Adam Molenda: Z Australii do Polski po nowe trenerskie wyzwania

Adamem Molendą, szkoleniowcem w Akademii Tenisowej Angelique Kerber w Puszczykowie, który przez kilkanaście lat pracował w Australii, o jego doświadczeniach zdobytych na Antypodach, przyjaźni z Łukaszem Kubotem i nowych, sportowych wyzwaniach stawianych sobie i podopiecznym w Polsce rozmawia Maciej Łosiak.

Decyzja o powrocie do Polski po 13 latach spędzonych w Australii była trudna?

(uśmiech) Nie, ponieważ wiedziałem, gdzie przyjeżdżam. Byłem w Puszczykowie już wcześniej. Stwierdziłem, że to świetne miejsce do kontynuowania pracy zawodowej, a dla mojej zawodniczki Alany Subasić doskonały moment, by rozwinąć się tenisowo. Wpływ na moją decyzję, którą podjąłem wraz z żoną Dorotą miał też fakt, że znam Mateusza Szewczyka, który od dłuższego czasu działa w Centrum Tenisowym Angie. Co równie istotne bardzo dobry kontakt mam z Beatą Kerber i panią Marią Rzeźnik – mamą i babcią Angelique.
Jestem zaskoczony tylko jedną rzeczą. Kiedy pojawiła się informacja dotycząca mojego powrotu do kraju, to zacząłem znajdować w mediach społecznościowych dziwne komentarze. Chciałbym podkreślić dwa elementy. Po pierwsze wierzę w to co robię, a satysfakcja z pracy jest obecnie ważniejsza niż zarabianie pieniędzy, które oczywiście w Australii są większe. Po drugie jestem na takim poziomie ekonomicznym, że bez obaw patrzę w przyszłość.

W jaki sposób życiowe drogi skierowały Pana aż do Australii?

– Na początku lat 2000. wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Moja żona studiowała w USA, a ja za nią podążyłem. To był z jednej strony życiowy wybór, a z drugiej ekonomiczny. Wtedy Polska nie była na zbyt wysokim poziomie ekonomicznym. Zamieszkaliśmy w Norwalk w stanie Connnecticut. W początkowym okresie próbowałem jeszcze rywalizować na korcie jako zawodnik, ale z grania nie dało się utrzymać. Trochę z przypadku okazało się, że mam niezłe predyspozycje do nauczania gry w tenisa. Moją pierwszą klientką była zamożna osoba, która posiadała prywatny kort. Na tym „zielonym kleju” za pół godziny gry dostałem… 100 dolarów. Wow pomyślałem: może warto spróbować trenerki.

Wracając do pytania. Jak wylądował Pan w Australii?

– Stwierdziliśmy z żoną, że musimy znaleźć nasze miejsce na Ziemi. Wybór padł na Australię. Zamieszkaliśmy na stałe w Sydney. Początki jak w każdym całkowicie nowym miejscu nie były łatwe, ale uważam, że aklimatyzacja i tak przebiegła spokojnie. Pierwsza praca? W prywatnej szkółce tenisa. Po kilku tygodniach przyszedł do mnie szef i stwierdził: za szybko uczysz, ci klienci nie będą do nas wracać. Oniemiałem. Przecież moja praca polega właśnie na tym, żeby klienci jak najszybciej chwycili tenisowego bakcyla i zaczęli czerpać przyjemność z gry. Rezygnując z pracy napisałem informacyjnego smsa do osób, które uczyłem, że odchodzę. Byłem mocno zdziwiony, gdy po dwóch godzinach miałem wypełniony grafik na tydzień. Po czterech miesiącach założyłem własną szkołę tenisa.

Kim były osoby, z którymi Pan współpracował przez 13 lat?

