznali wówczas, że wystarczy im życia po tej smutniejszej stronie Żelaznej Kurtyny, zabrali dobytek, pięcioletniego syna Ivana i przenieśli się do Szwajcarii. Ivan pokochał sport, grał zawodowo w hokeja na lodzie. Odwiedzając w latach 90. rodzinną Słowację poznał Danę, która grała na wysokim poziomie w piłkę ręczną. Tym sposobem niebawem na świat przyszła dziewczynka, która od sportu nie miała ucieczki – i nigdy od niego nie uciekała.

Belinda Bencić dysponuje silnym serwisem i dużą siłą uderzenia. Fot. www.depositphotos.com
Belinda Bencić dysponuje silnym serwisem i dużą siłą uderzenia. Fot. www.depositphotos.com
Arsenał większy od Hingis

Belinda Bencić pierwszy raz wyszła z tatą na kort, kiedy miała dwa lata. Po kolejnych dwóch wzięła udział w pierwszym turnieju krajowym. Grała z rywalką, która miała 10 lat, dwa razy więcej od Belindy. Przegrała 0:6, 0:6, ale tata nauczył ją przyjmowania porażek z uniesioną głową.

– Zawsze mi powtarzał, że kiedy gram ze starszymi przeciwniczkami, a zawsze tak było, moim zwycięstwem jest wygranie dwóch gemów w secie. Więc często zdarzały się sytuacje, w których po meczu podchodziłam do siatki i krzyczałam „wygrałam!”, a przeciwniczka ze zdziwieniem odpowiadała „wcale nie, to ja wygrałam”. Dzisiaj podniosłam sobie poprzeczkę i staram się wygrywać po sześć gemów w secie – śmieje się Szwajcarka.

Codzienne treningi na korcie z pięciolatką to dla Ivana Bencicia było mało, więc przy pierwszej możliwej okazji zgłosił się z prośbą o obejrzenie córki do Melanie Molitor, mamy i trenerki będącej wówczas na szczycie Martiny Hingis. Również pochodząca z Czechosłowacji Molitor dostrzegła w Belindzie coś, co sprawiło, że zaoferowała swoją pomoc od czasu do czasu. A to „od czasu do czasu” znacznie się nasiliło po dwóch latach, kiedy Molitor otworzyła własną akademię tenisową. Rodzina Benciciów przeprowadziła się do miejscowości Wollerau, gdzie Melanie miała swoje korty, a pan Ivan coraz mniej przejmował się swoją karierą agenta ubezpieczeniowego, a coraz bardziej tenisową przygodą córeczki. W końcu rzucił pracę, żeby w pełni poświęcić się rozwojowi Belindy. Zagranie va banque, podobnie jak namówienie swojego kolegi z hokejowego lodowiska, Marcela Niederera, na zasponsorowanie początków tenisowej kariery 6-letniemu dziecku. Obaj zaryzykowali i wygrali. Jako szesnastolatka Bencić miała 11 sponsorów i wielką karierę przed sobą.

– Na korcie ma większy arsenał ode mnie. Mama nauczyła ją taktyki i techniki, ale do tego nie brakuje jej siły fizycznej, której ja nie miałam – komplementowała Belindę sama Martina Hingis, która w okresie nastoletnim osobiście włączyła się w szlifowanie talentu młodszej o 17 lat zawodniczki.

Szachistka, która umie przyłożyć

Hingis wielokrotnie wspominała o tym, że dla niej kort był jak szachownica, a największą siłą jest przewidywanie ruchów przeciwniczek i wykorzystywanie ich przeciwko nim samym. Trochę jak w judo. Umiejętność mądrej gry i kontratakowania umożliwia oszczędzanie energii oraz pokonywanie rywalek, które dysponują znacznie większą siłą fizyczną. – Belinda ma swój styl, tak jak ja miałam swój. Ale bardzo mnie cieszy, jak szybko się rozwija – mówiła o wchodzącej na wielkie areny Bencić starsza koleżanka z teamu.

Belinda Bencić zaczynała grę w tenisa w wieku pięciu lat. Fot. www.depositphotos.com
Belinda Bencić zaczynała grę w tenisa w wieku pięciu lat. Fot. www.depositphotos.com

Młodsza zawodniczka faktycznie dysponuje silniejszym serwisem i większą siłą, ale z Hingis łączy ją rzadka umiejętność analizowania nawet najszybszej wymiany w jej trakcie. I to ta broń pozwoliła jej skutecznie przez całe dzieciństwo rywalizować ze znacznie starszymi zawodniczkami.

– Na początku nie byłam za dobra, ale potem zaczęłam wygrywać i tenis naprawdę mi się spodobał – wspomina Bencić. Nie tylko jej się spodobał, ale po prostu stała się w nim świetna. W wieku 16 lat wygrała juniorski Wimbledon i French Open, skończyła sezon z bilansem 42-2 i tytułem juniorki numer 1 na świecie. W kolejnym roku jako 17-latka awansowała do ćwierćfinału seniorskiego US Open, będąc pierwszą tak młodą zawodniczką na tym etapie turnieju na Flushing Meadows od czasu… Hingis. Po drodze po raz pierwszy ograła zawodniczki z top 10: Angelique Kerber i Jelenę Janković. Sezon zakończyła na 33. miejscu w rankingu WTA, z tytułem „debiutantki roku”. W kolejnym roku było jeszcze lepiej: wspomniane zwycięstwo w Eastbourne nad Radwańską dające pierwszą turniejową wygraną w cyklu WTA, a chwilę później wygrała Canadian Open, pokonując po drodze Serenę Williams, która wcześniej w tym sezonie miała na koncie tylko jedną porażkę i była absolutną liderką rankingu.