– W niewielkiej części były to, używając angielskiego zwrotu tzw. social players: lekarze, adwokaci, właściciele biznesów. Wolę angielską nazwę, bo nie do końca zgadzam się, by określać tę grupę jako amatorzy. Zawsze jednak chciałem prowadzić zawodników, to była i nadal jest moja wielka pasja i zawodowa ambicja. Tak się złożyło, że współpracowałem z dziewczynami. Wiele moich podopiecznych zajmowało czołowe miejsca rankingowe w Australii w różnych kategoriach wiekowych. W tym miejscu wymienię jedno nazwisko – Vesna Doloc. To Rosjanka, grająca dla Serbii, z którą pracowałem, kiedy już była w pierwszej setce WTA. Obecnie jestem szkoleniowcem Alany Subasić. To 13-letnia mistrzyni Australii juniorek, bardzo utalentowana dziewczyna. W ubiegłym roku wygrała m. in. turniej z cyklu Tennis Europe w Gdańsku do lat 12. Alana, którą trenuję już w wieku 12 lat była numerem jeden w kategorii młodziczek, U14 w Australii. Jest Australijką o bałkańskich korzeniach. Do Puszczykowa przyjechała z całą rodziną: jest mama z pochodzenia Serbka, tata Bośniak i brat Alen. Jak zapewnia cała czwórka czują się w Puszczykowie znakomicie, choć mamie Alany jest nieco zimno (śmiech).

Przeprowadzka z Australii całej rodziny to ogromne wyzwanie…

– Tak, ale wszyscy widzimy w Alanie wielki potencjał. W Europie będzie miała zdecydowanie lepsze warunki na rozwój.

To znaczy, że Australia – postrzegana przez większość z nas – jako kraj stworzony dla tenisa, takim nie jest?

– Moim zdaniem Polska jest bardziej tenisowa niż Australia. W przypadku, gdy mówimy o tenisie zawodniczym, czy juniorskim Federacja Australijska opiekuje się takimi zawodnikami. Gorzej z pozostałymi. Co do bazy sportowej, to kompleks w Melbourne, gdzie odbywa się AO to najpiękniejszy i najbardziej przyjazny obiekt na świecie jaki znam. Do tego można dodać jeszcze kilka obiektów należących do Tennis Australia, takich choćby jak w Sydney czy Brisbane. Kortów jest wprawdzie bardzo dużo, ale w większości są zaniedbane, a nierzadko też zniszczone. A poziom sportowy prezentowanego przez graczy z tego kraju. Są wybitne jednostki, ale patrząc chociażby na nazwiska są to w dużej części tenisiści mający rodziców spoza Australii, bądź naturalizowani sportowcy. System szkolenia – mówiąc delikatnie – też nie jest zbyt dobry. Po pierwsze za wszystko trzeba płacić. Wsparcie związku dla najmłodszych jest znikome lub wcale go nie ma. Kolejna sprawa to brak rywalizacji na odpowiednim poziomie dla najlepszych. Żeby zagrać ze światową czołówką w różnych kategoriach wiekowych trzeba wyjeżdżać. Koszty podróży z Australii są duże. Tenisowy boom na początku roku związany z turniejem Wielkiego Szlema to za mało.

W swoim tenisowym CV ma Pan również wpisaną współpracę z Łukaszem Kubotem…

– Znamy się od kilkunastu lat, jeszcze gdy Łukasz grał singla. To świetny człowiek i profesjonalista w każdym momencie. Dba o szczegóły. Jestem przekonany, że jest w stanie rywalizować na najwyższym poziomie jeszcze kilka lat. Zawsze mu pomagałem, kiedy przyjeżdżał do Australii, a nie było z nim jego czeskiego trenera Jana Stocesa. Byłem w jego trenerskim teamie również podczas turniejów w Barcelonie, Nowym Jorku, Stuttgarcie oraz podczas tegorocznego ATP Cup. Myślę, że nie będzie przesady w stwierdzeniu, że jesteśmy przyjaciółmi.

Udostępnij:

Facebook
Twitter

Podobne wiadomości

Drużyna Świata, której kapitanem jest John McEnroe broni trofeum zdobytego w roku 2023 w Vancouver. Fot. Laver Cup 2023/ATP

Laver Cup 2024. W Berlinie Drużyna Świata broni tytułu

Bez wątpienia najbardziej interesującą imprezą w męskim tenisie, będzie w najbliższym czasie rozgrywany w dniach 20-22 września na twardym korcie w Uber Arena w Berlinie turniej Laver Cup. Przed nami siódma edycja prestiżowych,