Bencić w efekcie awansowała na 12. miejsce i wydawało się, że wielkie triumfy są wyłącznie kwestią czasu. Na początku października pojawiły się jednak pierwsze symptomy tego, co w kolejnych dwóch sezonach stanie się jej przekleństwem i sprawi, że będzie musiała od nowa piąć się na szczyt.

Nadgarstek nie wytrzymał

19-latka, którą męczą kontuzje, spada w rankingu i ostatecznie traci pół sezonu w 2017 roku, bo musi przejść poważną operację nadgarstka? Jeśli weźmiemy pod uwagę, że ma w rękach i nogach 17 lat grania w tenisa praktycznie codziennie, to to nie może dziwić. Bencić miała dość, współpracy, odmawiało i ciało, i głowa. Rozstała się ze swoim menadżerem Niedererem, zakończyła też współpracę z tatą jako trenerem (do której powróciła w 2018 roku). Kariera, do tej pory działająca jak dobrze nakręcony szwajcarski zegarek, wymagała resetu. Nowy początek – miejsce numer 312. w rankingu WTA. Droga do sukcesu – małe turnieje, których nikt nawet nie oglądał. Światła reflektorów były skierowane w zupełnie inna stronę.

– Nie potrzebuję atencji przez cały czas. Nie miałam problemu z byciem w cieniu. Właściwie gra w turniejach o puli nagród 25 tysięcy dolarów, kiedy nikt poza tobą ich nie śledzi, była całkiem fajna. Nie było transmisji na żywo, tylko wyniki szły w świat. Mogłam grać bardzo swobodnie. Tak, bez oczekiwań, bez presji. Dobrze się z tym czułam – mówiła Bencić. Dzięki tej pracy pod koniec 2017 roku wróciła do głównego touru. Kluczowa była cierpliwość.

– Musiałam wywalczyć sobie ten powrót. Nie można ot tak sobie wrócić i grać na najwyższym poziomie. W przeciwnym razie nie doceniłabym tenisa – dodawała.

Powrót można zaliczyć do naprawdę udanych. W 2018 roku znów straciła kilka miesięcy przez kontuzję, tym razem stopy, ale i tak radziła sobie nieźle. Dopiero powrót do wspólnej pracy z tatą okazał się jednak decyzją, która pozwoliła jej wrócić do czołówki i zakończyć posuchę jeśli chodzi o zwycięstwa w turniejach z cyklu WTA. Pomogła też współpraca – i związek prywatny – z trenerem przygotowania fizycznego Martinem Hromkovicem. Od tej pory Belinda osiągnęła półfinał i ćwierćfinał US Open, wygrała dwa turnieje z cyklu WTA, awansowała na 4. miejsce w rankingu WTA (i spadła też z powrotem do trzeciej dziesiątki, to efekt nieco słabszego sezonu 2021). Ale osiągnięcia w tourze bledną przy tym, co dla siebie i Szwajcarii zrobiła w Tokio.

Czerwono-białe skrzydła

Dla niektórych zawodniczek gra w tenisa na igrzyskach olimpijskich to przykry obowiązek i konieczność odłożenia na parę dni zwiedzania miasta-gospodarza w poszukiwaniu najmodniejszych torebek, ale na pewno do takich osób nie zalicza się Belinda Bencić.

– Dwa medale igrzysk? To coś niesamowitego. Myślę, że zrobiłam to dla Martiny i Rogera, tenisistów, którzy tyle osiągnęli w swoim życiu, ale nie dali rady sięgnąć po olimpijskie złoto dla Szwajcarii. To nie jest zwykły turniej. To pieprzone igrzyska olimpijskie. Przepraszam za słownictwo, ale to największa rzecz dla sportowca i nie mogę uwierzyć w to, co osiągnęłam – mówiła po pokonaniu w olimpijskim finale w singlu Markety Vondrousovej i zgarnięciu złota Belinda Bencić. Zawodniczka, która ma dwa paszporty: szwajcarski i słowacki, od zawsze dostaje na korcie turbodoładowania, występując z białym krzyżem na czerwonym tle, a gra w narodowych barwach to dla niej coś szczególnie ważnego. To też okazja do wspólnych występów z Rogerem Federerem czy… Martiną Hingis, z którą zdarzyło im się tworzyć narodowy debel. Szkoda, że 41-letnia Martina nie dotrwała do igrzysk w Tokio. Gdyby to ona, a nie Viktorija Golubić, stworzyła z Bencić olimpijskiego debla, który sięgnął po srebro, to historia zatoczyłaby pełną pętlę. Ale może to dobrze. W końcu Belinda ma dopiero 24 lata. Lepiej, żeby najpiękniejsze pointy jej historii wciąż były przed nami.

Marcin Bratkowski
Fot. https://pl.depositphotos.com/

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości